Czy neo-sędziowie są sędziami?
Dla części osób spór o definicję neo-sędziego stał się kwestią podstawową w walce o przywrócenie praworządności w Polsce. Tymczasem sędziowski status neo-sędziów to kwestia raczej drugorzędna. Problemem jest przecież status podejmowanych przez nich rozstrzygnięć, a nie to, jak ich nazwiemy i jaki zawód wykonują.
W Wyborczej z 9 października znalazło się omówienie sejmowego wystąpienia prof. Marcina Wiącka piastującego urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, który przedstawił coroczną informację o stanie przestrzegania praw człowieka w Polsce. Jako jedno z najważniejszych zagrożeń RPO uznał “wzajemne nieuznawane się przez instytucje państwowe i sędziów”, dostrzegając przy tym konieczność usunięcia zastrzeżeń trybunałów europejskich dotyczących obecnego kształtu systemu wymiaru sprawiedliwości w Polsce związanych z działalnością Krajowej Rady Sądownictwa w niekonstytucyjnym, upolitycznionym składzie. RPO słusznie zauważył, że choć usunięcie tych wad i wykonanie wyroków jest obowiązkiem parlamentu, możliwość działania blokuje mu Prezydent Andrzej Duda. Wypowiedź tę czytać więc można jako stwierdzenie, że to działanie Prezydenta RP jest obecnie zagrożeniem dla praw człowieka w Polsce, choć takie formułowanie niestety explicite nie padło.
Padło za to sformułowanie inne, które przebiło się do nagłówków, a mianowicie stwierdzenie, że:
“Nie możemy mówić, że osoby powołane po 2018 roku [neosędziowie] nie są sędziami, mimo że procedura powołania tych osób jest obarczona istotnymi deficytami “.
“Co do zasady powołania te objęte są domniemaniem ważności, którego obalenie byłoby możliwe wyłącznie w stosowanej procedurze.”
I to takiej, dodaje prof. Wiącek, która musi respektować fakt, że osoby te mają status sędziego podlegający konstytucyjnej ochronie, utrudniający w praktyce możliwość pozbawienia ich tego statusu.
Jeszcze inną interpretację sytuacji neo-sędziów przedstawił wcześniej Andrzej Duda, który stwierdził, że jeżeli kogoś on mianuje sędzią, ten się nim staje, niezależnie od wad procedury prowadzącej do pojawienia się nazwiska sędziego na biurku prezydenta. W takim ujęciu, prezydent mógłby sędziów właściwie mianować samodzielnie oraz dowolnie, nie kierując się żadnymi procedurami, a nawet wykształceniem powoływanych przez siebie na urząd osób. Choć wydaje się ono groteskowe i po prostu w świetle przepisów, a zwłaszcza standardów konstytucyjnych niedopuszczalne, akceptacja takiego stanowiska wydaje się właściwie prostą konsekwencją słów RPO.
RPO uzasadnia je koniecznością przestrzegania konstytucyjnej ochrony wynikającej z domniemania uzyskania statusu sędziego w wyniku mianowania przez prezydenta. Ale inne konstytucyjne standardy – jak choćby zasada państwa prawa czy podziału władz, zdają się przynajmniej w niektórych przypadkach stanowić dobry powód, żeby domniemanie takie obalić.
Czy gdyby Andrzej Duda na sędziego Sądu Najwyższego powołał jutro bez żadnego trybu Jarosława Kaczyńskiego, akurat tak się składa, że doktora prawa, również domniemywalibyśmy, że ów pan nabył status sędziego? Czy powinniśmy czekać z odsunięciem go od orzekania, aż odpowiedni sąd dyscyplinarny orzeknie o utracie przez niego statusu sędziego? A co, jeśli ten sąd składa się z samych takich wątpliwych sędziów? A może po prostu w zgodzie ze standardami konstytucyjnymi powinniśmy od razu, bez zwłoki, odsunąć Jarosława i jemu podobnych przebierańców od orzekania, a nawet wyprowadzić z budynku sądu, gdzie grają oni sobie w swoją autorytarną grę w ciuciubabkę?
Jak widać, wcale nie jest przesądzone, że standardy konstytucyjne nakazują nam domniemywać nabycie statusu sędziego przez osoby, które sędziami mianuje prezydent. Równie zasadne jest bowiem twierdzić, że standardy owe (choć inne) nawet bardziej nakazują nam domniemanie takie znosić w niektórych przypadkach. Takim przypadkiem byłaby sędziowska nominacja Jarosława Kaczyńskiego, ale czy takim przypadkiem są nominacje dla neo-sędziów? Szczerze mówiąc nie wiem.
Wiem jednak, że istnieją liczne już wyroki Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz) stwierdzające, że osoby powołane na stanowiska sędziowskie z rekomendacji KRS w składzie określonym ustawą z 2017 r. (w skrócie odpowiednio: neo-KRS i neo-sędziowie) nie stanowią sądu w rozumieniu gwarancji z art. 6 Konwencji Praw Człowieka i Obywatela. KROPKA. Neo-sędziowie nie gwarantują po prostu uczciwego procesu, co świetnie przecież widać choćby w przypadku mojego skazania, gdzie osoby zdaniem RPO mające status sędziego działały na polityczne zamówienie środowiska Zjednoczonej Prawicy, nawet tego specjalnie nie ukrywając.
A zatem, niezależnie od tego, czy status sędziego będziemy przypisywać neo-sędziom, czy też im go odmawiać, powinni być oni natychmiast odsunięci od orzekania. Tego wymagają już nie tyle standardy, co po prostu obowiązujące prawo, które jasno wyrażono w orzeczeniach ETPCz. Tymczasem, neo-sędziowie nadal orzekają, brylują w mediach i wzajemnie, z pełną bezczelnością bronią swoich decyzji. A co robi RPO? Martwi się o status sędziwego nabyty w wątpliwy sposób. I znów, nie twierdzę, że takie obawy nie mogą być co do zasady słuszne. Ale jeszcze bardziej słuszne i palące powinny być dla RPO obawy związane z kontynuowaną przez neo-sędziów działalnością.
Co więcej, jeżeli RPO twierdzi, że neo-sędziowie mają status sędziego, w praktyce zgadza się on na to, że nigdy nie zostaną oni wyłączeni od orzekania, a polski wymiar sprawiedliwości już zawsze będzie skażony ich obecnością. Już teraz podważanie wyroków wydawanych przez neosędziów w sprawach politycznych staje się bardzo trudne, czego doświadcza sam Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar. Niespodzianka! W sprawie statusu Prokuratora Generalnego Barskiego, bliskiego kolegi Ziobry, orzekali ci sami przebierańcy, którzy brali udział w moim skazaniu, uchylając mi korzystny wyrok składu sędziowskiego, w którym większość mieli prawidłowi sędziowie.
Oczywiście jeżeli neo-sędziowie nie dają gwarancji uczciwego procesu, wydawane przez nich wyroki obciążone są wadą i powinny być możliwe do wzruszenia. Wszystkie. Wydały je przecież osoby nieuprawnione do orzekania, a ich dalsze pozostawanie w obrocie powinno być jedynie efektem ewentualnego braku chęci stron do ich wzruszania. Tu niestety trzeba przełknąć konsekwencje tego, co z wymiarem sprawiedliwości zrobił PiS. Będzie to ogromny problem, ale twierdzenie, że aby go uniknąć musimy założyć, że neo-sędziowie są sędziami, to nierespektowanie wyroków ETPCz.
Wydaje się, że RPO (i podobnie myślący prawnicy czy publicyści) przyjmują pogląd, że w pewnych przypadkach naruszenie procedury powoływania sędziów jest dopuszczalne, gdyż nie wpływa ono na status sędziego osoby uczestniczącej w takiej procedurze. Przymknięcie oka w takiej sytuacji uzasadniać mógłby, z jednej strony, względnie nieduży rozmiar naruszeń, a z drugiej srogość konsekwencji związanych z koniecznością masowego unieważnienia wyroków wydanych przez neo-sędziów. W przypadku hipotetycznego sędziego Jarosława Kaczyńskiego naruszenia procedury są zbyt daleko idące, w przypadku sędziów powoływanych przez neo-KRS wciąż jeszcze jakoś akceptowalne – zdaje się twierdzić RPO.
Zwolennicy utrzymania statusu neo-sędziów zakładają więc, że wadliwość ich powołania ma w istocie charakter jakiegoś naruszenia proceduralnego, nad którym można przejść do porządku dziennego. Problem w tym, że jest to założenie jaskrawo fałszywe. Przecież nie chodzi o to, że przy powoływaniu tych osób na urząd sędziego nie dochowano jakiegoś terminu, przegapiono konieczność dołączenia jakiegoś dokumentu czy zabrakło pieczątki. Chodzi o fakt, że osoby te, często nie mając odpowiednich kwalifikacji, za to mając „przemożną chęć awansu” (słowa Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara) powoływał na urząd sędziego Andrzej Duda na wniosek upolitycznionej KRS. Gdzie „upolityczniona KRS” to przecież eufemizm! W rzeczywistości złożony w większości z sędziów organ stojący na straży gwarancji niezależności wymiaru sprawiedliwości od polityków rozgoniono, skracając jego kadencję, a reprezentację środowiska sędziowskiego zastąpiono wybranymi z niego, posłusznymi politykom znajomkami, których zadaniem była pomoc w przejęciu przez kolejnych znajomków najwyższych stanowisk w wymiarze sprawiedliwości i całkowitej kontroli nad tym, jak jest on sprawowany. Dzisiaj wiemy, że kontrola nad wymiarem sprawiedliwości była PiS potrzebna do bezkarnego rozkradania kraju i niszczenia przeciwników politycznych. Ale nawet bez tej wiedzy szczegółowej, co do zasady działania Zjednoczonej Prawicy miały na celu przebudowę ustroju kraju i likwidację liberalnej demokracji.
I na to wchodzi RPO i mówi, że właściwie nic złego się nie działo, a uchybienia były na tyle nieistotne, że przebierańcy nie mogą być uważani za przebierańców – w imię standardów państwa prawa. Nie kupuję tego. W praktyce to abdykacja RPO z funkcji obrońcy praw człowieka. Moim zdaniem Marcin Wiącek tych spraw sobie dobrze nie przemyślał.
Na koniec dodam, że z językowego punktu widzenia można oczywiście twierdzić, że neo-sędziowie są sędziami. Zostali przecież powołani na stanowiska sędziowskie, przydzielane są im sprawy, za które otrzymują pensje w wymiarze przynależnym osobom wykonującym zawód sędziego, przychodzą świadczyć pracę do budynków nazywanych sądami. Nawet próba uwolnienia się od kontaktu z taką osobą w celu uczciwego osądzenia sprawy przyjmuje formę wniosku o wyłączenie sędziego. Wnioski o wyłączenie neo-sędziego są więc wnioskami o wyłączenie sędziego. Tylko co z tego? Wiemy przecież, że zgodnie z wiążącym Polskę prawem międzynarodowym osoby te nie stanowią uczciwego sądu. W najważniejszym, najistotniejszym sensie nie są takimi sędziami, o jakich nam chodzi, a ich wyroki nie są tymi wyrokami, na których wydawaniu przez wymiar sprawiedliwości nam zależy.
Cytowana na początku mojego wpisu wypowiedź RPO utrwala więc fałszywą narrację, wpisując się w pokrętną linię obrony statusu przebierańców w togach z nadania PiS, którzy gotowi są oczywiście do upadłego bronić bezprawia dzięki któremu zyskali awanse, wspierani przez środowisko polityczne, któremu służyli. Dlaczego im to ułatwiasz, Rzeczniku?