W social mediach i nie tylko pojawiły się informacje, jakoby w Polsce coś ruszyć się miało w temacie depenalizacji, a nawet dekryminalizacji konopi. Czy rzeczywiście? Na razie w Sejmie jest petycja. Jej los jest jednak raczej już przesądzony.
Kilka dni temu w Sejmie rozpatrywano skierowaną tam przez Przemka Zawadzkiego, jednego z aktywistów Wolnych Konopi, petycję (apel), której przedmiotem była depenalizacja posiadania 15 gramów konopi indyjskich oraz uprawy przysłowiowego krzaka. Autor petycji zaproponował, aby do przepisów odpowiednio art. 62 i 63 ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, które penalizują (między innymi) posiadanie i uprawę konopi, dodać ustępy mówiące, że posiadacz do 15 gramów zioła (i żywicy) lub jednej rośliny konopi nie podlega karze. Czyny te formalnie pozostałyby jednak przestępstwami, co pozwoliłoby zachować pozory kontynuacji w Polsce dotychczasowej polityki narkotykowej.
Abstrahując od pewnej nielogiczności tego rozwiązania, polegającej na fakcie, że zbiory z jednej rośliny zwykle przekraczają 15 gramów i w praktyce uprawa konopi może wciąż narażać na odpowiedzialność karną, z czysto prawnego punktu widzenia propozycja wysunięta przez autora petycji wydaje się być akceptowalna. Co ważniejsze jednak, istnieją poważne powody, aby takie zapisy znalazły się w końcu w polskim prawie.
Uzasadnieniem petycji podanym przez jej autora jest niska społeczna szkodliwość czynów polegających na używaniu konopi i ich uprawy, których karalność w dodatku generuje dodatkowe szkody w postaci sięgania okazjonalnych konsumentów po legalne pomimo potencjalnie większej szkodliwości środki, jak choćby tytoń, alkohol czy syntetyczne kannabinoidy. Przywołany też został wynik badania CBOS z lutego 2024 roku, w którym aż 73% ankietowanych wyraziło dezaprobatę dla karalności więzieniem posiadania niewielkich ilości konopi na własny użytek (to znaczący wzrost względem badania z końca 2020 roku, gdzie odsetek ten wynosił 60%).
Autor petycji słusznie zakłada, że 15 gramów to wciąż niewielka ilość, choć ocena polskich sądów jest tutaj zgoła odmienna i za znaczną ilość konopi uchodzi już czasem i kilkanaście gramów. Pytanie, jak ową niewielką ilość postrzegają ankietowani? Obawiam się, że gdyby nieco inaczej zadać pytanie, tzn. zapytać o konkretną ilość 15 gramów i zapytać nie o karę pozbawienia wolności, ale raczej o karalność posiadania takiej ilości konopi w ogóle, przekonanie o rosnącej liberalizacji naszego społeczeństwa w odniesieniu do konopi mogłoby szybko wyparować. Zwłaszcza, że w 2020 roku w tym samym badaniu zamówionym przez Wolne Konopie aż 61,6% pytanych wypowiedziało się przeciwko legalizacji konopi. Czyli niemal tyle samo, co przeciw karaniu za posiadanie więzieniem. Zatem, sprzeciw wobec kary więzienia za skręta nie przekłada się chyba wprost na poparcie za jego zalegalizowaniem.
Co do uprawy, Przemek Zawadzki argumentuje, że w obecnej sytuacji konsumenci konopi uzależnieni są od podaży oferowanej przez grupy przestępcze. Z różnych powodów to nie do końca jest prawdą. Okazjonalny konsument konopi zioło kupuje zwykle od swojego kolegi, a większość obrotu stanowiła w poprzednich latach rozproszona produkcja chałupnicza i drobny przemyt. Z kolei, obecnie zasadniczym źródłem zaopatrzenia w konopie dla regularnych konsumentów są jednak apteki.
Jak widać, z argumentacją petycji można dyskutować. Nie zmienia to jednak faktu, że naprawdę powinniśmy zdepenalizować konopie.
Dlaczego potrzebujemy dekryminalizacji posiadania i uprawy konopi?
W Polsce od wielu dekad możemy mówić o dalece posuniętej hipokryzji dotyczącej konopi indyjskich. O ile wcześniej w kontekście konopi o hipokryzji mówiliśmy zwykle porównując konsekwencje prawne używania tej rośliny z używaniem innych, znacznie bardziej szkodliwych narkotyków, czy zupełnie legalnych, a wielokrotnie bardziej szkodliwych alkoholu i tytoniu, o tyle teraz powodem do krytyki powinno być swoiste równoległe istnienie dwóch konopi – dla biednych i bogatych. Odpowiada za to zmiana ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii z 2017 roku, która zalegalizowała w Polsce używanie konopi dla celów medycznych. Przyjęte zapisy umożliwiły zagranicznym koncernom farmaceutycznym (bo tak branżowe firmy konopne należałoby traktować) wprowadzenie do obrotu w Polsce suszu konopi dostępnego w aptekach na receptę. Susz ten nie jest refundowany (pacjenci płacą pełną cenę) i początkowo sprzedawano go po horrendalnie wysokich cenach. Obecnie są one znacznie bardziej zbliżone do czarnorynkowych, ale wciąż niemałe. Lekarze pierwszego kontaktu przepisują go rzadko, a leczniczym stosowaniem konopi zajmują się wyspecjalizowane kliniki prywatne, w rzeczywistości do niedawna działające poza jakąkolwiek kontrolą receptomaty (co właśnie rząd próbuje ukrócić wprowadzając rozporządzenie, które konopie wrzuca do jednego worka z fentanylem).
W praktyce, legalizacja stosowania konopi dla celów leczniczych (tzw. medyczna marihuana) stworzyła legalny system obrotu narkotykiem dla celów rekreacyjnych. Bo właśnie w celach rekreacyjnych znacząca część, jeśli nie większość konopi na receptę, jest sprzedawana. Przy czym, nie traktuję tej sytuacji jako porażki medycznej marihuany – przeciwnie – używki na receptę uważam za właściwy kierunek, czemu dawałem już wcześniej wyraz, choćby w rozmowie z Jankiem Śpiewakiem na jego kanale.
Konopie medyczne, nawet jeżeli używane w celach nie-medycznych, wciąż postrzegane powinny być jako w istocie rozwiązanie z palety redukcji szkód (ang. harm reduction). Ustalony skład, producent, kontrolowana jakość znacząco poprawiają bezpieczeństwo użytkowników. Problem jednak w tym, że nie każdego, kto używa konopi, stać na prywatne wizyty (choćby w receptomacie) i zakupy w aptekach. Więcej, najmniej stać przecież tych, którzy konopi rzeczywiście używają do leczenia i potrzebują regularnie zaopatrywać się w duże ich ilości.
Pod tym kątem legalizacja medycznej marihuany faktycznie wydaje się nie spełniać pokładanych w niej nadziei. Dla prawdziwych pacjentów konopnych najlepszym rozwiązaniem byłaby samodzielna uprawa, zwłaszcza, że jest ona możliwa w warunkach domowych. To zresztą zakładał pierwotnie projekt zgłoszony przez Koalicję Medycznej Marihuany w 2016 roku, który w czasie prac w Sejmie po cichu rząd PiS podmienił na ustawę napisaną najprawdopodobniej przez przedstawicieli zagranicznych koncernów konopnych. Petycja Przemka Zawadzkiego co prawda ogranicza się do przysłowiowego krzaka, ale niewątpliwie stanowi krok we właściwym kierunku – legalizacji domowej uprawy konopi, w pierwszej kolejności np. dla zrejestrowanych pacjentów. Reszta byłaby niekarana za owego krzaka.
Obecnie mamy więc legalne konopie dla okazjonalnych i rekreacyjnych palaczy z kasą i nielegalne dla tych, którzy pieniędzy nie mają, a konopi często potrzebują w celach leczniczych. Jest to niesprawiedliwe i można założyć, że dyskryminuje osoby potrzebujące konopi bardziej. Zwłaszcza, że posiadanie konopi to nadal najczęściej ujawnione i karane przestępstwo narkotykowe, a karalne posiadanie dominuje w statystyce ujawnionych przestępstw narkotykowych nad wszystkimi pozostałymi, stanowiąc niemal 90% z nich (Uzależnienia w Polsce – Raport Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom, 2023). W czasie obrad sejmowej Komisji do Spraw Petycji 7 listopada przedstawiający petycję poseł Marcin Józefaciuk (KO) podał zresztą, że w 2023 roku stwierdzono ponad 22 tys. przestępstw polegających na posiadaniu konopi w ilościach innych niż znaczne i 2 tys. przestępstw posiadania znacznych ilości. Koszt prowadzenia postępowań w sprawach ilości nieznacznych wyniósł ponad 17 mln zł.
Inna sprawa, o której zwykle też się nie mówi, to fakt, że legalne i nielegalne konopie to przecież susz tej samej rośliny. Te legalne nawet są bardziej narkotyzujace, gdyż zawartość THC w sprzedawanym w aptekach suszu sięga już 25%, gdy średnia zawartość THC w konopiach indyjskich sprzedawanych na czarnym rynku wahała się w poprzednich latach w okolicach 10% (obecnie jednak również rośnie z uwagi na konwergencję między legalnym i nielegalnym rynkiem). Jeżeli więc nielegalność konopi ma wynikać z ich narkotycznego działania, te nielegalne są mniej szkodliwe niż te uważane za lekarstwo i sprzedawane w aptekach. Mamy więc kolejny przykład niespójności prawa i przymykania oczu na oczywistą hipokryzję ścigania za skręta.
Opinia Biura Analiz Sejmowych
Wszystkie te okoliczności powinny zostać wzięte pod uwagę przy ocenie przedstawionej Sejmowi petycji. Wskazują one przecież na poważny problem w krajowej polityce narkotykowej, która jest po prostu niespójna i generuje trudne do obrony niesprawiedliwości. Depenalizacja posiadania i uprawy konopi wydaje się po prostu rozwiązaniem właściwym, do dyskusji pozostają szczegóły.
Jednak zamiast dyskusji o tych szczegółach dostaliśmy “opinię prawną” Andrzeja Sakowicza, karnisty i profesora Wydziału Prawa Uniwersytetu w Białymstoku, pracującego jako ekspert ds. legislacji w Biurze Ekspertyz i Oceny Skutków Regulacji Sejmu. Opinia niestety razi swoją nietrafnością. Pomijając początkowe fragmenty potwierdzające dopuszczalność omawianej petycji w świetle prawa, opinia rozmija się w całości z argumentacją Przemka Zawadzkiego, stanowiąc nieporadną próbę wywodzenia z dotychczasowych przepisów konieczności zachowania ich w niezmienionym kształcie.
W pierwszej kolejności autor zdaje się twierdzić, że wartościowe jest samo utrzymanie nieokreśloności ilości konopi podlegających karalności lub z niej wyłączonych na bazie art. 62a ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, gdzie mowa jest o możliwości umorzenia postępowania wobec osoby posiadającej substancje kontrolowane na mocy ustawy “w ilości nieznacznej, przeznaczone na własny użytek sprawcy”.
Tymczasem brak dookreślenia, co oznacza ilość nieznaczna (jak również “znaczna ilość” czy “przypadek mniejszej wagi” – określenia z art. 62 upn) od początku stanowiło główny zarzut części ekspertów (byłem jednym z nich) wobec obowiązujących obecnie przepisów. Sytuację dodatkowo komplikuje wypracowane w doktrynie przekonanie, że określenia te nie tylko dotyczą wagowo ujętej ilości zabezpieczonego przy podejrzanym środka, ale wręcz ilości samej substancji aktywnej podlegającej kontroli, którą należy każdorazowo określić za pomocą badań chemicznych. To bardzo komplikuje stosowanie prawa, zaburza jego pewność dla odbiorców przepisów oraz podraża same postępowania karne dotyczące nawet niewielkich ilości konopi, gdyż każdorazowo indukuje konieczność sięgania po specjalistyczne ekspertyzy (o ile tylko sprawca przestępstwa nie jest skłonny poddać się karze lub prokurator postępowanie umorzyć).
Istnieje przy tym proste rozwiązanie alternatywne w postaci tabel wartości granicznych, które już dawno powinno być w Polsce wprowadzone, jeżeli nadal chcemy utrzymywać karalność posiadania narkotyków. Gotowe tabele oparte na przeglądzie istniejących rozwiązań w innych krajach, jak również konsultacjach w gronie samych użytkowników narkotyków przeprowadzonych w Poradni Monar w Krakowie opublikowałem na łamach czasopisma naukowego Prokuratura i Prawo już w 2011 roku.
TABELA WARTOŚCI GRANICZNYCH NARKOTYKÓW
Wszystko to Andrzej Sakowicz zbywa jednak milczeniem, w zamian przytaczając słynny wyrok Trybunału Konstytucyjnego z 4 listopada 2014 r. (SK 55/13), w którym choć Trybunał dostrzegł wreszcie konieczność stworzenia legalnego sposobu używania konopi w celu leczenia, to jednak zasadniczo powielił pseudonaukowe wywody na temat narkotyków czerpiące inspirację z materiałów propagandowych dotyczących narkotyków na przełomie XIX i XX wieku rozpowszechnianych przez różne, zwykle religijne stowarzyszenia edukacyjne, a później z zapałem przepisywane przez polskich autorów na fali antynarkotykowego wzmożenia, jakie pod koniec XX wieku zapanowało w Polsce. W wyroku tym próżno szukać argumentów naukowych, są za to następujące stwierdzenia:
Narkotyki są substancjami kulturowo obcymi, co decyduje o ich destrukcyjnym wpływie na społeczeństwo zachodnie;
Jak również
Alkohol i narkotyki różni głębokość uzależnienia i jego społecznych konsekwencji, toteż ich odmienne traktowanie jest uzasadnione;
czy wreszcie, że
Z zażywaniem marihuany wiąże się ryzyko uzależnienia, a prawo nie może sprzyjać samozniszczeniu człowieka.
Sakowicz powołuje się na ten wywód Trybunału, niewiele mający wspólnego z wiedzą naukową, aby uzasadnić, że to właśnie petycja nie ma podstaw naukowych, a do tego odbiór konopi przez społeczeństwo polskie wyklucza zdaniem Trybunału możliwość złagodzenia obowiązujących przepisów. Musi to budzić zdziwienie choćby dlatego, że w samym tym wyroku, obok wypowiedzi rozmijających się z dość podstawową wiedzą, próżno szukać nawet pobieżnie dokonanego przeglądu stanowisk naukowych na temat regulacji narkotykowych i ich konsekwencji. Co więcej, w uzasadnieniu petycji wprost przywołano wyniki sondażu CBOS wskazującego (łącznie z wieloma innymi wcześniejszymi sondażami różnych pracowni), że społeczna percepcja konopi wśród Polaków znacząco w ostatnich latach się zmieniła. Dlaczego profesor Sakowicz zamiast na te sondaże powołuje się na wyrok TK sprzed 10 lat? Nie wiem.
W opinii prawnej nie obyło się też bez wymienienia różnych, znanych wszystkim, możliwych skutków nadużywania konopi. Jednak Przemek Zawadzki nie argumentował, że konopie stanowią nieszkodliwe ziółko, lecz wskazywał na nierówność i niewspółmierność penalizacji ich posiadania względem legalnych używek. Ten fragment opinii prawej profesora Sakowicza również nie ma większego sensu.
Na koniec wreszcie padają zarzuty, że polityka państwa powinna być oparta na wiedzy naukowej, a petycja takimi badaniami nie została poprzedzona. Szkopuł w tym, że opinia profesora Sakowicza również pomija badania (za wyjątkiem tych o szkodliwości konopi – nie mających dla oceny zasadności petycji żadnego znaczenia), w większości opierając się na dotychczasowym orzecznictwie, w tym bardzo kiepskim merytorycznie wyroku TK. Jeżeli Sakowicz domaga się, aby regulacje narkotykowe poprzedziło “przeprowadzenie odpowiednich statystyk, szczegółowych badań naukowych, czy badań aktowych jako podstaw leżących w uzasadnieniu podejmowanych decyzji”, to po pierwsze polski Sejm i rząd od lat to zalecenie ignorują, a po drugie, to właśnie powinno być Sejmowi zalecone w kontekście oceny zasadności petycji. Zamiast tego, Sakowicz stwierdza jednak, że to petycja “nie została oparta na przekonujących argumentach”. Lecz trudno takie dojrzeć przede wszystkim w jego opinii.
Mnie argumenty Przemka Zawadzkiego zawarte w uzasadnieniu petycji, z pewnymi zastrzeżeniami, które opisałem powyżej, przekonują. Nie jest przecież zadaniem autora petycji przeprowadzać badania naukowe, ani nawet dokonywać ich przeglądu. On jedynie domaga się rozwiązania pewnego, zauważonego przez siebie problemu, a to zadaniem Sejmu jest propozycję tę przedyskutować – właśnie z udziałem ekspertów i ich ekspertyz. Opinia Andrzeja Sakowicza mogła stanowić do tego przyczynek, w rzeczywistości miała ona raczej stanowić argument dla Komisji za odrzuceniem petycji i nie nadawaniem jej dalszego biegu. Przy czym merytorycznie jest ona bezwartościowa.
Co zrobiła sejmowa Komisja do Spraw Petycji?
Na szczęście członkowie Komisji nawet omówionej opinii nie przeczytali. W zamian na posiedzeniu w dniu 7 listopada postanowili skierować dezyderat (zapytanie) do Premiera Donalda Tuska celem ustalenia, czy Premier problem poruszony w petycji chciałby jakoś rozwiązać. Treści dezyderatu nie znam (nie jest opublikowany), ale już mogę się domyślić, co znajdzie się w odpowiedzi. Napisze ją Andrzej Sakowicz albo jemu podobny “ekspert”, który sprawnie zignoruje elementy układanki niepasujące do obrazu niebezpiecznej używki i konieczności chronienia zdrowia Polaków.
Wygląda więc na to, że dostaliśmy klasyczny unik, bo rozpatrując petycję Komisja mogła po prostu przygotować i zgłosić określony projekt zmiany ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii zgodny z jej treścią. Wtedy i tak jej członkowie dowiedzieliby się, co Premier o tym sądzi. A przy okazji sejmowa większość od razu mogłaby nad czymś zagłosować. Jednak nie o to chodziło.
Co stanie się dalej?
Nic. Niegdysiejszy palacz konopi, a dzisiaj starszy pan Donald Tusk przekalkuluje, że ruszanie tematu nie opłaca się przed wyborami prezydenckimi i przepadnie on w odmętach krajowej polityki. Obym się mylił, ale póki co wszystko na to wskazuje.