Reforma Bodnara przeczy idei praworządności
Nie jest prawdą, że propozycja naprawy polskiego systemu sprawiedliwości i przywrócenia w Polsce rządów prawa przedstawiona niedawno przez Ministra Sprawiedliwości Adama Bodnara cieszy się powszechnym uznaniem i poparciem środowiska prawniczego.
Reforma cieszy się na pewno poparciem kilku wpływowych obecnie stowarzyszeń, wśród praktyków nie brakuje jednak osób głęboko rozczarowanych zaproponowanymi rozwiązaniami. Zrozumienie powodów tego rozczarowania będzie łatwiejsze na konkretnym przykładzie. Tak się składa, że moja historia doskonale się do tego nadaje.
Od 15 lat walczę z lokalnymi układami, organizowałem wiele protestów w imię obrony demokracji i standardów państwa prawa. W środowisku prawniczym znany jestem ze swojej działalności naukowej i dydaktycznej, gdyż jeszcze do niedawna pracowałem jako adiunkt na Wydziale Prawa i Administracji UJ. Zarówno za działalność naukową, jak i obywatelską byłem wiele razy nagradzany, a mieszkańcy mojego rodzinnego miasta powierzyli mi nawet w wyborach funkcję burmistrza, co w 2014 roku stało się ogólnopolską sensacją. Sprawując tę funkcję od 2016 roku nieprzerwanie stałem na barykadach protestując przeciwko łamaniu Konstytucji przez rząd Zjednoczonej Prawicy i demontażowi państwa prawa. Brałem udział w pierwszych protestach w Krakowie w obronie praworządności, potem w licznych demonstracjach KOD w Wadowicach, wreszcie pomagałem zorganizować duży protest Strajku Kobiet w moim mieście. Politycy Zjednoczonej Prawicy zapowiadali, że organizatorom protestów będą postawione zarzuty i tak właśnie w moim przypadku się stało. Otrzymałem dwa akty oskarżenia, z których jeden na pewno nie napisano w Wadowicach.
W konsekwencji, w lutym bieżącego roku, tuż przed wyborami samorządowymi, w których miałem ponownie szansę objąć fotel burmistrza miasta, będąc jedynym kandydatem mogącym realnie pokonać kandydata PiS, nieoczekiwanie przeżyłem śmierć cywilną – jednego dnia straciłem pracę na uniwersytecie, złamano moją karierę naukową i polityczną, a nawet pozbawiono prawa do zasiłku dla bezrobotnych. Tego dnia bowiem prawomocnie uznano mnie za winnego przekroczenia uprawnień i niedopełnienia obowiązków przy awaryjnej naprawie małego mostku w mojej gminie. Za występek z art. 231 § 1 Kodeksu karnego wymierzono mi karę grzywny w wysokości 20.000 złotych. Drugi z moich aktów oskarżenia dotyczył złamania Konstytucji poprzez budowę ubikacji w parku miejskim (sic!), ale w tej sprawie zostałem niedawno prawomocnie uniewinniony.
Okoliczności odbudowy mostku w Rokowie oraz postawienia mi zarzutów opisywałem na swoim blogu, pisała o nich również wielokrotnie prasa lokalna i ogólnopolska, nie będę więc ich tutaj szczegółowo przedstawiał. Skupię się za to na fakcie, że mój przypadek stanowi przykład tzw. sądowego pasa transmisyjnego – zjawiska charakterystycznego dla państw autorytarnych, kiedy kontrolowane przez jeden ośrodek decyzyjny instytucje wymiaru sprawiedliwości używane są do systematycznego eliminowania z życia publicznego konkurentów politycznych i innych niewygodnych jednostek, np. dziennikarzy. W mojej sprawie użyto właśnie takiego pasa transmisyjnego, który zbudowała z posłusznych sobie prokuratorów i sędziów Zjednoczona Prawica.
Postawiony mi akt oskarżenia firmowała swoim nazwiskiem prokurator Elżbieta Hanusiak-Babińska, żona Prokuratora Okręgowego Rafała Babińskiego, zawdzięczającego swój awans Zbigniewowi Ziobrze i oskarżyciela w słynnej sprawie kolizji rządowej limuzyny z Seicento. Akt oskarżenia był niemal dosłowną kopią zawiadomienia o możliwości popełnienia przestępstwa złożonego przez mojego konkurenta w wyborach z ramienia PiS. Wyrok w I instancji wydała zaś świeżo nominowana sędzia Karina Klisiewicz, która zupełnym przypadkiem w czasie rozpatrywania mojej sprawy została powołana na to stanowisko na podstawie uchwały Krajowej Rady Sądownictwa zdominowanej przez ludzi powiązanych ze Zjednoczoną Prawicą.
Przypomnę, że z uwagi na upolitycznienie tego organu i sposób jego wyłonienia, instytucje międzynarodowe oraz polskie środowisko prawnicze uważa go za organ nielegalny. Z tej racji wykreowaną przez PiS Krajową Radę Sądownictwa określa się skrótem neo-KRS, co odnosi się do faktu, że zastąpiła ona Radę wybraną w składzie zgodnym z Konstytucją, której kadencję zdominowany przez narodową prawicę Sejm bezprawnie skrócił. Konsekwentnie, osoby, które otrzymywały nominacje sędziowskie z rąk tego ciała określa się mianem neo-sędziów, czyli sędziów tworzonych przez neo-KRS. Nazwa ta jest jednak myląca, bo w przypadku tych osób nie mamy do czynienia w ogóle z sędziami, gdyż brak im przymiotów niezbędnych do posiadania statusu sędziego – bezstronności i niezawisłości.
O fakcie tym przypomniał zresztą sam Minister Sprawiedliwości Adam Bodnar w wydanym kilka dni po moim prawomocnym skazaniu komunikacie “w sprawie standardów w zakresie prawa do rzetelnego procesu”, powołując się na orzecznictwo Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE) oraz Europejskiego Trybunału Praw Człowieka (ETPCz). W komunikacie czytamy, że “wobec sędziego powołanego z udziałem upolitycznionej […] KRS podważone zostaje domniemanie jego niezawisłości i bezstronności, gdyż jego powołanie nastąpiło z rażącym naruszeniem podstawowych reguł procedury powoływania sędziów”.
Wróćmy do mojej sprawy.
Kandydaturę asesor Klisiewicz na stanowisko sędziowskie rekomendował członkom neo-KRS poseł PiS Kazimierz Smoliński, a zalety kandydatki sławiła osobiście szkolna koleżanka Zbigniewa Ziobry, Dagmara Pawełczyk-Woicka, przewodnicząca Krajowej Rady Sądownictwa i prezes krakowskiego Sądu Okręgowego, który miał w przyszłości rozpatrywać apelację od wyroku w mojej sprawie. Karina Klisiewicz, odbierając nominację sędziowską od Prezydenta Andrzeja Dudy była jedną z niewielu osób, która zrobiła sobie z nim pamiątkowe zdjęcie i to bez maseczki – pomimo panującej pandemii. Widząc to zdjęcie ani ja, ani mój adwokat nie mieliśmy już złudzeń co do treści wyroku, jaki wkrótce miała wydać w mojej sprawie świeżo upieczona sędzia. Zgodnie z przewidywaniami zostałem skazany.
Apelację od wyroku w mojej sprawie rozpatrywał trzyosobowy skład Sądu Okręgowego w Krakowie, początkowo z przewagą prawidłowych sędziów. Niemal w całości podzielił on moje zarzuty względem orzeczenia Klisiewicz uchylając wyrok i nakazując powtórzenie postępowania. Wyliczenie kardynalnych błędów popełnionych przez młodą sędzię zajęło sądowi II instancji prawie 100 stron uzasadnienia. W mojej sprawie nie formułowano nawet poprawnego aktu oskarżenia i nie wiadomo, o co zostałem oskarżony. Dla wszystkich było jasne, że sprawa ma wyłącznie podłoże polityczne.
Pas transmisyjny jednak działał nadal i prokurator Babińska z łatwością wykorzystała obecność w Sądzie Najwyższym kolejnych umieszczonych tam przez neo-KRS osób do nadzwyczaj szybkiego, bo w zaledwie kilka miesięcy, uchylenia korzystnego dla mnie wyroku. Decyzję tę podjęli wyłącznie neo-sędziowie, w tym Igor Zgoliński, którego status sędziego został zakwestionowany wcześniejszymi orzeczeniami Sądu Najwyższego. Moja sprawa ponownie więc wróciła do Sądu Okręgowego w Krakowie, gdzie tym razem została rozpatrzona w składzie nieprzypadkowym. Sędziów wylosowanych do sprawy bowiem zmieniono bez podania przyczyn, a w ich miejsce przewodnicząca wydziału odwoławczego tego sądu, Elżbieta Jabłońska-Malik, która funkcję tę objęła za czasów PiS, wyznaczyła siebie, swojego zaufanego kolegę Rafała Lisaka oraz sędziego delegowanego z sądu niższej instancji Sebastiana Mazurka.
Podobne zmiany składów w wykonaniu wymienionych osób opisywała już ogólnopolska prasa w innych sprawach mających znaczenie dla praworządności, zaś Elżbiecie Jabłońskiej-Malik aż 155 krakowskich sędziów zarzuca polityczne naciski na sędziów oraz manipulowanie składami orzekającymi w sprawach o ładunku politycznym. Dodatkowo, Sebastian Mazurek, jako sędzia delegowany, również nie posiada przymiotu bezstronności i niezależności, a to na mocy wyroku Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości UE z listopada 2021 roku, który rozstrzygnął tę kwestię co do zasady.
Tak ukształtowany skład podtrzymał uchylony wcześniej wyrok skazujący wydany przez Karinę Klisiewicz, do tego o 100% zaostrzając orzeczoną karę grzywny. Orzeczenie opatrzono lakonicznym uzasadnieniem przeczącym wcześniejszym ustaleniom tego samego Sądu Okręgowego, teraz jednak już uchylonym przez neo-sędziów, nawet niespecjalnie starając się ukryć brak merytorycznych podstaw skazania.
Wszystkie zamieszane w moją sprawę osoby doskonale wiedziały co robią – znieszkształcając wynik wyborów samorządowych w Wadowicach na korzyść PiS, a mnie fundując śmierć cywilną. Kilka miesięcy później zarówno Karina Klisiewicz, jak i Sebastian Mazurek negatywnie zaopiniowali też mój wniosek o ułaskawienie jedynie w zakresie zatarcia skutków wyroku, co umożliwiłoby mi powrót do pracy na uczelni (karę grzywny zapłaciłem od razu). O jakiekolwiek uzasadnienie swoich opinii się nie pokusili. Bardzo im zależało, żebym nie mógł powrócić do pracy naukowej.
Opisane okoliczności sugerują, że wszczęcie postępowania sądowego w mojej sprawie i jego przebieg podyktowany był wyłącznie interesami politycznymi Zjednoczonej Prawicy, o które zadbać miała prokuratura oraz odpowiednio dobrani i zależni od partii sędziowie. Z mojej zatem perspektywy i osób które znalazły się w ostatnich latach w podobnej sytuacji, przywrócenie sprawiedliwości i praworządności w Polsce nie może ograniczyć się tylko do ewentualnej kasacji wydanego wyroku i wypłaty odszkodowania. Wszyscy zamieszani w podobne procesy, które stanowiły narzędzie w rękach polityków do niszczenia konkurentów politycznych lub osób z różnych powodów niewygodnych (np. dziennikarzy obywatelskich, sygnalistów), muszą utracić swoje stanowiska i zwrócić wszystkie korzyści, jakie się z nimi wiązały, w tym zwiększone uposażenia. Muszą zostać też wobec nich wszczęte postępowania dyscyplinarne, które w niektórych przynajmniej przypadkach powinny się kończyć usunięciem z zawodu.
W szczególności, w wymiarze sprawiedliwości nie powinno być miejsca dla karierowiczów, którzy dla zdobycia stanowisk gotowi są zniszczyć życie innym, gdyż tego oczekują ich partyjni patroni.
Jakież więc zdziwienie u osób, które podobnie jak ja przeszły przez doświadczenie autorytarnego państwa PiS, budzić musi zaprezentowany przez Adama Bodnara projekt przywracania w Polsce praworządności. Projekt ten zakłada podział zbioru neo-sędziów na trzy grupy – w pierwszej i najliczniejszej znaleźć mają się tzw. młodzi sędziowie, którzy po okresie asesury otrzymali promocję na stanowiska sędziowskie. Mają oni zostać uznani za sędziów powołanych zgodnie z Konstytucją, gdyż ich awanse były niejako koniecznością. Pozostali sędziowie, którzy – upraszczając – otrzymywali awanse zawodowe będąc już sędziami, wrócą tam, skąd przyszli, a niektórzy z nich będą mieli postępowania dyscyplinarne.
W tym miejscu daruję sobie podniesione już przez innych zarzuty, choćby dotyczące instytucji “czynnego żalu”, która wydaje mi się pomysłem wręcz groteskowym. W zamian pragnę zwrócić uwagę Czytelników na dwa aspekty przedstawionych propozycji. Po pierwsze, młodość, naiwność, pozostawanie na początku kariery zawodowej czy nawet “niespecjalnie posiadanie wyboru” (słowa Adama Bodnara) nie są okolicznościami wyłączającymi kogokolwiek z zakresu orzecznictwa europejskich trybunałów – jeszcze niedawno przez Adama Bodnara stawianego jako wzór. Jeżeli według tego orzecznictwa osoba powołana przez upolitycznioną neo-KRS nie daje gwarancji uczciwości procesu sądowego, to żadna ustawa tego nie zmieni. Co więcej, zgodnie z polską Konstytucją krajowe ustawy stoją w porządku prawnym niżej niż ratyfikowane umowy międzynarodowe, na których straży stoją z kolei właśnie orzeczenia międzynarodowych trybunałów. A zatem, rozwiązania zaproponowane przez Ministra Bodnara są po prostu niezgodne z prawem już na starcie.
Po drugie, opisana historia mojego skazania pokazuje, że przynajmniej niektórzy “młodzi” neo-sędziowie mogą być nie tyle ofiarami systemu, pragnącymi normalnie wykonywać swoją pracę, co karierowiczami, dla których demonstrowanie poparcia dla określonego środowiska politycznego i gotowość orzekania zgodnie z oczekiwaniami jego przedstawicieli było po prostu łatwą drogą uzyskania awansu zawodowego. Nie wiemy, ilu młodych ludzi zrezygnowało z kariery sędziego lub prokuratora, gdyż nie chciało zaczynać swojej kariery od bezprawnej nominacji z rąk neo-KRS. Wiemy jedynie, ilu nie zrezygnowało. Nie przeczę, że część “młodych” neo-sędziów miała dobre intencje i jest merytorycznie dobrze przygotowana do wykonywania zawodu sędziego. Tylko co z tego? Nie jestem w stanie zapłakać nad losem 1600 asesorów, którzy dla dobra przywracania państwa prawa musieliby ponownie poddać się ocenie – tym razem prawidłowo wybranej KRS. Powinni oni przecież zdawać sobie sprawę, że jest to działanie konieczne, jeżeli mają się w przyszłości cieszyć domniemaniem niezawisłości i bezstronności. Jeżeli mają zdanie odmienne, być może warto, aby sędziami jednak nigdy nie zostali?
Chyba, że już teraz zakładamy, że ocena ta nie będzie prowadzona na serio, a środowisko dzisiejszych reformatorów skupi się na obsadzie wyższych stanowisk sędziowskich i to o te 500 awansów toczy się gra. Wtedy jednak zamiast przywracania praworządności mamy zwykły skok na kasę i stanowiska. Taka naprawa państwa prawa zakrawa na parodię i jest napluciem w twarz osobom, które w walce o ideały demokracji i państwa prawa zapłaciły cenę utraty pozycji zawodowej i złamania kariery.