MATEUSZ KLINOWSKI

mk-background
Lewa strona prawa Polityka

Dwukadencyjność

Dwukadencyjność

PiS zmienia ordynację wyborczą i wprowadza do niej dwukadencyjność piastowania stanowisk. Ale postulat ten ograniczony wyłącznie do wójtów, burmistrzów i prezydentów miast pokazuje, że nie o podniesienie  jakości demokracji to chodzi. Partia rządząca już myśli, jak wyeliminować z polityki swoich przeciwników. Z demokracją nie ma to oczywiście nic wspólnego. 

Uwaga mediów i obywateli skupiła się na zmianach dotyczących PKW i partyjnych komisarzy wyborczych, a zwłaszcza zarzuconego finalnie pomysłu kształtowania przez nich okręgów wyborczych w samorządach. Sporo komentarzy poświęcono też likwidacji jednomandatowych okręgów wyborczych. O ile ta pierwsza ze zmian wyraźnie pachnie próbami manipulowania wynikami wyborów, o tyle w przypadku wycofania się z JOWów sprawa nie jest już tak oczywista. Diabeł co prawda tkwi w szczegółach, ale co do zasady JOWy nie są dobrym rozwiązaniem (więcej pisałem o tym w tekście “JOWy w Wadowicach”). Zatrzymajmy się jednak na chwilę przy innych aspektach ordynacji wyborczej, którym poświęcono, jak mi się wydaje, znacznie mniejszą uwagę.

W różnych miejscach opowiadałem się za dwukadencyjnością w polityce. Nadal uważam to za dobry pomysł. Jednak ograniczenie możliwości kolejnego sprawowania stanowisk powinno dotyczyć wszystkich stanowisk wybieralnych, od najniższego do najwyższego szczebla: sołtysów, przewodniczących rad sołeckich, radnych, wójtów, starostów, marszałków, posłów, senatorów, a nawet prezesów sądów, oraz oczywiście prezesów partii politycznych, które są przecież instytucjami demokracji, finansowanymi z pieniędzy publicznych.

Takie rozwiązanie wprowadzałoby z wszech miar pożądaną rotacje na ważnych stanowiskach publicznych, naturalny sposób wymiany elit. Pozwalałoby zapobiegać powstawaniu rozmaitych układów, scementowanych środowisk, ale też ukróciło zjawisko “zawodowych” samorządowców czy polityków “jednego krzesła”. Gdyby szło za tym wzmocnienie służby publicznej, korpusu urzędników samorządowych i pozycji zarządów oraz rad nadzorczych spółek skarbu państwa, oznaczałoby to wzmocnienie administracji publicznej. Wierzyłbym wówczas, że PiS realizuje program wzmocnienia państwa, którego słabość i niemoc jakże często politycy owej partii piętnowali publicznie. 

Niestety, gołym okiem widać, że rozwiązania zaproponowane przez PiS mają zupełnie inny cel. Chodzi tylko i wyłącznie o eliminację cieszących się poparciem społecznym osób z polityki lokalnej, w której PiS na zwycięstwo raczej nie może liczyć. Próbowano zagwarantować sobie to na różne sposoby, od określania przez partyjnych nominatów kształtu okręgów wyborczych zaczynając, na wstecznej dwukadencyjności kończąc. Z części tych przepisów posłowie PiS ostatecznie się wycofali. Praca nad zmianą ordynacji wyborczej była wyjątkowo chaotyczna, nawet jak na standardy partii rządzącej, do których już przywykliśmy. 

Po setkach poprawek wygląda na to, że dwukadencyjność nie będzie wsteczna, ale będzie wybiórcza, bo dotyczyć będzie wyłącznie stanowisk wójta, burmistrza czy prezydenta miasta. Nie ma mowy o starostach, marszałkach czy innych stanowiskach, na które PiS przewiduje wybierać własnych ludzi. Nowa ordynacja zabroni również kandydatom na wójtów i burmistrzów startu w wyborach na stanowiska radnych – w powiatach, województwach (wycofano się z zakazu w przypadku startu do rady gminy). Będzie to miało poważne konsekwencje, bowiem znani politycy lokalni dwa razy zastanowią się, czy w ogóle na wójta czy burmistrza kandydować. Start w wyborach będzie bowiem oznaczał dla większości z nich odejście z polityki (wybory na burmistrza wygrywa tylko jedna osoba). Oczywiście PiS zadbał o to, aby wyborach na wójtów i burmistrzów mogli swobodnie startować posłowie i senatorowie, których nowa ordynacja nie ogranicza. A nawet ministrowie rządu.

Widać więc, że mamy do czynienia ze swoistym skokiem na samorządy lokalne ze strony większości sejmowej i partyjnych kadr w parlamencie. Zwłaszcza, że wybrani na wójtów, burmistrzów, prezydentów posłowie i ministrowie nie będą w żaden sposób osłabiać szeregów partii rządzącej. Na ich miejsce do sejmu i senatu wskoczą inni politycy PiS z listy. Ani więc parta, ani jej kandydaci  – posłowie i senatorowie, nic nie ryzykują.

Na marginesie, jeżeli na serio myślelibyśmy o ograniczeniu kadencyjności stanowisk wybieralnych, podstawową kwestią jest określenie długości takich, ograniczonych kadencji. W samorządzie powinny być one dostosowane do cykli inwestycyjnych. Jeżeli dzisiaj od początkowych etapów planowania do realizacji inwestycji mija 3-5 lat, kadencje organów wykonawczych w samorządzie powinny trwać 5-6 lat. I takie rozwiązanie PiS ostatecznie zaproponował. Być może kadencja rady miejskiej czy powiatu mogłaby trwać krócej, pozwalając na wymianę radnych w czasie urzędowania burmistrza. O wszystkim tym można dyskutować, z pożytkiem dla samorządów. Ale śladów tej dyskusji nie widać. 

Pod osłoną nocy i nachodzących Świąt partia rządząca realizuje plan zawłaszczenia najlepszego fragmentu polskiej polityki, czyli samorządów.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *