JOW’y w Wadowicach. Przestrogi lokalne przed referendum krajowym.
Wprowadzenie JOW-ów do Sejmu mogłoby być końcem realnej demokracji w Polsce – dr Rafał Chwedoruk
We wrześniu odbędzie się referendum za zmianą ordynacji wyborczej. W akcie desperacji ogłosił je ustępujący prezydent Komorowski. Ogłupione telewizją, wódką i kiełbasą społeczeństwo ma historyczną szansę opowiedzieć się za jednomandatowymi okręgami wyborczymi (JOW), promowanymi przez Pawła Kukiza i jego śmiały ruch. Warto spojrzeć na wydarzenia z ostatnich wyborów w Wadowicach, aby zrozumieć, jak bardzo niebezpiecznym pomysłem są JOWy. Oto garść moich spostrzeżeń.
JOWy w wyborach na burmistrza
Zostałem burmistrzem Wadowic: wybranym w jednomandatowym okręgu wyborczym, pośród trzech kandydatów, w dwóch turach, uzyskawszy poparcie zdecydowanej większości (głosującego) elektoratu. Zatem uważam, że jednomandatowe okręgi wyborcze sprawdzają się znakomicie? Niezupełnie.
Zacznijmy od tego, że jest to ordynacja dość naturalna w sytuacji, kiedy w wyborach obsadzane jest tylko jedno miejsce – mandat burmistrza. Ale wtedy, kiedy do obsadzenia mamy kilka mandatów w wybieranym ciele kolegialnym (rada miejska, parlament), większościowa ordynacja jednomandatowa już takim oczywistym wyborem nie jest.
Po drugie, wyobraźmy sobie, że frekwencja w wyborach na stanowisko Burmistrza Wadowic nie wynosiła 47%, lecz na przykład jedynie… 30%. Jeżeli jeden z kandydatów już w I turze otrzymałby 50% + 1 głosów, mielibyśmy burmistrza z 15% poparciem elektoratu. Nie wygląda to już tak ciekawie, prawda? Na szczęście wybory na stanowisko burmistrza (jak również prezydenta kraju) przebiegają dwustopniowo, co pozwala stwarzać iluzję demokratycznej legitymacji. Ale to tylko iluzja, bowiem wymienione właśnie stanowiska obsadzane są zwykle przez mniejszość.
I tak, w I turze poparło mnie 17% wyborców gminy (5 323 z 30 527 uprawnionych do głosowania mieszkańców). W II turze liczba ta wzrosła i wynosiła już 27%, jednak nadal była ona daleka od uzyskania większości. Mimo to, druga tura daje poczucie posiadania legitymacji – wszak mój wybór dokonał się głosami 57% uczestników głosowania. Iluzja czy nie, nie mamy z nią do czynienia tam, gdzie dwustopniowości brak i wyborca nie ma szans wskazania preferowanego kandydata spośród dwóch z najlepszymi wynikami z pierwszej tury. A tak właśnie jest w przypadku wyborów parlamentarnych czy do rady miejskiej, o ile odbywałyby się one w okręgach jednomandatowych.
Wybory na burmistrza obciąża jednak znacznie poważniejsza wada, o której najczęściej wspomina Paweł Kukiz, postulując swoje JOWy: ograniczenie korzystania z biernego prawa wyborczego. Ażeby zostać burmistrzem, trzeba zarejestrować kandydatów na radnych w przynajmniej połowie okręgów wyborczych w gminie. Istotnie, za sprawą wprowadzenia w wyborach do rady miejskiej jednomandatowych okręgów wyborczych, liczba koniecznych do rejestracji kandydatów spadła o połowę – do 21 osób. Pisałem o tym przed wyborami samorządowymi, wskazując to jako zaletę nowej ordynacji wyborczej do rad miejskich. Jednak, start w wyborach od kandydata na burmistrza nadal wymaga sporej grupy ludzi – wspólnie kandydujących do rady miejskiej. System JOW w wyborach na fotel burmistrza nie ma więc w ogóle tej cechy, która przedstawiana jest jako jego główna zaleta: bezpośredniości korzystania z prawa do bycia kandydatem.
Podsumowując, na przykładzie wyborów na burmistrza widać, że większościowy JOW, choćby nawet stanowił tu dość naturalny wybór, ani nie daje wybranemu silnej legitymacji demokratycznej (choć kreuje przynajmniej iluzję jej posiadania poprzez dwustopniowość głosowania), ani nie pozwala na samodzielny start w wyborach. Nie jest to więc system marzeń i należałoby solidnie przemyśleć jego dalsze stosowanie. Z tą świadomością przejdźmy teraz do przyjrzenia się temu, co takiego stało się w czasie ostatnich wyborów samorządowych do Rady Miejskiej Wadowic.
Władza jest jedna, opozycja zwykle podzielona
Zostałem burmistrzem w jednomandatowym okręgu wyborczym i ordynacji większościowej, ale większość w Radzie Miejskiej Wadowic uzyskał komitet wyborczy pokonanej przeze mnie burmistrz Ewy Filipiak. Bywa – ktoś powie. Problem jednak w tym, że to nie on wygrał głosowanie! W ten oto sposób manifestuje się podstawowa wada systemu wyborczego zwanego JOW: premiuje on władzę i to na różne sposoby, gwarantując często zwycięstwo w przegranych wyborach.
Zacznę jednak od zalet, o których już powyżej wspomniałem. JOW w gminach pozwala zgłaszać się do rady miejskiej pojedynczym kandydatom, osobom spoza partyjnych układów, samodzielnym mścicielom, trybunom ludowym czy aktywistom lokalnym. Tyle teoria, bo w praktyce wygląda to zupełnie inaczej: ponieważ kandydaci do rady są potrzebni kandydatom na burmistrza, do wyborczej walki stają na ogół komitety partyjne i komitety władzy.
W Wadowicach nikt nie zgłosił się sam. Wbrew oczekiwaniom popierających JOWy, nie było samotnych aktywistów, trybunów i mścicieli. Jaki stąd wniosek? JOWy do rady miejskiej ułatwiają start na fotel burmistrza, ale bynajmniej nie stanowią recepty na brak społecznego zaangażowania w politykę. Ktoś mógłby w tym miejscu argumentować, że opisana wada ma związek z niepełnością mechanizmu JOW na poziomie wyborów na burmistrza: gdyby kandydat na fotel wójta / burmistrza / prezydenta mógł zgłaszać się sam, a nie poprzez grupę kandydatów na radnych, problem w znacznej mierze zostałby rozwiązany, bo lokalne komitety partyjne i władzy nie przejmowałyby niezależnych kandydatów lub nie zabierały tak potrzebnego dla nich miejsca na politycznej scenie. Uważam, że to myślenie naiwne, magiczne.
Podstawową wadą JOWów jest jednak coś innego. W ordynacji większościowej dotychczasowy burmistrz zawsze powiększa swoje przewagi instytucjonalne, związane ze sprawowaniem władzy. Ma on przecież, co do zasady, łatwość w pozyskiwaniu kandydatów do startu, o funduszach i środkach niefinansowych na kampanię nie wspominając (jak choćby zasób gminnych murów i płotów, gdzie wywiesić może swoje plakaty). Komitety opozycji przeciwnie – pomoc im może być bowiem odbierana jako akt wrogości wobec władzy, zwłaszcza, gdy sprawują ją ludzie pokroju tych rządzących przez dwie dekady Wadowicami. Z tych samych powodów mają one również problem w znalezieniu kandydatów do startu we własnych szeregach.
Ordynacja większościowa dokłada do tych przewag “systemowych”, instytucjonalnych kolejną: o ile władza jest zawsze jedna, opozycję w demokracji cechuje pluralizm, przejawiający się wielością stanowisk w sprawach istotnych, wielością wyborczych propozycji, także personalnych. Z definicji, w demokracji system większościowy, jednomandatowy prowadzić będzie do preferowania silnych, zwartych ugrupowań i eliminowania stronnictw podzielonych, zróżnicowanych. Nie przez przypadek w krajach, gdzie ordynacja większościowa siłą tradycji nadal trwa (USA, GB), wykształcił się system dwupartyjny, który zawłaszczył całe polityczne spektrum dla siebie. Opozycja grupuje się wokół drugiej, nierządzącej aktualnie partii i czeka na swoją okazję w następnych wyborach. Gdzie tu otwarcie na obywateli i ich inicjatywę?
Efekt JOWu: większość chce psa, ale wygrywa kot
Przechodząc na grunt lokalny, w kadencji 2010-14, ostatniej, w której obowiązywała ordynacja proporcjonalna i okręgi wielomandatowe, opozycja wobec dotychczasowej władzy posiadała w Radzie Miejskiej 6 głosów. 2 mandaty pochodziły z listy SLD, które to ugrupowanie tradycyjnie wystawiało w wyborach swoich kandydatów we wszystkich 4 okręgach wyborczych. Pozostałe 4 osoby to uczestnicy list układanych przez władzę, którzy znaleźli się na nich z różnych powodów. Byłem w tej właśnie grupie. Kandydaci ci korzystali z faktu, że w obowiązującej dotychczas ordynacji premiowane były te komitety, które maksymalne zapełniały swoje listy. Brano każdego, kto tylko mógł przyciągnąć dodatkowe głosy, aż do wyczerpania limitu (dwukrotność mandatów do uzyskania w okręgu).
Grupa opozycyjna byłaby pewnie jeszcze większa, gdyby w wyborach startowało kolejne ugrupowanie opozycyjne, inne niż SLD. Tutaj jednak pojawiły się ograniczenia organizacyjne – nie istniał lider, który mógłby nim pokierować, trudno było znaleźć kandydatów na listy. Wiem to, bowiem sam w 2010 roku takie ugrupowanie chciałem wówczas ad hoc stworzyć.
W 2014 sytuacja była już zgoła inna. W wyniku mojego konsekwentnego działania do wyborów wystartowały już dwa nowe, zorganizowane środowiska opozycyjne: Inicjatywa Wolne Wadowice ze mną na czele oraz stworzony przez parę ówczesnych starostów Nowoczesny Samorząd. Komitety te obsadziły kandydatami niemal wszystkie okręgi wyborcze (20 na 21), które to były już JOWami i powstały zamiast 4 okręgów wielomandatowych. W 16 okręgach swoich radnych zgłosił SLD , w 4 okręgach pojawili się również kandydaci z ramienia PSL.
Dotychczasowa burmistrz i jej komitet Wspólny Dom zgłosili kandydatów we wszystkich okręgach wyborczych. Kandydatów tych mieli zresztą nadmiar. To oraz próba taktycznego rozegrania opozycji i odebrania jej głosów spowodowało, że burmistrz w 5 okręgach zgłosiła również słabych, nie mających większych szans kandydatów z PO. Nieco inaczej wyglądała sprawa listy PiS, z którego to ugrupowania wystawiono kandydatów w 2 okręgach. Byli to sprawdzeni ludzie władzy, którzy rywalizowali z innymi jej kandydatami. Mogę jedynie domyślać się, że było to wynikiem sporów personalnych, gdzie w grę wchodziły ambicje liderów poszczególnych środowisk wiejskich (taka sytuacja miała miejsce tylko na wsiach). Choć takie posunięcie wydawało się błędem, podzielona w tych okręgach opozycja (jak i w innych) nie zdołała go wykorzystać.
Obecny skład Rady Miejskiej wygląda tak:
Wspólny Dom – 15 mandatów, PiS – 1 mandat,
PSL – 1 mandat
Nowoczesny Samorząd – 3 mandaty, Wolne Wadowice – 1 mandat
Jak widać, środowisko Wspólnego Domu posiada 80% głosów w Radzie. W stosunku do kadencji 2010-14 zmieniło się niby niewiele: opozycja nie ma już 6 głosów, tylko 5 (w rzeczywistości 4, bo kandydat PSL jest sołtysem i członkiem środowiska poprzedniej burmistrz). Ale coś innego rzuca się w oczy: o ile poprzedni skład Rady Miejskiej był wynikiem zwycięstwa obozu władzy, o tyle teraz wybory wygrała opozycja! Tak, szanowni czytelnicy, w znakomitej większości z 21 okręgów wyborczych większość wyborców poparła kandydatów wysuniętych przez inne ugrupowania, niż te powiązane z władzą.
Oto, jak wyglądały wyniki głosowania w roku 2010:
Wspólny Dom (37%), PiS (29%), PO (22%) = 88%
SLD 12%
Nawet uwzględniając to, że część głosów Wspólnego Domu i PO padło na kandydatów opozycyjnych, którzy znajdowali się na listach tych ugrupowań z powodów już wcześniej wyjaśnionych, skład Rady Miejskiej dość dobrze oddawał przebieg głosowania: burmistrz miała w Radzie 71% (15/21 miejsc) mandatów, zdobywając 88% głosów wyborców w wyborach. W 2014 roku było jednak inaczej.
Oto, jak procentowo wyglądają wyniki głosowania wyborców w 2010 roku:
Wspólny Dom 38 % + PO 4% + PiS 2% + PSL 5% = 49%
PSL zaliczyłem do grona środowiska władzy, gdyż de facto kandydatami tej partii byli ludzie w jakiś sposób wywodzących się z niego. Zresztą, jedyny kandydat, który otrzymał mandat (sołtys Wysokiej) głosuje niemal dokładnie tak, jak Wspólny Dom. Tymczasem opozycja otrzymała:
Nowoczesny Samorząd 22% + Wolne Wadowice 22% + SLD 7% = 51 %
Opozycja dla Wspólnego Domu i jego satelitów wygrała więc głosowanie. Więcej, w niektórych okręgach wyborczych na kandydatów opozycji padło 60% i więcej głosów, ale to Wspólny Dom otrzymywał mandat. Jest to oczywiście prosta i bezpośrednia konsekwencja ordynacji większościowej i jednomandatowych okręgów wyborczych – kto dostaje nawet 1 głos więcej, zostaje zwycięzcą. Problem w tym, że głos 50-60% wyborców przepada i nie jest reprezentowany w wynikach wyborów.
Paweł Kukuz i jego woJOWnicy uważają, że ordynacja jednomandatowa wzmocni więź wyborców z kandydatami, którzy wybierani są bezpośrednio. Jest jednak oczywiste, że raczej tę więź osłabi, bowiem często większość wyborców nie będzie miała nic wspólnego z kandydatem otrzymującym mandat, z racji opisanych ograniczeń ordynacji większościowej.
Więcej efektu JOW: władza traci poparcie i zyskuje mandaty
Porównując wyniki głosowania i podziału mandatów w wyborach w 2010 i 2014 widać, kogo wzmacnia ordynacja większościowa i JOWy. W 2010 roku ludzie Ewy Filipiak zdobyli 88% głosów wyborców i otrzymali 71% mandatów w Radzie (w rzeczywistości zdobyli nieco więcej mandatów, ale część z nich trafiła do opozycjonistów startujący z list władzy, wśród których byłem również ja sam). W 2014 roku listy układane w gabinecie Filipiak otrzymały 49% głosów wyborców, co przełożyło się na… 80% mandatów w Radzie!
Zatem, 39% spadek poparcia wyborców i tak doprowadził do 9% wzrostu liczby uzyskanych mandatów!
Czy muszę dodawać, że gdyby w wyborach 2014 roku zachować dotychczasowe reguły gry, tj. okręgi wielomandatowe oraz proporcjonalną ordynacją, środowiska opozycyjne i Wspólny Dom podzieliłyby się składem Rady Miejskiej mniej więcej po równo? Byłaby to sytuacja o wiele zdrowsza dla demokracji, a dla Wadowic korzystna, wszak w zarządzaniu miastem uczestniczyłyby zróżnicowane środowiska polityczne. Dziś w Radzie Miejskiej dominują komendanci OSP, sołtysi oraz emerytowani nauczyciele i to interesy tych środowisk mają szansę na realizację, ze szkodą dla innych. Polityka!
W 2018 roku 100% miejsc w Radzie Miejskiej
Patrząc więc na nasze lokalne podwórko, nie ma najmniejszych wątpliwości, że JOW są bardzo szkodliwym rozwiązaniem. Jedynym pozytywnym następstwem wprowadzenia tego sytemu jest możliwość bezpośredniego zgłaszania się kandydatów. Ale ponieważ w wyborach na wójta i burmistrza bezpośredniość ta jest nadal wyłączona (wójta zgłosić może tylko komitet, który zgłasza radnych w minimum połowie okręgów wyborczych), z możliwości tej prawie nikt nie korzysta.
Znane są już systemy głosowania, które rozbijają dominację list partyjnych, a jednocześnie nie wypaczają wyników głosowania na korzyść władzy (na przykład system głosu przechodniego). To w ich kierunku należy zmieniać nasz system wyborczy. Tymczasem mamy referendum w sprawie JOW. Jestem zdecydowanie na NIE.
Wracając do Wadowic, w 2018 roku obecny burmistrz będzie miał dużą łatwość w pozyskaniu do swojego komitetu kandydatów mocnych w miejscowościach stanowiących okręgi wyborcze naszej wiejsko-miejskiej gminy. Opozycja wystąpi podzielona, tworzyć ją będą m.in. „z musu” komitety partyjne, którym centrale nakazują start w wyborach. Mechanizm JOW zrobi resztę.
Jak podają agencje, w Kutnie komitet prezydenta uzyskał 38,66 % poparcia, co dało mu 100% miejsc w radzie miejskiej. Ku takiej “demokracji” właśnie zmierzamy.
Z Kukizem pod rękę.