MATEUSZ KLINOWSKI

mk-background
Subiektywnie

Dlaczego nie wyjeżdżam?

Pony HofPo raz pierwszy od dwóch lat jest jesień i jestem w Polsce. Zostałem. Złożyło się na to wiele czynników, ale najważniejszym jest chyba zmęczenie psychicznego materiału oraz konieczność uporządkowania spraw na miejscu. Podróżowanie weszło mi w krew, jednak szybko przekształciło się z przyjemności okrywania nowych krain w adaptacyjne zmagania. I to właśnie tutaj, w kraju. Z zaskoczeniem odkryłem, że z podróżami łączy się pewien dość istotny problem. Gdy wyjeżdżasz na kilka miesięcy i żyjesz w nowym otoczeniu, nie ma cię tam, skąd wyjechałeś. Mozolnie zdobywasz nowy dom i przyjaciół, ale zostawiony z tyłu świat nie stoi w miejscu. Idzie do przodu bez twojego udziału. Gdy zaś po jakimś czasie stajesz wreszcie na progu dawnego życia z jaźnią poszerzoną o doświadczenia niedostępne tym, co pozostali na starych śmieciach, nie jesteś witany z radością. Interesy idą swoją drogą, a konformiści myśli zawierają pod twoją nieobecność szemrane umowy, których ty nie jesteś już stroną. Zaczyna się rugowanie i potajemna licytacja porzuconego majątku. Powrót jego właściciela nie jest dla nikogo wygodny. Przyjaciele, którzy na tobie polegali, zawieszeni w próżni szukają nowych punktów wsparcia. Ty zaś cały czas myślisz, że wracasz do domu. Pozory utrzymują się krótko. Zaraz znów czujesz, że musisz wyjechać. Że nie jesteś u siebie. Uczucie to popycha cię prosto w pułapkę ciągłej podróży.

W moim przypadku na to wszystko nakładała się jeszcze karuzela mieszkań, która kręci się dla mnie od co najmniej lat dwunastu, by pędu szczególnego nabrać w ostatnich dwóch. Przy pierwszym półrocznym stażu w moim (wynajętym) mieszkaniu wylądowała: koleżanka przyjaciela, potem dziewczyna mojego kumpla z Australii, potem ktoś zupełnie nieznany, ja na semestr letni, a następnie, gdy tylko wyjechałem na wakacje po skończonym semestrze – moja studentka, zresztą bardzo sympatyczna. Potem znów był półroczny wyjazd dla ominięcia zimy i znów powrót do Polski na wiosnę. Tym razem o tyle gorzki, że nikt nie czekał na mnie na miejscu, a ci, co czekać powinni, dobitnie dawali mi znać, że jestem dla nich raczej przelotną kometą o nieznośnym już ciężarze, niż serdecznym druhem powracającym z dalekiej wyprawy.

Gdy w czerwcu wyjechałem do Puerto Rico, do kolejnego wynajętego mieszkania wprowadziła się moja współlokatorka sprzed lat. Uciekła z niego zaraz przed moim wyjazdem do Chin. Zaś w październiku właścicielka postanowiła sprzedać tą zajmowaną przeze mnie imitację górskiej chaty w centrum Podgórza.  Co było czynić? Wyjechać i pojawić się dopiero na wiosnę, startując od zera, albo nawet jeszcze z niższego poziomu, czy zostać i spróbować jakoś to wszystko ogarnąć, poustawiać? Wspomniany ciąg zmian kolejnych miejsc zamieszkania, meble i osobiste rzeczy rozsiane po znajomych (ktoś miał szafkę, ktoś materac, ktoś inny telewizor i komputer), wreszcie stale kurczący się krąg tych ostatnich – wszystko to spowodowało, że wyjazd i następnie powrót do Polski za kilka miesięcy jawił mi się jako wyzwanie niemożliwie. Mentalna udręka. Dlatego zostałem, choć w tym roku planowałem spędzić w Polsce tylko 5 miesięcy.

Nienawidzę zimy, lecz jeśli teraz wyjadę, zamienię swoje życie w ciągłe podróżowanie. Już nigdy się nie zatrzymam. Robię zatem to, co powinienem zrobić dawno. Rozliczam się z przeszłością, dokańczam stare projekty (książka!), szukam nowych wyzwań i wystawiam rachunki przyjaciołom. Ktoś winien jest mi parę groszy, ktoś ma parę moich płyt, inny skradł parę lat życia. Nie odzyskają tego dla mnie nawet znajomi dresiarze. Trudno. Poznaję za to Kraków tak, jak wcześniej poznawałem Getyngę czy San Juan – od środka, powoli, na świeżo. Bez ekipy, ale i bez uprzedzeń. Wszystko jest możliwe, wszystko ma szansę się jeszcze wydarzyć i ułożyć. Straciłem sporo, ale posiadłem starą podróżniczą mądrość, wiedzę dostępną tylko wtajemniczonym, gdyż na pierwszy rzut oka zbyt oczywistą…

Aby podróżować, nie trzeba nigdzie wyjeżdżać. Podróż to stan umysłu.

Czeka mnie więc kolejna już zima w podróży.

1 Comment

  • z daleka daje się wyczuwać dziwny dysonans poznawczy.polecam zimową podróż do Ciciley… Ciciley is a state of mind.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *