Siekierezada
Walczyłem o sprawiedliwość, a teraz obecna Pani Burmistrz nadużywa swojej władzy. Można ją porównać do prezydenta Łukaszenki – Leonard G., sołtys wsi Jaroszowice.
Świętujemy 25-lecie wolności, a tymczasem każdy z nas z łatwością może zostać jej pozbawiony i skazany prawomocnym wyrokiem na karę pozbawienia wolności. Wystarczy, że powiemy o jedno słowo za dużo… pod adresem władzy i to nawet tej lokalnej, gminnej, przaśnej. Bo rękę prowokatora czy szaleńca podniesioną przeciw władzy – jak mawiał towarzysz Cyrankiewicz – władza odrąbie. Polskie sądownictwo tradycje czasów gomułkowskich z pietyzmem pielęgnuje.
Historia, którą opiszę, miała swój finał w ubiegłym tygodniu, kiedy w Sądzie Okręgowym w Krakowie, w wydziale karnym odwoławczym, rozpatrywano apelacje Leonarda Grzyba, sołtysa Jaroszowic w latach 1974-82, jednego z działaczy dawnej Solidarności. Ten 72-letni, schorowany dziś emeryt został skazany na karę pozbawienia wolności (6 miesięcy w zawieszeniu na 2 lata). Czynem, jakiego bez wątpienia się dopuścił, była skierowana w gniewie pod adresem burmistrz Wadowic Ewy Filipiak zapowiedź, że…. odwoła ją ze stanowiska. Cała reszta wydaje się jedynie tych słów następstwem.
Grzyba zatrzymano, ekspresowo oskarżono i skazano. Jedynymi dowodami w sprawie były wzajemnie wykluczające się i sprzeczne ze sobą zeznania pracowników UM Wadowice, podwładnych Ewy Filipiak i Stanisława Kotarby, którzy sami odegrali w sprawie rolę pokrzywdzonych i oskarżycieli posiłkowych.
Grzyb przychodzi na dyżur (bez siekiery)
Leonard Grzyb, mieszkaniec Gminy Wadowice starał się od dłuższego czasu o pomoc w rozwiązaniu problemu dotyczącego jego działek. Uważał, że został pokrzywdzony decyzjami Gminy, a przez jej urzędników wprowadzony w błąd. Na tyle znam panujące w Wadowicach zwyczaje, że nie jest to nieprawdopodobne. Grzyb chodził więc do burmistrz Ewy Filipiak na dyżury i prosił o pomoc. 2 października 2012 roku udał się do niej ponownie. Na korytarzu czekał 45-minut, choć był tego dnia jedynym petentem. Gdy wreszcie został przyjęty w pokoju obok gabinetu burmistrz, Ewa Filipiak nie miała zbytniej ochoty go słuchać, a po kilku minutach rozmowy wstała i wyszła. Grzyb poczuł się zlekceważony, zdenerwował się i żądając wysłuchania udał się za burmistrz do jej gabinetu. W gabinecie przebywał Stanisław Kotarba, pełniący tam obowiązku służbowe przed komputerem. Kotarba petenta chwycił i zaczął wzywać strażników miejskich. Przebywający w pomieszczeniu obok strażnik wspólnie z Kotarbą wyprowadził Grzyba do sekretariatu.
Świadkowie zdarzenia – pracownicy UM Wadowice, zeznają, że Grzyb nie stawiał oporu, lecz krzyczał. Grzyb niedosłyszy, mówi głośno i chaotycznie. Świadkowie tłumaczą więc sądowi, że nie wiedzą, co dokładnie Grzyb krzyczał. Miał skarżyć się, że źle go potraktowano a w urzędzie nic nie można załatwić. Pamiętają jednak dobrze, że miał powiedzieć, że odwoła burmistrz Wadowic za to, jak go potraktowała. Deklarację tę powtarza wzburzony sekretarzowi gminy, do którego udaje się po wyprowadzeniu z gabinetu burmistrz. Następnie wychodzi z budynku Urzędu Miejskiego w asyście strażników miejskich.
Strażnicy zeznają później, że nie była to wcale jedyna awantura, jakie wybuchają po kontaktach obywateli z Ewą Filipiak. Straż musi często używać siły, a nawet kajdanek. Strażnicy nie wspominali, aby w którejkolwiek z tych spraw interweniowała prokuratura, toczyły się postępowania przed sądem. Grzyb miał niebawem przekonać się, że zostanie przez wadowicką władzę potraktowany wyjątkowo.
Groźby siekierą
Choć Leonard Grzyb nie przyszedł do Urzędu Miasta z siekierą, okazało się, że jej użyciem urzędnikom miał grozić. Już następnego dnia w Powiatowej Komendzie Policji Ewa Filipiak i Stanisław Kotarba składają wniosek o ściganie krnąbrnego petenta. Towarzyszą im świadkowie – ich pracownicy. Filipiak i Kotarba zeznają, że Grzyb wychodząc, już w sekretariacie, miał powiedzieć, że „przyjdzie z siekierą”, co odebrali jako groźbę. Treść wypowiedzi, czas i miejsce, gdzie padła, kontekst i znaczenie będą jeszcze wielokrotnie w czasie postępowania ulegać zmianie.
Z zeznań pracowników UM Wadowice wyłania się niespójny i wewnętrznie sprzeczny obraz zdarzenia. Grzyb miał powiedzieć, że „przyjdzie w czwartek z siekierą” w sekretariacie, po wyprowadzeniu przez strażnika miejskiego i Kotarbę – tak zeznali strażnik miejski i Kotarba właśnie. Sekretarka burmistrz, która przebywała w tym czasie na miejscu zdarzenia, w sekretariacie, zeznała jednak, że Grzyb słowa o siekierze wypowiadał w obecności burmistrz i w jej gabinecie. Przebywająca w gabinecie burmistrz Filipiak zeznawała z kolei, że Grzyb słowa wypowiadał w sekretariacie. Słyszała je pomimo tego, że sekretariat od gabinetu burmistrz dzieli jedno pomieszczenie. Czy słowa te w ogóle padły?
Marek Brzeźniak, sekretarz Gminy, który wszedł do sekretariatu po wyprowadzeniu Grzyba z gabinetu burmistrz żadnych słów o siekierze nie słyszał, choć według Kotarby miały one paść kilkukrotnie – w sekretariacie właśnie. Brzeźniak słyszał jednak inne słowa, które wypowiadał Grzyb powtarzał – o odwołaniu burmistrz ze stanowiska.
Choć świadkowie i oskarżyciele podkreślali, że Grzyb był wzburzony i głośno krzyczał, nikt nie potrafił zacytować słów, jakie miał wykrzykiwać. Kotarba zeznawał, że Grzyb przeklinał jakieś „swoje przekleństwa”. Strażnik miejski zapamiętał to jednak, jako skargę na niemożliwość załatwienia spraw w urzędzie. Ewa Filipiak jako „różne zdania”. Słowa o siekierze jednak zapamiętali – choć padające w różnych pomieszczeniach.
Treść słów o siekierze również się różniła w zeznaniach. Stanisław Kotarba usłyszał, że Grzyb „przyjdzie w czwartek z siekierą, jak nie będzie miał załatwionej sprawy”, strażnik miejski (prowadził Grzyba razem z Kotarbą), że „przyjdzie tutaj w czwartek z siekierą”, to samo słyszała burmistrz (dwa pokoje dalej). Natomiast sekretarka przebywająca w tym samym pomieszczeniu, co Grzyb, Kotarba oraz strażnik miejski usłyszała „coś o tym, że wróci tu z siekierą, bo słowo siekiera najbardziej mi się utrwaliło”. Więcej z wypowiedzi Grzyba nie usłyszała, bo była „zdenerwowana i wystraszona”, jak później zeznała. Odbierała też telefony, jak to sekretarka ma w zwyczaju. Dla sądu stało się to później pretekstem do pominięcia poważnych rozbieżności w zeznaniach – w końcu odbierająca telefony, przerażona sekretarka może pomylić sobie fakty i okoliczności. Tylko dlaczego jest świadkiem w sprawie karnej?
Choć Grzyb miał powtarzać, że odwoła burmistrz ze stanowiska (tak wyjaśniał sam Grzyb oraz Marek Brzeźniak), inni świadkowie zdarzenia o tym nie zeznawali. Z drugiej strony, choć Kotarba zeznał, iż Grzyb kilkukrotnie zapowiedział, że wróci w czwartek z siekierą, jeżeli sprawa nie zostanie załatwiona, nikt słów o załatwieniu sprawy nie słyszał. O ile trzy inne osoby (strażnik miejski, sekretarka, burmistrz) twierdziły przynajmniej tyle, że słyszały słowa o siekierze, to jednak żadna z nich nie słyszała, aby Grzyb warunkował przyjście z siekierą od załatwienia jakiejś sprawy.
W zeznaniach świadków oskarżenia ta część wypowiedzi Grzyba pojawiła się dopiero przed sądem, gdzie Grzyba oskarżono o próbę wymuszenia groźbą czynności służbowej od burmistrz i jej rzecznika. Ale i ta – wydawałaby się – zasadnicza wątpliwość, nie miała znaczenia dla sądu. Zresztą, świadkowie przed sądem zeznawali już w sposób o wiele bardziej spójny – wcześniej najwyraźniej uzgadniając ze sobą wersje wydarzeń. Dało to efekt groteskowy – świadkowie pamiętali przebieg zdarzenia dokładniej miesiące po zdarzeniu, niż dzień po nim. Sędzia nie dojrzała tu problemu – tłumacząc, że jest to naturalne zjawisko psychologiczne.
Zatrzymanie i postawienie zarzutów
2 października Leonard Grzyb przychodzi na dyżur do burmistrz Wadowic. 3 października Ewa Filipiak ze swoją świtą składają zeznania na komendzie Policji. 4 października 2012 roku funkcjonariusze Policji dokonują zatrzymania i doprowadzenia niebezpiecznego emeryta – w jego własnym domu. Tego samego dnia zostaje on przesłuchany, zostają mu również postawione zarzuty. Grzyb nie przyznaje się do winy, przeczy, że obiecywał pojawienie się z siekierą, choć nie przeczy, że zdenerwował się w następstwie zlekceważenia go przez miejscową władzę. 31 października 2012 Prokuratura Rejonowa w Wadowicach sporządza akt oskarżenia zarzucając Leonardowi Grzybowi popełnienie przestępstwa z art. 224 par 2 Kodeksu karnego, tj. wywieranie wpływu na czynności urzędowe S. Kotarby i E. Filipiak za pomocą groźby bezprawnej użycia siekiery.
Spójrzmy na szerszy kontekst. Mam już spore doświadczenie w kontaktach z wadowicką prokuraturą i nigdy jeszcze nie widziałem takiej sprawności działania. W sprawie skierowanych pod moim adresem gróźb przez wiceprzewodniczącego Rady Miejskiej Wadowic kalendarium wydarzeń wyglądało tak:
30 kwietnia 2013 – Józef Ch. grozi mi w czasie sesji RM Wadowic. 6 maja 2013 – zawiadamiam o przestępstwie Prokuraturę Okręgową i składam wniosek o ściganie, prosząc o zmianę właściwości miejscowej prokuratury, z uwagi na podejrzenie stronniczości i próby ochronienia przed odpowiedzialnością karną polityka z kręgu Burmistrz Wadowic. Wbrew mojemu żądaniu sprawa trafia jednak do Wadowic – według właściwości miejscowej. 22 sierpnia 2013 – Prokuratura Rejonowa w Wadowicach umarza postępowanie stwierdzając, że słowa „dostaniesz w ryło tak, że ci spadnie główka” nie są groźbą, lecz tajemniczym zwrotem idiomatycznym. Znaczenia idiomu nie wyjaśnia. 14 listopada 2013 – Sąd Rejonowy w Wadowicach uwzględnia moje zażalenie i uchyla błędną decyzję Prokuratury Rejonowej. 29 kwietnia 2014 – Prokuratura Rejonowa przesyła do sądu akt oskarżenia przeciwko Józefowi Ch.
Groźby Józefa Ch. pod moim adresem zostały utrwalone na nagraniu, byli też ich świadkowie. W sprawie Grzyba prokuratura dysponowała jedynie niespójnymi zeznaniami pracowników UM Wadowice. Jednak czas oczekiwania przez Burmistrz Wadowic na akt oskarżenia przeciwko zwykłemu obywatelowi gminy wyniósł: 29 dni (głównie z uwagi na konieczność uzyskania opinii lekarskich o oskarżonym emerycie). Mój czas oczekiwania na postawienie w stan oskarżenia Józefa Ch., kolegi burmistrz Wadowic z jej ugrupowania Wspólny Dom, wyniósł: 364 dni (a po drodze musiałem zaskarżyć działanie prokuratury do sądu).
Czy już same te dwie liczby nie mówią, że coś w działaniu wadowickiego (i nie tylko) wymiaru sprawiedliwości nie jest w porządku?
Zlekceważony petent czy zamachowiec z siekierą?
W świetle postawionych Grzybowi przez Prokuraturę Rejonową zarzutów, w sprawie zasadnicze znaczenie miało ustalenie ogólnego scenariusza zdarzeń. Czy mieliśmy do czynienia z człowiekiem, który próbował wymusić czynności na urzędnikach, czy raczej z arogancko potraktowanym petentem, którego lekceważenie burmistrz doprowadziło do furii i powiedział kilka słów za dużo?
Zwróćmy uwagę na jeszcze jeden aspekt zeznań. Według świadków wyrzucenie Grzyba z gabinetu miało wyprowadzić go z równowagi. Grzyb twierdził, że został brutalnie wyrzucony, świadkowie z magistratu twierdzili, że wyszedł sam, spokojny, po czym wybuchł złością w sekretariacie. Jednocześnie Kotarba i strażnik miejski twierdzą, że Grzyba trzymali. Jak to możliwe? Sąd dał wiarę zeznaniom świadków i przyjął absurdalną wersję zdarzeń – Grzyb wyszedł spokojnie, nie został wyrzucony, po czym… wybuchł.
Zastanawiające sprzeczności zawierają również zeznania burmistrz Filipiak. Bezpośrednio po zdarzeniu burmistrz zeznawała, że Grzyb zaczął głośno krzyczeć, więc ona podziękowała mu za rozmowę i wyszła do swojego gabinetu. To dopiero miało wyprowadzić Grzyba z równowagi, co Grzyb zresztą potwierdził w swoich zeznaniach. Przed sądem burmistrz zmieniła jednak zeznania i twierdziła, że Grzyb wymachiwał rękami tak, jakby chciał ją uderzyć, dlatego przed nim uciekła do gabinetu. Tam miała trwać gonitwa wokół stołu, bo Grzyb miał ruszyć za Filipiak w pościg. Pościgu tego jednak nie zauważył obecny na miejscu Kotarba, który zeznawał jedynie, że Grzyb wszedł do gabinetu i został natychmiast przez niego przytrzymany.
Dlaczego o tym piszę? Kluczowe wydaje się ustalenie, czy Grzyb przybył do UM Wadowice wymuszać czynności, czy też został wyprowadzony z równowagi złym potraktowaniem – przetrzymaniem 45 min pod drzwiami i natychmiastowym zakończeniem rozmowy przez burmistrz, bez wysłuchania. Czy słowa o siekierze, jeżeli w ogóle padły, padły na skutek wyrzucenia z gabinetu burmistrz, a więc w stanie wzburzenia, czy też były wypowiedziane na zimno, przez spokojną osobę, która po spotkaniu od burmistrz wyszła sama? I która przychodząc z zamiarem wpadania w szał i wymuszania czynności służbowych spokojnie siedziała 45-minut czekając na korytarzu na audiencję?
Sąd w dwóch instancjach bezrefleksyjnie przyjął wersję „dziadka zamachowca”, osoby niebezpiecznej, która przychodzi do burmistrz, aby ją straszyć. Problem w tym, że wersja ta nie ma oparcia w materiale dowodowym. Przeciwnie, bardziej prawdopodobna wydaje się wersja zlekceważonego petenta – zwłaszcza w kontekście znanych powszechnie osobistych właściwości Ewy Filipak i Stanisława Kotarby.
Postępowanie sądowe
Proces Leonarda Grzyba zaczyna się 10 stycznia 2013 roku. Prowadzi go sędzia Anna Nowak. Pierwszym posunięciem sędzi jest uniemożliwienie udziału w postępowaniu czynnika społecznego – stowarzyszenia Inicjatywa Wolne Wadowice. Sędzia uznaje, że wniosek stowarzyszenia jest podpisany… nieczytelnie. To stary numer sędziów, chcących uwolnić się od kontroli czynnika społecznego. Widzieliście kiedyś sędziego sprawdzającego autentyczność podpisów obecnych na sali sądowej adwokatów, prokuratorów czy stron postępowania? Witamy w polskim wymiarze sprawiedliwości.
Na kolejnych rozprawach przesłuchiwany jest oskarżony, który konsekwentnie twierdzi, że został poniżony i wyrzucony z gabinetu Ewy Filipiak, a przez Gminę został oszukany i przed laty wprowadzony w błąd. Przyznaje się, że puściły mu nerwy i że zaczął krzyczeć, że odwoła burmistrz, ale nikomu nie groził.
Świadkami oskarżenia są tylko pracownicy Filipiak. Wszyscy już znacznie lepiej pamiętają zdarzenie. Ewa Filipiak twierdzi nawet, że Grzyb pałał żądzą zysku: „W mniemaniu pana Grzyba ja jestem cudotwórcą i jestem w stanie załatwić każdą sprawę (…) Grzyb myśli, że ja odkupię od niego te działki jako Gmina aby założyć tam amfiteatr dla niepełnosprawnych albo dla niewidomych. Przez 19 lat pracy to trzecia groźba i chodzi w niej o zyski finansowe.” Również Stanisław Kotarba zeznaje, że Grzyb szukał korzyści finansowych.
Rzecznik burmistrz Kotarba, znany z osobistej uczciwości i składania przed sądem jedynie prawdziwych zeznań, jako jedyny słyszał groźbę w całości (inni obecni w pomieszczeniu albo jej nie słyszeli, albo słyszeli ją padającą w innym pomieszczeniu i innej treści). Swoje wystąpienie przed sądem zaczął od oskarżeń, ale pod adresem Inicjatyw Wolne Wadowice. Przestrzegał, że proces jest upolityczniony, a Grzyba jako instruowanego. Jego zeznaniami był „zszokowany”. Tymczasem, to raczej zeznania Kotarby szokowały. Przede wszystkim Kotarba już Policji wyjaśniał, że choć Grzyb słów o siekierze „nie kierował do mojej osoby, ale w mojej obecności, to odebrałem je jako groźbę”. Cel wizyty Grzyba również był dla Kotarby jasny: „Gdyby uzyskał przekwalifikowanie działki, mógłby wybudować 26 domów lub amfiteatr usługowy.” Realność groźby padającej z ust schorowanego emeryta Kotarba uzasadnił tak: „Grzyb jest silnym człowiekiem, gdyż jako grabarz pracował wiele lat zarówno łopatą jak i kilofem fizycznie, sam siebie uważam za silnego człowieka, ale nie dałem rady go wyprowadzić. Może i jest chory, ale jest to silny człowiek. Obawiałem się, że trafi mnie siekierą w głowę albo w co innego, jeżeli przyjdzie w czwartek. Gdyby był uzbrojony w siekierę, marne bym miał szanse, wolałbym uciekać.”
Wyrok
Wyrok sądu zapada 28 maja 2013 roku. Sędzia Anna Nowak, widząc sprzeczności w zeznaniach świadków i słabość podstaw oskarżenia mimo wszystko uznaje Leonarda Grzyba winnym, ale nie czynu zarzucanego mu przez Prokuraturę Rejonową. Sąd zmienia kwalifikację prawną czynu, bowiem akt oskarżenia przedstawiony przez prokuraturę ma istotną słabość – na jego podstawie nie można skazać Grzyba, gdyż rzekoma próba wymuszenia czynności służbowej dotyczy czynności, której ani Ewa Filipiak, ani tym bardziej jej rzecznik Kotarba nie są w stanie wykonać. Grzyb powinien zostać więc uniewinniony.
Zamiast tego, sędzia Anna Nowak zmienia kwalifikację czynu na groźby karalne (art. 190 par 1 kk) i skazuje Grzyba. Sędzia pisze, że daje wiarę zeznaniom Grzyba tylko w zakresie, w jakim pokrywały się z zeznaniami Kotarby i Filipiak, jednocześnie pomija wszystkie sprzeczności w zeznaniach świadków, nie zajmuje się ich oceną pod kontem wiarygodności, nie rekonstruuje sensownie przebiegu zdarzenia, lecz bezkrytycznie przyjmuje wersję „dziadka zamachowca”.
Wbrew twierdzeniom sądu, sam zarzut groźby również budzi poważne wątpliwości. Przede wszystkim Kotarba i Filipiak zeznali, że słowa Grzyba nie zostały skierowane bezpośrednio do nich. Filipiak zeznawała wręcz, że Grzyb znajdował się już w sekretariacie, a więc dwa pomieszczenia za jej gabinetem! Nawet Kotarba, który stał obok Grzyba, również on nie odebrał groźby jako skierowanej do siebie. „Słów tych nie kierował do mojej osoby, ale w mojej obecności, to odebrałem je jako groźbę” – wyjaśniał.
Treść rzekomo wypowiedzianych przez oskarżonego słów również budzi wątpliwości, czy jest to groźba użycia siekiery? Groźbą użycia siekiery nazwałbym raczej sytuację, gdy ktoś ma w ręku siekierę, albo ma ją w zasięgu swoich rąk. Ale groźbą użycia siekiery nie jest chyba deklaracja wyprowadzonego z równowagi dziadka, że się z nią „tu przyjdzie”? Sąd powołał się na orzecznictwo i stwierdził, że zasadnicze znaczenie ma subiektywne odczucie realności groźby. Ale i to odczucie powinno podlegać ocenie, na przykład w świetle standardu przeciętnego obywatela. Czy przeciętny człowiek przeraziłby się słysząc, jak odgraża się i przeklina niedowidzący i niedosłyszący emeryt, obiecując, że przyjdzie z siekierą? A czy powinna przerazić się władza?
Adwokat oskarżonego podnosił, że władza na takie zachowania powinna być uodporniona, a jak zeznawali strażnicy miejscy, do wybuchów obywateli w kontaktach z Ewą Filipiak dochodzi wcale nie rzadko. Sądu jednak to nie obchodziło. Zapowiedź „przyjścia z siekierą” urosła w majestacie Rzeczypospolitej do miana groźby użycia owej widmowej siekiery przeciwko konkretnym osobom – burmistrz (której w pobliżu nawet nie było) i jej rzecznikowi.
Zasada rozstrzygania wątpliwości na korzyść oskarżonego stanowi jedną z podstawowych gwarancji praw obywateli w kontaktach z wymiarem sprawiedliwości. Odnoszę wrażenie, że w procesach z udziałem czynnika władzy obowiązuje zasada inna – rozstrzygania wątpliwości po myśli władzy.
Apelacja
Powodów do uchylenia wydanego w Sądzie Rejonowym w Wadowicach nie brakowało. Nie miałem jednak złudzeń. Byłem pewien, że Sąd Okręgowy wyrok utrzyma, przede wszystkim nie mając czasu i ochoty by zagłębiać się w akta i nie analizując sprzeczności w zeznaniach, czy zastanawiać się nad prawami obywatela w kontaktach z władzą. Uczestniczyłem więc w spektaklu, gdzie każdy odgrywał swoją rolę, a jego finał był z góry wiadomy.
Na początku rozprawy apelacyjnej adwokat oskarżonego wypunktował sprzeczności w zeznaniach świadków, które stanowiły przecież jedyny dowód winy oskarżonego. Starał się skierować myśli sędziów ku wersji zdarzenia „wyprowadzonego z równowagi petenta”, podkreślał brak realności rzekomej groźby. Adwokat podnosił również, że nakładane przez sąd kary (pozbawienie wolności w zawieszeniu na 2 lata) to rodzaj szykany wobec człowieka schorowanego, do tego działacza społecznego.
Prokurator opowiadał o tym, że sytuacja była dynamiczna, stąd wzięły się sprzeczności w zeznaniach, które w takim przypadku są naturalne. Stwierdził, że w Wadowicach bez wątpienia jest krąg osób niezadowolonych z burmistrza, ale „nie powinno się tego załatwiać siekierą, bo niedługo są wybory”.
Na rozprawie obecni byli pokrzywdzeni, czyli oskarżyciele posiłkowi – Ewa Filipiak i jej rzecznik. Burmistrz stwierdziła tylko, że „nie tak było w rzeczywistości”, nieco więcej, jak zwykle, powiedział rzecznik. Kotarba zaczął od tego, że „jest zszokowany, że adwokat potrafi stworzyć taki scenariusz”. Wniósł o „oddalenie apelacji jako nieprawdziwej i niebywałej”. Nie zapomniał też o naszkicowaniu sylwetki oskarżonego: „nie jestem słaby, ale ten człowiek był rozogniony, ćwiczył kulturystykę”.
Skład sędziowski nie deliberował długo. Wyrok podtrzymano (zniesiono jedynie dozór kuratora nad oskarżonym), w uzasadnieniu sędziowie nie odnieśli się do argumentów obrony, czyli zachowali się dosyć typowo. W ten sposób wyrok stał się prawomocny.
Podsumowanie
Nie wiemy wprawdzie, czy Leonard Grzyb wypowiedział słowa o „powrocie z siekierą”. Ale wiemy jedno, w świetle niespójnych zeznań świadków – pracowników UM Wadowice, nie jest to wcale niewątpliwe. Wątpliwości powinny być rozstrzygane na korzyść oskarżonego, tym bardziej, gdy oskarżającym jest władza i to nawet ta lokalna, przaśna.
Wątpliwości budzi uznanie słów o „powrocie z siekierą” wypowiedzianych przez sędziwą, schorowaną i wyprowadzoną z równowagi (jak również z gabinetu burmistrz) osobę, jako realnej groźby pod adresem Ewy Filipiak, czy tym bardziej jej rzecznika. „Groźba użycia siekiery” to nie jest to samo – wbrew stanowisku sądów – co „zapowiedź przyjścia z siekierą”. W sprawie skazano przecież na karę pozbawienia wolności człowieka, który siekiery przy sobie nie miał.
Co po sprawie Grzyba wiemy na pewno? Żyjemy w kraju, w którym można zostać skazanym na karę pozbawienia wolności nie za określone zachowanie się, ale za słowa. I to słowa nie tyle wypowiedziane, co przypisane nam na podstawie niespójnych zeznań współpracujących ze sobą świadków – urzędników, przy braku jakichkolwiek innych dowodów. Żyjemy w kraju, gdzie skazanym można zostać za groźbę użycia siekiery, której się nie miało…
Z zeznań wynika, że Leonard Grzyb istotnie wypowiedział do Ewy Filipiak groźbę – odwołania jej ze stanowiska. Groźba ta nie była bezprawna, ale wydaje się, że to właśnie za nią poniósł karę.
PS. Ewa Filipiak zatrudniła w 2012 roku na specjalnie stworzonym dla niego stanowisku w UM Wadowice Bartosza Almerta – syna przewodniczącej wydziału karnego Sądu Rejonowego w Wadowicach. Syn otrzymywał 10-krotność normalnej stawki radcy prawnego urzędu. Ojcem Bartosza jest Andrzej Almert – przewodniczący wydziału odwoławczego Sądu Okręgowego. Syn był adwokatem w sprawach burmistrz i jej urzędników toczącymi się przed oboma sądami. O winie i karze Leonarda Grzyba decydowały te właśnie sądy. Jego adwokatem nie był Bartosz Almert.
7 Komentarze
Nic się w Polsce nie zmieniło co więcej cofnęliśmy się ze "sprawiedliwością" nawet nie do głębokiego PRL – u, a do czasów stalinowskich
Z Św. JP II na ustach, z Jego Relikwiami w rękach, samozwańcza “papieska burmistrz” pokazała jak niszczyć człowieka przy pomocy dyspozycyjnych świadków i sprzyjających jej urzędów państwowych , oto mamy 25 lat wolności w Wadowicach wydaniu zaciągu z Łabęd.
Pan Grzyb jest człowiekiem nieobliczalnym i tyle. reszta mnie nie interesuje.
Proponuję teraz proces cywilny o zadość uczynienie za doznaną krzywdę, aby przy okazji wszystkie bzdury i kłamstwa wypisane tu zostały zdemaskowane.
Pokrzywdzonym ofiarom przestępstwa należy się stosowne odszkodowanie. Jako prawnik chętnie poprowadzę tę sprawę.
Lex
@Majka 4
Cóż to z ciebie za prawnik jak ty nawet poprawnie nie umiesz napisać zadośćuczynienie, pachnie urzędowymi, takie orły tylko tam 😀
8 czerwca dotarłem tylko do drzwi na KIMIRSENA 23
Ach te dwuczłonowe nazwiska u wyzwolonych kobiet żyjących z podatków plebsu. —> Wokanda
“W przypadkach świadomego wyboru panie kierują się sprawami zawodowymi. Będąc lekarkami, psycholożkami czy prawniczkami posiadają już swoich stałych klientów, publikacje i osiągnięcia naukowe. W sferze naukowej i zawodowej nie jest to jednak żadna nowość, co pokazuje nam chociażby przypadek znanej nam Marii Skłodowskiej-Curie.”
http://mariacka.eu/news/2014/05/05/nazwisko-znak-stabilnosci-czy-zbedna-manifestacja/
Leonard Grzyb miał zaszczyt obcować z wybitnymi orłami Temidy.