Wydanie sierpniowe Poradnika Domowego przynosi ciekawy dwugłos na temat polityki narkotykowej. Marek Zygadło i Tomasz Harasimowicz to udzielający się medialnie eksperci – specjaliści od pomocy osobom uzależnionym od nielegalnych substancji psychoaktywnych. Dla Poradnika Domowego wyrazili swoje opinie na temat m.in. przygotowywanej nowelizacji Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, karaniu za posiadanie narkotyków oraz dopalaczy. Oto garść moich refleksji wywołana lekturą ich wypowiedzi.
+ Karanie za posiadanie szkodzi młodym ludziom. Marek Zygadło ma odwagę sprzeciwić się utartym również wśród polityków, obiegowym i całkowicie błędnym opiniom. Słusznie podniósł, że obowiązujące w naszym kraju przepisy pozwalające karać za posiadanie niewielkich ilości narkotyków są ewenementem na skalę europejską i prowadzą do krzywdy tysięcy młodych ludzi. Twierdzenia wysuwane przez Policję dla uzasadnienia własnych, często niezgodnych z duchem prawa działań, jakoby karanie posiadaczy narkotyków pozwalało ścigać dealerów i hamowało ekspansję narkomanii, Zgadło wprost nazywa bzdurą. Badania przeprowadzone w zeszłym roku przez Instytut Spraw Publicznych z Warszawy dowodzą, że pracownicy organów ścigania i wymiaru sprawiedliwości w znakomitej większości zdają sobie sprawę z fikcyjności takiego uzasadnienia antynarkotykowych przepisów.
+ Zamykanie w więzieniach uzależnionych to sabotaż. Znając realia więzienne Zygadło sabotażem nazywa również zamykanie konsumentów narkotyków, gdzie dostęp i spożycie zakazanych substancji są większe niż na wolności. Jakim więc sposobem więzienie małoby pomóc osobie nadużywającej narkotyków?
– Legalizacja niemożliwa? Jedyna teza Marka Zygadły, z którą nie mogę się zgodzić, dotyczy możliwości „legalizacji” narkotyków w Polsce. Zygadło sądzi, że z uwagi na podpisane konwencje międzynarodowe, możliwość taka jest z góry wykluczona. Wszystko jednak zależy od tego, co rozumiemy przez ową „legalizację”. Jeżeli legalizacja polega na tolerowaniu i nie karaniu społecznej obecność wybranych narkotyków, jest ona całkowicie dopuszczalna w świetle obowiązujących umów międzynarodowych. Więcej, możliwe wydaje się także rozwiązanie holenderskie, gdzie nielegalność narkotyków idzie w parze z tolerowaniem ograniczonego obrotu nimi. Konwencje ONZ nakazują jedynie uznawanie posiadania narkotyków za przestępstwo, ale nie narzucają państwom sygnatariuszom zakresu karalności tak zdefiniowanego deliktu. Przykład Portugalii pokazuje, że skutecznym sposobem radzenia sobie ze zjawiskiem narkomanii jest dekryminalizacja czynów konsumenckich, przy jednoczesnym utrzymaniu karalności handlu narkotykami. Z kolei przykład stanów USA dowodzi, że w ramach systemu Konwencji możliwa jest legalizacja obrotu cannabis, o ile deklarowanym jej celem jest pomoc osobom chorym, nie zaś rekreacja.
W takim razie, praktyka pokazuje, że jakieś formy „legalizacji” są możliwe i to nawet w obecnym reżymie prawa międzynarodowego. Oczywiście każde z państw sygnatariuszy Karty ONZ ma możliwość odstąpienia od poszczególnych, ratyfikowanych konwencji, dokładnie tak, jak ma to miejsce w przypadku każdej umowy międzynarodowej. Jest to rozwiązanie co prawda skraje, ale pozostające w zanadrzu. Zupełnie inną kwestią jest to, że same Konwencje Narkotykowe wymagają zmian, o co zabiegają liczne organizacje i co przyznają działający w ich ramach urzędnicy. Być może więc problem rzekomego konfliktu pomiędzy legalizacją a prawem międzynarodowym rozwiąże się sam.
Wróćmy jednak do Poradnika Domowego. W opozycji do Marka Zygadły głos zabrał Tomasz Harasimowicz, postać również sympatyczna, ale wypowiadająca się w tonie i w sposób, który budzi mój natychmiastowy opór. Tomasz Harasimowicz jest bowiem medialną twarzą Monaru i reprezentowanego przez tą organizację twardego, nieprzejednanego kursu wobec narkotyków oraz narkomanii. Kursu, który wielokrotnie piętnowałem jako pozbawiony rzetelnych podstaw, a przez to szkodliwy, gdyż utrwalający w społecznej świadomości mity na temat narkotyków i sięgających po nie osób.
– Zakaz działa wychowawczo. Harasimowicz z całą stanowczością twierdzi na przykład, że obostrzony karą więzienia zakaz posiadania narkotyków działa wychowawczo – ręka chcącej poeksperymentować młodej osoby zatrzyma się w połowie drogi, zaś skazany zastanowi się dwa razy, czy znowu sięgnąć po narkotyk. Niestety, istnienia takiego efektu nie potwierdzają żadne dostępne badania. Śmiem uważać, że jest dokładnie na odwrót – uczynienie z posiadania narkotyków przestępstwa i zepchnięcie zjawiska konsumpcji zakazanych substancji psychoaktywnych do podziemia skutkuje tym, że rośnie zarówno zainteresowanie narkotykami, jak i ich niekontrolowana podaż. Młodzież ma więc znacznie więcej okazji do spróbowania narkotyków, niż gdyby obrót nimi poddany był reglamentacji i kontroli.
– Kara za posiadanie nie jest karą za uzależnienie. Harasimowicz nie ma również żadnych wątpliwości, jeśli chodzi o moralną stronę karania więzieniem za konsumpcję narkotyków, do czego przecież prowadzi karanie posiadania. Dla niego zarzut o karaniu osób, które powinny być leczone (nie karać za narkotyki, lecz leczyć) jest o tyle absurdalny, iż karane jest posiadanie, nie zaś choroba w postaci przymusu sięgania po narkotyki. Kierując się jednak tą „logiką” należałoby twierdzić, że kara więzienia za kaszel nie byłaby karą za bycie chorym, gdyż kaszel to coś, co chory robi, nie zaś sama jego choroba.
Tomasz Harasimowicz zupełnie nie zauważa, że posiadanie narkotyków miało grać rolę swoistego indykatora – karalność posiadania jest zaś przypadkiem tzw. kryminalizacji zastępczej. Ponieważ sprawy o handel narkotykami są trudne dowodowo, organy ścigania opowiadały się za rozwiązaniem, które pozwoliłoby ścigać im osoby trudniące się handlem na podstawie posiadania przez nie narkotyków. Jednak samo posiadanie narkotyków, jeżeli nie obwarować go kryteriami celu bądź ilości (o co słusznie wnosi Marek Zygadło), wskazuje przede wszystkim na konsumpcję, a to dlatego, że największa liczba posiadaczy to przecież okazjonalni konsumenci zakazanych środków.
– Zmiana obowiązującego prawa jest niebezpieczna. Z postulatem poprawienia prawa i rezygnacji z bezwzględnego ścigania posiadania narkotyków zgadzają się obecnie nawet przedstawiciele wymiaru sprawiedliwości. Ale nie Harasimowicz. Ten twierdzi, że tabela wartości granicznych narkotyków otwierałyby jedynie pole do nadużyć i manipulacji. Niemożliwe byłoby bowiem ustalenie faktycznie zabezpieczonych ilości używek. Zjawisko to jednak nie ma miejsca w żadnym z europejskich krajów, które wprowadziły już tabele wartości granicznych.
Na marginesie, jak wiele razy podnosiłem, to obecne przepisy są źródłem nadużyć i manipulacji – ich ofiarami padają obywatelskie swobody i konstytucyjne gwarancje procesowe oraz młodzi ludzie trafiający za kraty z jointem.
W wypowiedziach Tomasza Harasimowicza pojawia się również kilka znanych już frazesów o tym, jak to przed wprowadzeniem penalizacji posiadania w 2000 roku kwitła w Polsce narkomania (badania pokazują, że podziemie narkotykowe stale się rozwija, więc dzisiaj kwitnie bardziej), a narkotykami handlują dealerzy z małą ilością narkotyków. Pewnie stojąc czarnym BMW na podwórku każdej szkoły podstawowej.
– Nigdzie na świecie się nie udało. Tomasz Harasimowicz skompromitowane prawo próbuje usprawiedliwić podnosząc, że właściwie nikt złapany po raz pierwszy nie jest wsadzany do więzienia (częściowo jest to prawda, o ile nie liczyć okresu „zatrzymania” na ok. 24h oraz kary więzienia orzekanej wobec prawie 9 tys. ludzi rocznie!), a i wszędzie na świecie karalność posiadania pozwala łapać jedynie drobnicę. Jednak właśnie dlatego prawie nigdzie nie jest owa karalność stosowana bezwzględnie, bezwyjątkowo, bez wyszczególnienia ilościowych granic karalnego posiadania narkotyków, czego domaga się Harasimowicz.
– Monar się tym zajmie. Na koniec pada pomysł, aby osoby złapane po raz pierwszy i kolejny na posiadaniu niedozwolonych używek trafiały do ośrodków rehabilitacyjnych. I tutaj docieramy chyba do rzeczywistych źródeł poglądów głoszonych publicznie przez Tomasza Harasimowicza. Jak wspomniałem jest on bowiem twarzą pewnego wyróżniającego się na Polskim podwórku środowiska, z dobrze zdefiniowanymi interesami. Chodzi o Monar – stowarzyszenie o dużej renomie, które gra ważną rolę sektorze pomocy i leczenia osób problemowo używających narkotyków. Odnoszę wrażenie, że Monarowi z obecnymi przepisami jest bardzo wygodnie – dominuje on na rynku leczenia uzależnień, a stosując przy tym często metody wątpliwej jakości, przestarzałe, kosztowe i nieefektywne, nie jest zainteresowany jakąkolwiek zmianą prawa, czy też nawet podejścia do osób sięgających po narkotyki. Wówczas mogłoby się okazać, że organizacja ta traci pole, a z nim również i wpływy.
Monar mówiąc głosem Tomasza Harasimowicza, przedstawia opinii publicznej fałszywy obraz rzeczywistości i per saldo szkodzi milionom osób sięgających po narkotyki w Polsce. Politycy bowiem zamiast słyszeć jednogłośne nawoływanie ekspertów do szybkich zmian prawa w interesie młodych obywateli, ale też przecież organów ścigania, zajmujących się, w miejsce poważnej przestępczości, narkotykową drobnicą, widzą wśród terapeutów podział na tych, którzy dobro ludzi stawiają wyżej niż środowiskowe interesy oraz tych, którzy broniąc swojej organizacji głoszą nieodpowiedzialnie tezy, które schlebiają politykom, bądź jedynie dają im alibi do niepodejmowania żadnych ryzykownych, w świetle społecznego poparcia, działań.
Tak przynajmniej wygląda to z mojej – subiektywnej, ale i bezkompromisowej – perspektywy.