Godzina W

skokNie popieram zabijania i przelewania krwi, dlatego też nie jestem zbytnio przywiązany do polskiej historii. Pełnej bezsensownych zrywów i masakr, do tego urządzanych w imię idei. W tym kontekście Powstanie Warszawskie jawi  się jako zdarzenie straszne, pewnie najstraszniejsze, jeśli pod uwagę brać liczbę ofiar. Często zapomina się, że stanowili je przede wszystkim cywile, niemający z nieszczęsną konspiracją nic wspólnego. Smutne, ale tak to już jakoś się dzieje, że gdy nie zabijają nas inni, podpalamy się własnymi rękami. Od przeszłości znacznie bardziej ciekawi mnie jednak przyszłość.

Fala upałów wyparła powódź, ta zaś wraca tylnymi drzwiami, gdy jałowe pola zbiorowej świadomości zdążyły już o niej zapomnieć. Gdy emocje opadły i zaległy na ręcznikach, utonęły w morzu alkoholu, spoczęły w cieniu. Wszyscy znaleźliśmy się na wakacjach, chcąc tego, czy nie. Polska zwolniła, osiadła na lipcowej mieliźnie. O nadejściu kanikuły informuje telewizja, a w niej wydarzenie bez precedensu. Weekend, kiedy więcej osób utonęło, niż zginęło na drogach. To nie sukces policji, to sukces Narodu, który gremialnie udał się na odpoczynek, czasem rozciągnięty na wieczność.

W czerwcowym numerze Europy bajki na lato prezentuje ekspert ekonomiczny – prof. Krzysztof Rybiński. Rybiński znany jest ze swojej tezy, jakoby Polskę czekała dekada wzrostu, wbrew światowym trendom. Po niej już tylko przepaść. Skąd dekada sukcesu?

W najbliższym czasie sprzyjać nam będzie demografia (dużo rąk do pracy), dopływ środków unijnych i brak zdecydowania Unii w implementacji polityki ekologicznej. Jednym słowem – jako kraj jedziemy na gapę. A raczej dajemy się unosić pociągowi dziejów. Co stanie się, gdy podróż dobiegnie końca?

Rybiński i wielu innych ekonomistów zadają sobie sprawę, że rządzącym politykom takie dywagacje nie w głowie. Kiedy kolejne wybory za pasem, dziesięć lat staje się wielkością tak abstrakcyjną, że aż niemożliwą do zmieszczenia w planie politycznego marketingu. Kluczem do reform, czyli w istocie postawienia kraju na nogi i rezygnacji z życia na kredyt, ma być więc stworzenie centrum strategicznego myślenia. I system zachęt dla administracji. Do tego odbiurokratyzowanie gospodarki, ministerstwo konkurencji, ministerstwo przyszłości Polski.

O ile prognozy Rybińskiego są dość wiarygodne, propozycje działań śmieszą. Dorzucam lekką ręką kilka dodatkowych pomysłów: ministerstwo dobrostanu, rządowe centrum do spraw energii ludzkiej oraz stojąca nad wszystkim i zaglądająca głęboko w oczy rada ludzi uczciwych i mądrych. Profesura z ekonomii najwyraźniej równa się dziś Licentia poetica.

Wakacje w Wadowicach czynią ze mnie półboga, albo szamana. Gdy bowiem czytam recepty na przyszłość autorstwa wybitnych futurystów, mam wrażenie, że obcuję ze zdaniami bez treści. Że jem grzyby.

Naprawa 44. kolejnej Rzeczpospolitej jest zadaniem złożonym. Nie obejmie go pojedynczy ludzki umysł, ani tym bardziej kolektywny umysł partyjny. Tworzenie nierealnych planów tyle ma sensu, ile cena wierszówki w poczytnym tygodniku. Skądinąd znikoma w proporcji do zarobków profesorskich. Piszę “nierealnych”, bo gdy mowa jest o przyszłości Polski milczeniem pomija się zazwyczaj rzecz najistotniejszą – przyszłość planety, której Polska wciąż jeszcze, mimo wysiłków zbiorowej wyobraźni polityków, jest częścią. Kraj ten, umęczony historią, opiera swoją gospodarczą potęgę na energii pochodzącej z czarnego złota. I jasna gospodarcza przyszłość opiewana przez Rybińskiego okupiona będzie mroczną daniną emisji, którą Polacy radośnie dorzucają do wspólnej puli. Ani to chwalebne, ani uczciwe, ani mądre. Rosnące PKB kraju Papieża nie powinno być chyba moralnym usprawiedliwieniem dla rozsiewania trucizn. Czarne nie powinno przykrywać białego, ani tym bardziej zielonego.

Zagrożenie dla ekosystemu Ziemi jest realne, jest duże i jest szeroko dyskutowane. Wszędzie, ale nie w Polsce, gdzie katastrofalne zjawiska pogodowe utożsamiane są prędzej z działalnością jenotów i bobrów, niż kopalni i elektrowni. Przyczyna tego zjawiska tożsama jest z przyczyną braku jakiejkolwiek długoterminowej refleksji nad gospodarką po stronie polskiej polityki – stanowi ją jakościowy skład klasy politycznej.

W tej sytuacji, wskazywanie kolejnych kierunków zmian jest bezcelowe. Przestrzeń publiczną i tak dominują sensacje, zbudowane z potknięć celebrytów i polityków, o ile te dwie grupy pozostają jeszcze osobne. Ostatnio również teorie spiskowe. Krzyże wspólnego opętania.

Naprawa powinna więc mieć charakter skryty, podskórny, mimochodny. Tylko zmiany medialnie chwytliwe, a pozornie nieznaczne przynieść mogą efekt. Nie będą bowiem antycypowane przez świat polityki, a przez to przezeń hamowane.

Niezależnie od wszystkiego, celem zmian, wbrew fantazjom ekonomicznej profesury,  musi w pierwszej kolejności być ordynacja wyborcza, czyli najpilniej strzeżony przez polityczną klasę skarb, gwarantujący jej przetrwanie w niezmienionym właściwie składzie na przestrzeni dziesięcioleci. To dzięki ordynacji wyborczej zamiast demokracji ludowej mamy demokrację partyjną, a przeciętni lekarze, urzędnicy czy nauczyciele stają się mężami stanu i zarabiają krocie psując kraj. Porzucają spłodzone w katolickim obowiązku gromadki dzieci, golą wąsy i przechodzą na pozycje postępowe. Rzadko wysuwając swój nos poza Wiejską.

Klucz do naprawy rzeczywistości, wbrew poglądom domorosłych futurystów, kryje się przede wszystkim w głowach osób u sterów. Zmieniając te głowy, zmieniamy przyszłość. Niestety, gdy nie starcza dla wszystkich Tupolewów, pozostają rozwiązania zastępcze, choć bardziej prozaiczne. Bliższe ziemi. Parytet płci jest jedną z tych idei, która przynieść może radykalną zmianę jakości uprawianej polityki, w przeciwieństwie do ministerstwa strategicznego planowania i dobrych uczynków. To jeden z tych pomysłów, które niosą ze sobą spory subwersywny ładunek – by użyć słowa modnego od lat w kręgu Krytyki Politycznej.

Wracając do Powstania, czyli też subwersji, choć o zgoła innych charakterze, z niepokojem obserwuję, jak niezasłużona sława tego zrywu powoli łączy się pod krzyżem ze wspomnieniem o zmarłym prezydencie. Polityka małego formatu i wzrostu. Nie miał on ani szczęścia do współpracowników, ani do decyzji – czego się chwytał, to psuł. Pomógł jednak zbudować bodajże pierwsze nowoczesne muzeum w kraju. Z sukcesem rozsławił akt historycznego sabotażu na bezprecedensową skalę. Po czym przeszedł do historii, nim zdążyłem odesłać go w jej niebyt w akcie wyborczego poświęcenia. Zrobił mi psikusa, choć w swoim stylu – kiepskim.

Obawiam się, że za parę lat Powstanie i Drugi Katyń będą wspominane tak samo. Nie jako akty niebywałej lekkomyślności, lecz niebywałego poświęcenia dla idei. Tak, jak gdyby te dwie nazwy nie oznaczały dokładnie tego samego.

One thought on “Godzina W”

  1. O powstaniu warszawskim, jednoznacznie źle i bardzo przekonywająco pisze bezpośredni uczestnik( widz) Cz. Miłosz w “Rodzinnej Europie” polecam serdecznie

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *