Legalizacja marihuany w USA – gorzkie zwycięstwo?

Deborah Small
Deborah Small

Kolejne z całej serii zwycięstw zwolenników rezygnacji z twardego, opartego na bezwzględnych zakazach i karach, kursu wobec „narkotyków” (nielegalnych używek). Legislatura Stanu New Jersey zdecydowała się zalegalizować marihuanę do użytku medycznego. A z New Jersey tylko jeden mały krok na Manhattan. Tej lawiny nic już nie zatrzyma… klęska polityki prohibicyjnej stała się faktem. I zdaje sobie z tego sprawę każda ze stron batalii, która w USA toczyła się już od lat bez mała czterdziestu.

Legalna tzw. medyczna marihuana to pierwszy krok na drodze do legalizacji jej produkcji i sprzedaży dla celów rekreacyjnych. Przede wszystkim dlatego, że trudno dokonać jasnej dystynkcji pomiędzy rekreacyjnym, a terapeutycznym komponentem działania cannabis. Ten ostatni często przecież ma związek bezpośredni związek z tym pierwszym. Ponadto, te same organizacje i instytucje, które tak skutecznie zabiegały o umożliwienie potrzebującym pacjentom dostępu do marihuany, zainteresowane są również zniesieniem karalności używania konopi dla innych celów. Wspierają je bowiem obficie, jak się okazuje, wpływowe środowiska konsumentów.

Pacjenci, którzy korzystają z medycznej marihuany oraz osoby aktywnie domagające się legalizacji spożycia cannabis dla innych niż medyczne celów, gotowe zapłacić za nią cenę sięgającą setki dolarów za kilka gramów, nie należą do kolorowej mniejszości. To na ogół dobrze sytuowani przedstawiciele klasy średniej. Zmiana nastawienia opinii publicznej w Stanach oraz słabnący opór ze strony polityków jest ich zwycięstwem. Nic więc dziwnego, że jego ostateczny kształt będzie odpowiadał ich właśnie interesom.

Budzi to zaniepokojenie tych działaczy, którzy, póki co, walczyli łeb w łeb z popieranymi przez białą klasę średnią organizacjami i lobbystami. Działaczy teprezentujących interesy kolorowych mniejszości – w końcu najliczniejszych ofiar drakońskiego prawa antynarkotykowego. A do tego konsumentów najgroźniejszych z używek, w rodzaju heroiny, metaamfetaminy czy kokainy do palenia (cracku).

Dla Deborah Small z organizacji Break the Chains, w której domu w Rutheford (New Jersey) mieszkałem przez tydzień, legalizacja produkcji i obrotu marihuaną do użytku medycznego nie rozwiązuje żadnego z zasadniczych problemów wojny z narkotykami – beneficjentami nowych regulacji nie będą przecież kolorowi mieszkańcy biednych dzielnic, którzy na ogół nie mają żadnego ubezpieczenia zdrowotnego i trudno oczekiwać, aby stali się klientami prężenie rozwijającego się przemysłu medycznej cannabis. Czy więc wspierane przez ten przemysł i uosabiające interesy klasy średniej organizacje, które do tej pory występowały przeciwko dyskryminacji i represjonowaniu wszystkich konsumentów nielegalnych używek, nadal skłonne będą wytrwać w swojej bezkompromisowości? Czy dola zamykanych w więzieniach, bezprawnie zatrzymywanych i przeszukiwanych konsumentów cracku z biednych murzyńskich gett będzie na uwadze organizacji sponsorowanych przez bogatych białych palaczy medycznej marihuany? Bardzo wątpliwe… Stąd biorą się, niebezpodstawne, obawy Deborah Small i jej podobnych aktywistów.

Medyczna marihuana może stać się symbolem legalizacji konsumpcji jedynie wąskiej, elitarnej, ale mającej wpływ na ustawodawstwo i polityków, grupy obywateli. I dalszą dyskryminację pozostałych konsumenckich grup. Jeszcze bardziej przez to zepchniętych na margines. I pozbawionych potężnych sojuszników.

To nie wszystko jednak. Jak donosi The Wall Street Journal piórem Davida Luhnowa, politycy wysokich szczebli w USA zdali sobie w końcu sprawę, że jedyną skuteczną metodą walki z kartelami producentów i przemytników narkotyków jest podważenie ekonomicznych podstaw prowadzonej przez nich działalności. Produkcja i handel narkotykami właściwie niczym więcej, niż działalnością biznesową nie jest.

Szacuje się, że w Meksyku przemysł narkotykowy zatrudnia 450,000 ludzi i odgrywa równie ważną rolę w kreowaniu przychodów, co najważniejsze z gałęzi produkcji tego 100 milionowego kraju – przemysł samochodowy czy naftowy. Do tego przemysł ten jest świetnie zorganizowany i dysponuje własną siecią dystrybucji i transportu oraz przeznacza znaczne nakłady na wynajdywanie i rozwój nowych sposobów produkcji i przemytu pożądanych w USA narkotyków. Wszelkie siłowe rozwiązania, wobec ilości środków finansowych, jakimi dysponują kartele oraz słabością władzy państwowej w Meksyku, z konieczności skazane są więc na porażkę.

Stąd pomysł, aby gangi osłabić właśnie poprzez uderzenie w ceny sprzedawanych przez nich produktów. Można zrobić to zarówno poprzez legalizację hodowli najpopularniejszego z nich – marihuany i przeniesienie jej do USA (Kalifornia wydaje się tutaj naturalnym kandydatem do odegrania roli zagłębia hodowli cannabis, z uwagi przede wszystkim na klimat). A także poprzez otwarcie innych niż meksykańskie kanałów przerzutowych do USA, co powinno pozbawić meksykańskie kartele kontroli nad rynkiem produkcji. Zacieśniając kontrole na granicy z Meksykiem władze USA liczą na wzrost kosztów transakcyjnych i skierowanie strumienia szmuglu na Karaiby.

Favela La Perla - tu rządzą gangi
Favela 'La Perla' w Puerto Rico - tu rządzą gangi

Wygląda więc na to, o czym w USA mówi się już otwarcie, że ceną opanowania sytuacji w Meksyku będzie kontrolowana destabilizacja małych państw, w rodzaju Jamajki, Haiti, Dominikany czy Puerto Rico. Państw, w których zorganizowana przestępczość i tak jest już na wysokim poziomie, a które jednocześnie nie stanowią poważnego partnera handlowego dla wielkiego sąsiada z północy. Ich problemy, nędza, stan nieustannej wojny domowej związany z ciągłymi porachunkami gangów, w niewielkim stopniu przełożą się na problemy odczuwane w Stanach. Ba, świat nie zauważy różnicy, gdyż te wyspiarskie, izolowane kraje nie są przecież w centrum uwagi opinii międzynarodowej.

W ubiegłym roku przez półtora miesiąca mieszkałem w Puerto Rico. Widziałem, jak straszny i okrutnie wynędzniały w wyniku polityki świadomie prowadzonej przez jego możnego protektora jest to kraj. Ludzi umierają tam na ulicach żyjąc w nędzy, która dla nas – Europejczyków – jest nie do wyobrażenia. Ten tropikalny raj na ziemi trawi wiele chorób, lecz u podłoża każdej z nich leży ta sama przyczyna – prowadzona nad jego głowami międzynarodowa polityka.

Gdy w New Jersey świętowany jest kolejny triumf na drodze do legalizacji marihuany, aktywiści walczący o prawa mniejszości czy działacze polityczni z Karaibów z niepokojem patrzą w przyszłość. Wszystko bowiem wskazuje na to, że ich beznadziejna walka dopiero się zaczyna.

One thought on “Legalizacja marihuany w USA – gorzkie zwycięstwo?”

  1. Jeśli w końcu pozwolą na legalną produkcję marihuany to problem destabilizacji małych sąsiadów powinien zniknąć. A nawet jeśli produkcja legalną nie będzie to może się okazać, że przydomowa produkcja nielegalna na terenie USA w związku z liberalizacją polityki, w dużej mierze “odciąży” mafijne źródła zwiększając podaż krajową.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *