Dokument BBC ze znanej serii Horizon. Powinien go obejrzeć każdy, kto chce zabierać głos w sprawie narkotyków i rzekomych niebezpieczeństw z nimi związanych. Film prezentuje wyniki badań naukowych nad dostępnymi w Wielkiej Brytanii używkami. Celem badań miało być ustalenie, która z używek jest najniebezpieczniejsza. A ponieważ tym razem ich klasyfikację oparto na naukowych podstawach, jej wynik, jak łatwo się domyślić, odbiega od obiegowych stereotypów.
Substancje psychoaktywne, wywierając wpływ na działanie mózgu, stanowią źródło rozrywki i przyjemności. Co więcej, stanowią cenne narzędzie poznania funkcji ludzkiej psychiki. Drzemie w nich też spory potencjał terapeutyczny. LSD i czy MDMA (szerzej znane jako extasy) wykorzystywano w psychoterapii w latach siedemdziesiątych, zaś cannabis dopuszczona jest dziś do sprzedaży w kilkunastu stanach USA właśnie z uwagi na swoje szerokie zastosowania medyczne.
Halucynogeny, amfetaminy, kokaina, ibogaina (stosowana od niedawna w leczeniu uzależnień ze zdumiewającymi efektami przez garstkę naukowych zapaleńców ) – wszystkie one, ale i wiele innych używek mają zastosowania medyczne. Na przeszkodzie pełnego ich wykorzystania stoi jednak obowiązujące prawo.
W większości krajów przyjęto rozwiązania oparte na reżimie prawnym ukształtowanym przez trzy traktaty międzynarodowe (konwencje) ratyfikowane w ramach ONZ. Substancje psychoaktywne podzielono na grupy, uwzględniając ówczesne przekonania na temat ich szkodliwości, potencjału uzależniającego i terapeutycznego. Klasyfikacja ta objęła ponad 200 substancji.
Problem w tym, że konwencje nałożyły ograniczenia na wiele ze środków, które wykorzystywane były w celach rekreacyjnych, nie powodójąc większych szkód zdrowotnych, a które obecnie mogą znaleźć medyczne zastosowanie. Koronnym przykładem jest właśnie cannabis, w wielu krajach traktowana na równi z heroiną (np. w Polsce). Mimo, że od lat znane są liczne badania dowodzące, że zagrożenia płynące z jej konsumpcji są dalece mniej poważne, niż szkodliwość, powszechnie dostępnego, alkoholu czy tytoniu.
Bez wątpienia klasyfikacja zakazanych substancji, zgodnie z którą legalne wykorzystanie wielu z nich w terapii, czy badaniach naukowych jest wykluczone albo mocno utrudnione, nie ma naukowych podstaw. Jest wynikiem politycznych decyzji dokonanych w pewnym politycznym kontekście. W takim, a nie innym klimacie panujących opinii. Ten polityczny konstrukt cechuje jednak niezwykła odporność na zmiany. Raz zadekretowane rozstrzygnięcia trudno bowiem zmienić. Na szczeblu międzynarodowym stoi za tym opór pojedynczych państw, których przedstawiciele mają swoje powody, by blokować jakiekolwiek korekty raz już przyjętych konwencji. Oraz stojących na ich straży urzędników pracujących w zajmujących się narkotykami agendach ONZ.
W poszczególnych krajach-sygnatariuszach konwencji problemem okazuje się podatność polityków i opinii publicznej na działanie obiegowych mitów. Przedstawiających kontrolowane dziś substancje psychoaktywne jako potencjalne źródło patologii, której społeczeństwo musi dać odpór stosując różnego rodzaju prawne obostrzenia.
Warto przy tym podnieść, że kontrola sprawowana nad zakazanymi narkotykami rozumiana jest wąsko – jako kontrola nad legalnym ich wytwarzaniem i wykorzystywaniem. A ponieważ są one wykorzystywane, w ogromnym zakresie, przede wszystkim nielegalnie, istniejące dziś systemy państwowej kontroli w gruncie rzeczy oznaczają kontroli brak. Takie postawienie sprawy jest z wielu powodów wygodne. Umożliwia ono wypychanie niewygodnych zjawisk poza zakres odpowiedzialności polityków. Jeżeli nielegalne dziś substancje psychoaktywne byłyby dopuszczone do obrotu, zdaniem państwa byłoby przeciwdziałanie ich nadmiernej konsumpcji i opieka nad osobami uzależnionymi. Tymczasem, ponieważ narkomania uznawana jest za zjawisko z przestępczego podziemia, dzięki kryminalizacji narkotyków nikt nie będzie od państwa oczekiwał wzięcia odpowiedzialności za sięganie przez obywateli po niedozwolone środki. Robią to oni przecież na własną odpowiedzialność i wbrew czytelnym sygnałom, wysyłanym do nich przez państwo.
Podobnie z aborcją – skoro jest ona nielegalna, polityków nie obchodzi, że w Polsce mimo to, a może właśnie dlatego, ciążę przerywają dziesiątki tysięcy kobiet. Gdyby czyniły to w państwowych klinikach, liczby tej nie dałoby się łatwo zamieść pod dywan i od polityków oczekiwano by podjęcia jakichś działań zaradczych. Póki co jednak, problemu nie ma.
Nauka powinna być drogowskazem dla decyzji politycznych, o ile te ostatnie mają być skuteczne i wywierać założony wpływ na społeczene realia. Lecz to one właśnie stanowią tutaj problem – politycy nie chcą słuchać rad naukowców przekonujących o bezsensie kryminalizacji konsumpcji narkotyków i zepchnięciu ich produkcji oraz obrotu do podziemia, bo z ich punktu widzenia lepsze są rozstrzygnięcia społecznie szkodliwe, ale politycznie wartościowe. Przynoszące szkodę obywatelom (z której często nie zdają sobie oni sprawy), ale sprzyjające politykom, gdyż mobilizujące ich wyborców. Uświadomienie sobie tych zależności jest ważne. Pozwala bowiem zrozumieć dramat i skomplikowanie społecznej rzeczywistości, w jakiej przychodzi nam żyć. Rzeczywistości, gdzie w imię demokracji rządzą mity i dyktat obiegowych opinii.