Nie zdążyłem jeszcze ochłonąć po ponad dwutygodniowej wyprawie do USA, a już pakowałem się ponownie. Jak zwykle późno w nocy, w pośpiechu, na kolanie. Tym razem celem wyjazdu stało się miasto dla wielu mityczne, upragnione, na poły legendarne – Amsterdam.
W Amsterdamie po raz pierwszy byłem dwa lata temu. Ciekawiło mnie, czy rzeczywiście zaszły tam jakieś zmiany. Czy są jeszcze coffee shopy? Czy ciemnoskórzy gangsterzy nadal rządzą ulicą Zeedijk, na każdym kroku oferując kokainę? Okazji do ponownej konfrontacji z mitem dostarczyło zaproszenie na organizowane już po raz siódmy przez Transnational Institute i Andreas Papandreu Foundation nieformalne spotkanie poświęcone polityce narkotykowej. Znalazłem się tam obok kilkudziesięciu reprezentantów rządów państw, działaczy NGOs, naukowców oraz ekspertów zajmujących się różnymi aspektami polityki narkotykowej czy narkomanii. Współgospodarzem spotkania byli ministrowie Zdrowia, Opieki Społecznej i Sportu oraz Spraw Zagranicznych rządu Holandii. Dzięki temu dane mi było dotrzeć do wielu ciekawych miejsc (patrz: zdjęcie) i szczerze porozmawiać z wieloma interesującymi ludźmi.
Trwającą właściwie bez przerwy przez dwa dni dyskusję zdominowały trzy tematy:
(1) Problematyka łamania prawa człowieka w stosunku do osób uzależnionych i użytkowników substancji psychoaktywnych oraz proporcjonalności stosowanych wobec nich kar. Tutaj Polska, niestety, okazuje się ciągnąć w ogonie Europy, bezwzględnie ścigając i karząc więzieniem drobnych, okazjonalnych konsumentów narkotyków.
(2) Kwestia naukowości odmiennej klasyfikacji różnych rodzajów substancji psychoaktywnych – gorący temat w kontekście szeroko komentowanego w Anglii zwolnienia profesora Davida Nutt’a z funkcji dyrektora czele Advisory Council on Misuse of Drugs – ciała doradczego brytyjskiego rządu (pisałem o tym wcześniej). David Nutt był zresztą obecny na tym spotkaniu.
(3) Ocena i dalsze losy unikalnego, holenderskiego podejścia do problemu konsumpcji psychoaktywnych używek.
Temu ostatniemu zagadnieniu poświęcę więcej miejsca. W Polsce panuje bowiem spore zamieszanie. Daje się słyszeć głosy, powtarzane przez media, że Holandia zamierza wycofać się z przyjętych już w latach siedemdziesiątych rozwiązań. Gdyż te, rzekomo, okazały się niewypałem. Nic bardziej mylnego. Raporty sporządzone w ostatnim czasie przez niezależne instytucje badawcze dowodzą, że następstwa prowadzonej polityki są zadowalające. Model holenderski zasadniczo się sprawdził. Przede wszystkim, skutecznie rozdzielono rynek cannabis i tzw. twardych narkotyków (heroina, kokaina, amfetamina) dzięki stworzeniu sieci coffee shopów.
Co ciekawe, obecnie liczba konsumentów marihuany zmalała w Holandii do jednego z najniższych w Europie. Zadaje to kłam twierdzeniu, że zgoda na otwartą konsumpcję jakiejkolwiek z zakazanych dziś używek z konieczności prowadzić musi do eksplozji jej spożycia. Tak może się stać, ale istnieją również sposoby, by zjawisku temu zapobiegać. Najwyraźniej Holendrzy je odkryli. Warto się więc im przyglądać bliżej.
Są jednak i porażki. Najważniejszym problemem jest wzrost spożycia alkoholu i marihuany wśród nastolatków do najwyższego w Europie. Walka z tym zjawiskiem jest teraz priorytetem rządu w kwestii ochrony zdrowia. Okazuje się bowiem, że osoby zbyt wcześnie zaczynające swoją przygodę z alkoholem i marihuaną cierpią później z powodu szeregu powikłań zdrowotnych, ujawniających się dopiero po dłuższym okresie czasu. Alkohol oraz marihuana wywierają niekorzystny i trwały wpływ na mózgi nastolatków, gdyż te często są dopiero w fazie kształtowania wielu ważnych funkcji. W efekcie prowadzi to do osiągania przez używającą tych substancji młodzież dużo gorszych wyników w szkole, a później dużo gorszej pozycji społecznej.
Kolejny problem stanowi skala rozwoju coffee shopów, zwłaszcza tych położonych przy granicach kraju. Choć dzienna sprzedaż nie powinna przekraczać 500g, wiele z przygranicznych sklepów sprzedawało znacznie większe ilości, przynosząc krociowe zyski ich właścicielom. Nadmierne bogacenie się właścicieli coffe shopów i powstawanie całych ich sieci doprowadziło do osiągnięcia przez narkoturystykę skali, która przestała być akceptowana przez lokalne społeczności. Zwłaszcza przygranicznych, paraliżowanych przez wizyty tysięcy zmotoryzowanych turystów miasteczek.
Tolerowanie obrotu marihuaną na dużą skalę, przy braku jakichkolwiek uregulowań w kwestii produkcji, doprowadziło to do rozkwitu czarnego rynku. Organizacje przestępcze uzyskały możliwość łatwego zarabiania pieniędzy dzięki zaopatrywaniu coffee shopów w marihuanę. Urosły w siłę. Do tego wiele młodych osób, zamiast poszukiwać legalnej pracy, zajęło się domową produkcją marihuany na potrzeby rosnącej sprzedaży coffee shopów. To zjawisko nie sprzyja gospodarce Holandii. Osoby te oficjalnie figurują jako bezrobotne, pobierają świadczenia socjalne, a jednocześnie dysponują dodatkowym dochodem. I nie pochodzi on z legalnej pracy, lecz z działalności organizowanej w podziemiu, na dużą skalę i nieopodatkowanej.
Reakcją na wymienione problemy ma być strategia zmniejszenia popytu poprzez regulację tzw. drzwi frontowych – miejsca, gdzie marihuana trafia na rynek. Zmniejszając ilość coffee shopów, utrudniając do nich dostęp osobom nieletnim, rejestrując kupujących i wymuszając przestrzegania limitów sprzedaży, rząd holenderski ma nadzieję wpłynąć na podaż (drzwi kuchenne), która, choć tolerowana, pozostaje nielegalna i nie objęta bezpośrednią kontrolą ze strony państwa. Strategia ta, choć oczywiście z dużym prawdopodobieństwem okaże się skuteczna, wzbudza moje zasadnicze wątpliwości.
Społeczność międzynarodowa zarzuca Holendrom, że stwarzając możliwość swobodnej, choć do pewnego stopnia ograniczonej i kontrolowanej dystrybucji marihuany, stworzyli również warunki do powstania zorganizowanych grup przestępczych, zajmujących się jej produkcją na potrzeby rosnącego, głównie za sprawą narkoturystyki, rynku. Oczywiście można bronić Holendrów, podnosząc chociażby, że z uwagi na uwarunkowania międzynarodowe legalizacja produkcji nie była możliwa. Nie zmienia to jednak faktu, że w obecnej sytuacji zmniejszając popyt, Holandia wstępuję na dość niebezpieczną ścieżkę – grupy przestępcze nie ograniczą po prostu podaży. Jeśli już, skierują ją do innych krajów. Może się więc okazać, że cenę korekty modelu holenderskiego zapłacą inni. Niechciana w Holandii marihuana pojawi się w tych krajach, w których ktoś będzie chciał ją kupic. A wraz z nią jej tureccy czy karaibscy dystrybutorzy, w których interesy wymierzone są działania holenderskiego rządu.
Dla przypomnienia dodam, że jednym z największych rynków marihuany w Europie jest Polska.
3 Komentarze
“Choć dzienna sprzedaż nie powinna przekraczać 500 g, wiele z przygranicznych sklepów sprzedawało znacznie większe ilości”
Drobne uściślenie: holenderskie prawo nie limituje obrotów, 500 gramów to maksymalna ilość, jaką coffeeshop może mieć “na składzie”. W miarę sprzedawania, zapasy są uzupełniane.
Tak, zgadza się, dziękuję za to uściślenie. Wyraziłem się nieprecyzyjnie.
To może jeszcze jedna uwaga, tym razem do fragmentu “Są jednak i porażki. Najważniejszym problemem jest wzrost spożycia alkoholu i marihuany wśród nastolatków do najwyższego w Europie”.
Na zdjęciu siedzi Pan w jakimś amsterdamskim centrum dowodzenia, zapewne miał Pan sporo rozmów z Holendrami i to pewnie właśnie oni są źródłem cytowanej informacji. Ja jednak dotarłem do raportu organizacji ESPAD (European School Survey Project on Alcohol and Other Drugs – do ściągnięcia tu: http://www.espad.org/en/Reports–Documents/ESPAD-Reports/), która monitoruje używanie substancji psychoaktywnych przez nastoletnich uczniów. Z raportu wynika, że młodzi Holendrzy wcale nie wypadają tak źle: 27% “lifetime use” (Tabela 29a). Dla porównania:
Niemcy 19%, Hiszpania 26%, Portugalia 16%, Belgia 24%, Francja 39% (!), Wielka Brytania 25%, Polska 23%, USA 35% (!).