Zwycięstwo przez remis
Dopiero teraz znajduję czas, aby opisać wydarzenia ostatnich tygodni, wypełnionych kampanią referendalną, organizowaniem drugiego w Wadowicach głosowania za odwołaniem lokalnych władz. Wracam więc do sprawy mojego procesu wyborczego – pierwszego, bo burmistrz Ewa Filipiak wytoczyła nam również kolejny. Proces dotyczył wywiadu prasowego, jakiego udzieliłem Małopolskiej Kronice Beskidzkiej.
Choć w wywiadzie formułuję mocne oceny i stawiam poważne zarzuty, Filipiak czepiła się… słówek. Treść jej pozwu oraz wydarzenia pierwszego dnia procesu opisałem we wcześniejszym wpisie. Dziś chciałbym krótko opisać, jak zakończył się drugi dzień i w jaki sposób zawarliśmy ugodę, a także odnieść się do kilku zagadnień prawnych wiążących się procesami w trybie wyborczym.
1. Prawdziwy powód pozwania mnie w kampanii referendalnej
Celem procesów w tzw. trybie wyborczym jest prostowanie informacji nieprawdziwych padających w kampanii wyborczej. W praktyce jednak tryb ten głównie służy ochronie polityków przed krytyką ze strony obywateli. Co gorsza, narzędziem tej ochrony są koniunkturalni, a często po prostu niedokształceni (także w zakresie postaw obywatelskich) sędziowie. Sędziowie ci, machinalnie stosując wadliwe przepisy, nie wnikają w ogóle w kontekst pozwu i użytek, jaki czyni się z wysuwanych żądań.
W moim przypadku, pod pretekstem żądania sprostowania burmistrz Wadowic chciała zwyczajnie pognębić swoich przeciwników, do czego potrzebowała wyroku nakazującego przeprosiny i pociągającego mnie do odpowiedzialności finansowej. Wówczas jej pracownicy mogliby napisać w prowadzonych przez siebie gazetach i portalach, a ona sama ogłosić w swojej telewizji, że jestem kłamcą, który pod jej adresem wygłasza kłamstwa. I choć finalnie Ewa Filipiak korzystnego wyroku nie uzyskała, o kłamstwach wszem i wobec głosiła.
Przeprosiny, których żądała burmistrz, miały się ukazać m.in. na portalu prowadzonym przez jej asystenta, w telewizji lokalnej prowadzonej przez innego asystenta i gazetach lokalnych – jednej wydawanej przez pracownika urzędu miasta (pracuje jako rzekoma pomoc administracyjna) i drugiej wydawanej przez jej rzecznika. Oprócz przeprosin miałem również dokonać wpłaty 10 tys. zł, tytułem odszkodowania za naruszenie dóbr osobistych, na konto stowarzyszenia prowadzonego przez wiceprzewodniczącą Rady Miejskiej i koleżankę burmistrz. Żądania te, zwłaszcza w zestawieniu z treściami, jakie miałem prostować (o nich poniżej) i za które miałem przepraszać, były na tyle nieproporcjonalne, że same w sobie stanowią dowód złych intencji pozywającej. Upokorzony przez sąd miałem przepraszać i płacić: kolegom i koleżankom Ewy Filipiak. Oczywiście takich okoliczności sąd również nie bierze pod uwagę, choć stanowią one istotny element sprawy. Przepisy jednak tego nie nakazują.
Tymczasem burmistrz Wadowic kampanię referendalną prowadziła po prostu w sądzie. Publicznie na żaden z postawionych jej zarzutów nie odpowiedziała (twierdziła, że są “niepodpisane”), w żadnej debacie i wyminie poglądów udziału brać nie chciała (miała ku temu co najmniej cztery okazje), żenująco wręcz wykręcała się od zabrania głosu w mediach niezależnych (telewizje ogólnopolskie, radio, gazety), a więc nie należących do jej pracowników. Ewa Filipiak nie skorzystała więc z najprostszej i najwłaściwszej możliwości publicznego prostowania “kłamstw”. Zresztą, nawet w swoich mediach, gdy już zabierała głos (także w ciszy wyborczej) mówiła tylko, że “wszystko to są kłamstwa i pomówienia”, nie wyjaśniając w ogóle, do czego się odnosi. To zadziwiający standard postępowania polityka, nawet jak na polskie warunki. Ale tolerowany przez sądy.
2. Prostowanie informacji nieprawdziwych, a żądania z pozwu Filipiak
Przejdźmy do treści żądań burmistrz. W pozwie wyborczym zarzucono mi podanie następujących informacji nieprawdziwych i zażądano ich sprostowania: (a) fontanna kosztowała 1.3 mln zł, (b) burmistrz stosuje metody totalitarne do utrzymania władzy, (c) burmistrz dopuszcza się pomówień i rękoczynów, (d) repertuarem zachowań burmistrz są groźby i rękoczyny; (e) miastem rządzą krewni i znajomi burmistrz.
Każde z tych żądań ilustruje, jak bardzo kulawą instytucją jest tryb wyborczy, i jak wadliwie jest ona stosowana (rozumiana) przez sądy. Oto dlaczego.
Ad. a) Wypowiedź jest istotnie informacją i to informacją nieprawdziwą, jak okazało się w czasie rozprawy. Problem w tym, że informacja ta została mi podana przez… pracownika burmistrz w czasie sesji Rady Miejskiej. Nagranie tej sesji umieszczono w Internecie.
Ewa Filipiak zażądała więc sprostowania przeze mnie informacji, którą sama mi błędnie (czy nieściśle) podała! Zatem, przepis prawa (art. 35 ustawy o referendum lokalnym) jest źle zredagowany, bowiem nakazem sprostowania, jak widać, powinny być objęte wyłącznie takie informacje, których nieprawdziwość jest w jakiś sposób zależna od pozwanego. Sąd miał sporą zagwozdkę rozstrzygając ten problem, bowiem to nie ja powinienem być podmiotem żądania Filipiak, lecz… ona sama. Wybrnąłem z tego w ugodzie sam prostując błędną informację, lecz jednocześnie wskazując jej źródło.
Ad. b) Wypowiedź ta jest oceną, a więc nie może być przedmiotem postępowania w trybie wyborczym. Szczęśliwie, sędzia natychmiast to zauważył, co w sądach wcale nie jest regułą. Inna sprawa, że ocena ta jest moim zdaniem w pełni uzasadniona, o czym już na tym blogu pisałem.
Ad. c) Docieramy do sedna problemu. Taka wypowiedź w wywiadzie dla Kroniki nie padła. E. Filipiak dokonała wygodnej dla siebie interpretacji (manipulacji) moich słów i żądała sprostowania własnej tej interpretacji. Kłopot w tym, że sąd często nie jest w stanie właściwie odróżnić wypowiedzi pozwanego od przyjętej przez stronę interpretacji tej wypowiedzi – pojawiają się tutaj dziwne konstrukcje argumentacyjne, jak choćby “rozumienie wypowiedzi przez przeciętnego użytkownika języka” itp. To prowadzi do nadużyć, czego jaskrawym przykładem jest kolejny proces wyborczy z inicjatywy E. Filipiak, który niebawem opiszę. W tym przypadku jednak sędzia nie dał się nabrać i uznał, że brak nazwiska “powódki” przesądza, że wypowiedź nie może być interpretowana zgodnie z jej wyobrażeniami. Swoją drogą symptomatyczne jest, że Filipiak nie odniosła się do zarzutu niekompetencji oraz traktowania Wadowic jako prywatnego folwarku. Z kontekstu wypowiedzi wyjęła tylko pomówienia i rękoczyny.
W czasie całego postępowania dowodziłem oczywiście, że Filipiak faktycznie dopuszcza się pomówień pod adresem swoich przeciwników. Pamiętamy przecież słynne przemówienie w Kleczy i proces, który jest jego następstwem. Co do rękoczynów, dopuszczają się ich jej współpracownicy.
Ad. d) Znów wypowiedź, której nie jestem autorem. I ponownie mamy ten sam zabieg – burmistrz dowolnie interpretuje sobie moje wypowiedzi i żąda ich sprostowania, choć wypowiedź w pierwotnym kształcie jest prawdziwa. Dla przypomnienia, w tekście wywiadu mówię: “Jest za to arogancja, bezczelność, groźby i rękoczyny – to repertuar zachowań Ewy Filipiak i jej urzędniczego dworu”. Ewa Filipiak uznała, że wypowiedzenie takiego zdania jest tożsame z przyznaniem, że to ona sama grozi i dopuszcza się rękoczynów. Na marginesie, znów symptomatyczne jest to, że “arogancja” i “bezczelność” reakcji nie wywołały…
W czasie rozprawy sąd upierał się, że powyższe zdanie jest nieścisłe i należy tę nieścisłość sprostować. Problem polega na tym, że w trybie wyborczym prostowane mają być wypowiedzi nieprawdziwe, nie zaś nieścisłe. Ponieważ przedmiotowe zdanie bez wątpienia jest prawdziwe, okazuje się, że sąd w praktyce nie odróżnia w wystarczającym stopniu znaczeń tych dwóch terminów – “prawdziwy” i “nieścisły”. Znów w grę wchodzi sądowe voodoo i mgliste koncepcje “rozumienia przeciętnego użytkownika języka”. Ponieważ w wypowiedzi pojawiło się nazwisko burmistrz, sędzia upierał się, że miała ona prawo interpretować nieścisłą (z racji samej budowy zdania) wypowiedź podług swoich wyobrażeń. Niestety, kolejny sędzia w kolejnym procesie wyborczym poleciał znacznie dalej. Opiszę to za jakiś czas.
Ad. e) I znów interpretacja wypaczająca sens moich słów stała się przedmiotem żądania pozwu. Wypowiedź z terminem “powinno” nie jest faktualna, ma charakter życzenia, oceny, projekcji, oczekiwania. I z tej racji nie może być w ogóle przedmiotem postępowania w trybie wyborczym, gdyż oceny i oczekiwania co do przyszłości nie są prawdziwe bądź fałszywe. Jednak sędzia nie dysponował podstawową wiedzą na temat modalności zdań i również tutaj skłaniał się do tego, aby żądanie sprostowania uznać jako zasadne. Oczekiwanie bowiem wydawało się implikować stwierdzenia faktyczne, które wymagały uściślenia. I znów nijak to się ma do brzmienia przepisu art. 35 ustawy o referendum lokalnym.
3. Ugoda sądowa, czyli porażka Ewy Filipiak
Pomimo tego, że pozew w ogóle nie był zasadny w świetle prawa (choć sąd nie był w stanie tego dostrzec – co jest w większym stopniu zarzutem do sposobu sformułowania przepisu, niż do sędziego), w czasie rozprawy starałem się obszernie wykazać, dlaczego moje wypowiedzi, nawet zmanipulowane przez burmistrz na potrzeby pozwu, nie wymagają prostowania. Pod naporem dowodów (w tym świadków, którzy dowiedzieli się po pierwszym dniu postępowania co dokładnie zarzuca mi Ewa Filipiak i zapragnęli zeznawać na okoliczność gróźb, jakich miała się dopuszczać) drugiego dnia rozprawy, po godzinnej tyradzie dąsów i prób dyskredytowania mnie w oczach sędziego (zachowanie Filipiak zasługuje na osobne opisanie), burmistrz Wadowic ostatecznie zaproponowała ugodę. Oczywiście jej warunki nie były dla mnie do zaakceptowania. Przedstawiłem więc swoją wersję ugody, gdzie sprostowałem dwie nieścisłe, ale prawdziwe wypowiedzi (do czego, wbrew prawu, zmusiło mnie postępowanie sądowe) oraz jedną wypowiedź nieprawdziwą, ale pochodzącą od pracowników Ewy Filipiak. W efekcie, musiałem opublikować sprostowanie (i sam za nie zapłacić), które… kompromituje burmistrz Wadowic.
Dlatego Ewa Filipiak nigdzie (w żadnej ze swoich gazet, portali i telewizji) nie opublikowała treści wywalczonego przez siebie w dwudniowym procesie sprostowania. Jej pracownicy ogłosili jednak, że w wyniku ugody sprostowałem kłamstwa. I tylko o to tu chodziło. Ludzie inteligentni odebrali to jako porażkę skompromitowanej władzy, ludzie prości jako kolejne potwierdzenie, że Filipiak ma rację i pracuje dobrze. I to właściwie mówi wszystko o naturze i celu istnienia postępowań w trybie wyborczym – służą one dławieniu debaty publicznej i utwierdzaniu władzy tych, którzy już ją mają. Same zaś przepisy stosowane są nieudolnie, bez większej nad nimi refleksji, z naruszeniem ich brzmienia, bez oglądania się na społeczne i polityczne skutki.
4. Koszty moralnego zwycięstwa
W jednym z komentarzy, jakie ukazały się po zawarciu ugody, przeczytałem takie oto zestawienie.
Ewa Filipiak żądała:
1. Przeprosin w Kronice Beskidzkiej – ukazało się tylko sprostowanie (którego treść burmistrz wolała przemilczeć);
2. Przeprosin w Gazecie Krakowskiej – nie było;
3. Przeprosin w Dzienniku Polskim – nie było;
4. Przeprosin w Kurierze Wadowickim – nie było;
5. Przeprosin w Wiadomościach Powiatowych – nie było;
6. Przeprosin na Wadowice 24 – nie było;
7. Wpłaty 10.000 zł na stowarzyszenie im. Edmunda Wojtyły – nie było;
Czy ktoś ma wątpliwości, kto jest stroną wygraną w tym żałosnym procesie?
Problem jednak w kosztach. Politycy na stanowiskach mają takie postępowanie za darmo: pozew nic nie kosztuje, prawnik jest pracownikiem, zero kosztów sądowych w razie przegranej – trzeba tylko pozwać jako pierwszy. Do tego na swoich stanowiskach pracy niewiele robią, albo robią to z niską efektywnością – ich czas nie jest zatem tak cenny, jak czas tych, których pozywają. Pozwany z kolei sam opłaca swojego obrońcę, a w razie sprostowania płaci za jego umieszczenie i to nawet wtedy, gdy jest ono przedmiotem ugody.
W ten oto sposób działa mechanizm odpowiedzialności finansowej, który czyni z postępowania w trybie wyborczym kolejnego wroga naszej kulejącej demokracji. W ostatecznym rozrachunku płacą bowiem obywatele, nawet, jeżeli proces wygrają…
6 Komentarze
Czy nie uważa pan, że klęską Filipiakowej byłoby orzeczenie, że jest pan niewinny? Ugoda stawia w złym świetle obydwie strony procesu i żadnego nie czyni zwycięzcą. Więc pan przekombinował, podobnie jak przegrał w sądzie. I dziwię się, że tak prostej relacji nie rozumie doktor prawa?
W postępowaniu cywilnym (tryb wyborczy jest rodzajem takiego postępowania) nie ma czegoś takiego jak “uniewinnienie”. Szkoda, że nie mając elementarnej wiedzy bierze się Pani (Pan?) za pouczanie “doktora prawa”. Niemniej jednak, ugodę należy oceniać poprzez pryzmat wyjściowych żądań. Nic się z nich nie ostało, a treść ugody okazała się “niepublikowalna” dla samej zainteresowanej.
sądowe voodoo i mgliste koncepcje “rozumienia przeciętnego użytkownika języka”… dobre … o takich różnych “konstruktach” polskiego sądownictwa można by napisać kilka tomów, niezorientowany czytelnik mógłby to wziąć za scenariusz nigdy nienakręconwych odcinków MP’sFC, niestety one w orzecznictwie polskich sądów pokotują, często uświęcone autorytetem “najwyższej instancji sądowej” (jak lubi o sobie pisać SN)
“Problem w tym, że informacja ta została mi podana przez… pracownika burmistrz w czasie sesji Rady Miejskiej. Nagranie tej sesji umieszczono w Internecie. ”
“Ewa Filipiak zażądała więc sprostowania przeze mnie informacji, którą sama mi błędnie (czy nieściśle) podała!”
Jeżeli burmistrz Wadowic oznajmi, że tak naprawdę nie nazywa się Filipiak – czy każdy kto do tej pory używał tego nazwiska (w mass mediach) w odniesieniu do Ewy będzie musiał sprostować? 😀 Według pani/pana w todze chyba tak, jesli tylko zażyczy sobie tego powódka. 😉
PS Przed tym procesem myślałem, że fontanna, która miała kosztować 160 tys. podrożała do 450 tys. Co już było skandalem. Na szczęście burmistrz okazała się bardzo uczciwa i pochwaliła się przed sądem inną ceną. 🙂
Niestety, tak właśnie sędziowie stosują wadliwe przepisy – burmistrz może wprowadzić Cię w błąd, a później żądać na Twój koszt sprostowania informacji, jaką Ci podała. Sąd zmusi Cię zaś, abyś to zrobił, bo sędzia woli literalnie stosować głupi przepis niż dokonać jego WŁAŚCIWEJ interpretacji w świetle stanu faktycznego i narazić się na uchylenie orzeczenia.
Masz też rację, że niewątpliwym sukcesem Ewy Filipiak jest uświadomienie mieszkańcom skali jej niegospodarności. Szkoda tylko, że nie dokonało się to na jej koszt, a za pieniądze publiczne (i moje).
Jezyk polski jest jednym z najtrudniejszych jezykow pisanych i mowionych na swiecie. Regularny obywatel w zadnym kraju nie jest w stanie zrozumiec jezyka prawnikow. Wiem, bo mieszkam w Anglii i na codzien zajmuje sie kontraktami.
Poniewaz mam przyjaciol w Wadowicach z zainteresowaniem sledze pana dzialalnosc Panie Mateuszu. Podziwiam pana stamine, energie i osobiscie uwazam ze wiele dobrego z tej dzialalnosci wyniknie choc moze niekoniecznie tak jak by pan tego chcial. Ludzie sie ucza, rowniez jezyka.
Musi pan jednak uwazac jesli zamierza pan byc efektywnym politykiem, ktorym poki co jest Ewa Filipiak. Przegrywa pan nie dlatego ze nie ma pan racji, ze nie jest pan inteligenty i ze prawda nie po panskiej stronie, przegrywa pan bo nie jest pan jeszcze graczem. Polityka to gra wymagajaca ogromnych umiejetnosci. Dla Wadowic, ja bym sobie serdecznie zyczyla aby pan wygral, ale najpierw musi pan poznac reguly gry. Warto, jesli uda sie wreszcie wprowadzic troche ladu i uczciwosci.
Powodzenia!