Dopalacze i halucynacje w świecie polityki

Dopalacze nie schodzą z ekranów. Ale przynajmniej ich użytkownicy nie schodzą w szpitalach. Bez wątpienia bezprawne działania GIS, nawoływanie do łamania prawa z ust polityków najwyższych szczebli, oraz przegłosowana w parlamencie bez jakiegokolwiek sprzeciwu absurdalna „ustawa antydopalaczowa” wywołały pewien efekt. Dostępność dopalaczy jest nieco mniejsza, nie są już na podorędziu. Ale oczywiście ich produkcja, czy handel nie zamarły. I zgodnie z przewidywaniami hydra podnosi kolejny swój łeb. Dziennikarze odkryli, że w ustawie nie tylko są luki, ale Minister Zdrowia zapomniała wydać stosowanego rozporządzenia, które wieńczyć miało jej „genialny na skalę europejską pomysł”. No cóż, widocznie była bardzo zajęta wyskakiwaniem poza budynek ministerstwa na papierosa. Obowiązkowo bez domieszek marihuany.

Politycy nie mogą pojąć, że powtarzanie od 40 lat wciąż tych samych gestów nie może w magiczny sposób zaczarować rzeczywistości i finalnie wyewoluować w efektywną politykę narkotykową. Logika zamkniętej listy zakazanych substancji ma swoje ograniczenia. Zaś zdefiniowanie środka zakazanego środka poprzez zamiar konsumenta, jeżeli kreuje odpowiedzialność, pozostaje w sprzeczności z Konstytucją. Pierwszy ukarany producent czy dystrybutor nie wpisanych na listę dopalaczy, będzie więc miał możliwość zaskarżenia wyroku, a z nim i całego misternie utkanego z absurdów prawa.

„Ustawa antydopalaczowa” to dziecko Ewy Kopacz – żelaznej damy z partii rządzącej. Dama ta jest Ministrem Zdrowia, ale problem zdrowia publicznego, bo takim przecież jest szkodliwe sięganie po substancje psychoaktywne, woli traktować jako przedmiot polityki karnej. Ewa Kopacz ani na narkotykach, ani polityce karnej i tworzeniu prawa się nie zna. Zna się za to na robieniu politycznej kariery i wie, że karanie oraz ręka zaciśnięta w pięść świetnie się w Polsce sprzedają. Dlatego woli konsumentów dopalaczy i narkotyków karać, zamiast leczyć. A ich rodziców straszyć, zamiast informować o realnej skali zjawiska i jego charakterze.

Ewa Kopacz świetnie wykorzystała medialną histerię, podsycając atmosferę zagrożenia. Wizerunek twardego gracza zbudowała na fali zatruć, które paradoksalnie wywołały kolejne zakazy pchane wcześniej przez posłów PO przez sejm i senat. Wszystko to wydarzyło się zgodnie z prawem prohibicji narkotykowej mówiącym, że zakazywane mniej szkodliwe narkotyki zastępowane są bardziej szkodliwymi środkami. Ale o tym Ewie Kopacz nie miał już kto powiedzieć.

Mógł to na przykład zrobić Piotr Jabłoński, dyrektor Krajowego Biura Przeciwdziałania Narkomanii, podległy jej urzędnik. Jednak jakże mógłby wyrazić zdanie inne, niż to, które usłyszeć chciał przełożony? Widziałem już kilka wystąpień osób zajmujących kierownicze stanowiska w KBPN. Za każdym razem były one wyrazem propagandy sukcesu – prawo działa świetnie, a cele są realizowane. Przykład? Polska nie zajmuje już ostatniego miejsca pod względem dostępu do terapii substytucyjnej w Europie! – ogłoszono na niedawnym spotkaniu w Ministerstwie Sprawiedliwości. Jest więc sukces! Które zatem miejsce zajmujemy? Przedostatnie. Wszelkie zaś porażki krajowych programów i polityk dotyczących narkomanii to jedynie wina upływającego czasu. Gdyby czas stał w miejscu, byłoby lepiej. Plan zostałby zrealizowany.

Tragiczna i głupia polityka narkotykowa, której przykładów dostarcza „wojna z dopalaczami”, nie jest wynikiem wyłącznie ignorancji polityków i ich pogoni za kreowaniem własnego wizerunku. Jest ona również następstwem zwyczaju poklepywania się po plecach pleniącym się pośród urzędników stanowiących z założenia intelektualne zaplecze ministrów. Krajowe Biuro Przeciwdziałania Narkomanii, nawet, gdy przemawiając własnym głosem proponuje racjonalne rozwiązania, natychmiast ustępuje pola przy pierwszych oznakach niezadowolenia ze strony wszechwiedzących polityków. Tak było również w przypadku dopalaczy, gdy projekt przygotowany przez KBPN przepadł w szufladzie Ewy Kopacz, pomysły mającej przecież lepsze.

Inna sprawa, że rzetelność kierownictwa KBPN może budzić wątpliwości. Niedawno Piotr Jabłoński prezentował nowy raport EMCDDA na temat problematyki narkotyków w Europie. Przy tej okazji stwierdził: „jest wiele badań, które potwierdzają, że używanie marihuany zwiększa o 30-40% wystąpienie schizofrenii” (cytuję za Rzeczpospolita z 15.11.2010). Trudno zrozumieć, co dyrektor Jabłoński miał na myśli, na tyle nieprecyzyjna i kuriozalna jest ta wypowiedź. Jednak rzut oka na raport, który rzekomo Jabłoński “prezentował” wskazuje, że… najprawdopodobniej dyrektor KBPN w ogóle go nie przeczytał. W raporcie bowiem czarno na biały stoi, że istnienie związku używania cannabis z zaburzeniami psychicznymi jest niejasne, a dowody istnieją jedynie w stosunku do regularnych użytkowników przyjmujących marihuanę w okresie dorastania (EMCDDA 2010pl: 52).

Wracając do ostatnich wydarzeń, głośno komentowane w kręgach osób zajmujących się polityką narkotykową jest podpisanie przez Aleksandra Kwaśniewskiego apelu o liberalizację prawa antynarkotykowego. Apel to skromny, właściwie list poparcia dla lękliwej reformy forsowanej przez Ministerstwo Sprawiedliwości wbrew Ministerstwu Zdrowia i posłom, którzy chwilę temu poparli „wojnę z dopalaczami”. Jednak czyn Kwaśniewskiego musi budzić emocje, gdyż jest to przecież osoba, której podpis w innym miejscu, pod niesławną nowelizacją Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii, zafundował nam 10 lat policyjnych represji i prześladowań, kilkadziesiąt tysięcy skazanych na karę więzienia młodych ludzi oraz masę nieszczęść związanych z nieleczonym uzależnieniem od narkotyków.

Dlaczego wówczas Kwaśniewski podpisał penalizację posiadania, a teraz i on, i ówczesny jego prawnik – Ryszard Kalisz, prezentują na politykę narkotykową spojrzenie zgoła odmienne? To proste – nie czeka ich już żadna prezydencka kampania, jak miało to miejsce w 2000 roku.

Każdy ma prawo zmienić zdanie i poglądy. Szkoda tylko, że niektórzy zaczynają poglądy mieć dopiero wtedy, gdy przestają pełnić polityczne funkcje. Tracą wówczas licencję na ignorancję, splecioną nieodzownie z piastowaniem roli polityka.

Ewa Kopacz to kolejny Minister Zdrowia uzależniony (!) od tytoniu – najgroźniejszej dla zdrowia używki, do tego silnie uzależniającej. Dla przypomnienia, poprzedni Minister Zdrowia (!), także palacz (!!!), zmarł na raka płuc. Aleksander Kwaśniewski miał problem z alkoholem. Wszyscy widzieliśmy jego upadki w telewizji. Może zatem już czas przyjąć w życiu publicznym zasadę, że osoby uzależnione od środków psychoaktywnych, także tych legalnych, nie powinny piastować funkcji publicznych? Możemy nawet przystać na to, że zamiast leczyć, to właśnie ich – w drodze wyjątku – będziemy zamykać w więzieniach. Namawiam do tego czytelników i… społeczeństwo.

2 thoughts on “Dopalacze i halucynacje w świecie polityki”

  1. Konkluzja jest mniej więcej taka: za 10-15 lat mrs Kopacz, będąc emerytowanym politykiem otworzy sklep z dopalaczami i rozpocznie ostrą krytykę ustaw antydopalaczowych.

    Od tej reguły są nieliczne wyjątki. Jednym z nich, chyba najjaśniejszym jest Marek Balicki. Mimo, że w 2005 roku był ministrem zdrowia, zaproponował ustawę depenalizującą posiadanie narkotyków na własny użytek. Zrobił to na wiosnę – ministrem przestał być dopiero na jesieni.

    Każdy może zmienić poglądy. Kwaśniewski też. Ale wygląda, że Kwachu stał się prawdziwym specjalistą zmiany poglądów.

  2. Ja bym wolał aby Państwo prowadziło lepszą politykę, ale jednak antynarkotykową zamiast narkotykowej – ale to widać zależy od tego co komu w duszy gra… 🙂
    Tak jak są kampanie antyalkoholowe zamiast alkohowych, antynikotynowe zamiast nikotynowych itp.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *