Widzimy się na marszu!

revolt nowPARADA LEGALIZACYJNA – Kraków, Pl. Matejki, Sobota 14:00.

Klęski się nie kończą. One przyrastają. Każdy miesiąc przynosi większe zdumienie i przerażenie.

Minister Spraw Wewnętrznych Jerzy Miller oskarża bobry o wywołanie powodzi. Wcześniej teren przyległy do oczyszczalni ścieków w Wadowicach wydał mu się przyrodniczo cenniejszy niż masyw Beskidu Małego w przecięciu z ujęciem wody dla miasta. Może właśnie dlatego, że tam też żyją bobry. Deszcz w opinii Ministra nie ma większego znaczenia, gdyż spada z nieba. Na niebo nie ma on już  wpływu – wykracza ono przecież poza obszar spraw wewnętrznych.

Z nieba spadają też samoloty, ale tylko te wojskowe. Z wyjaśnień osób kompetentnych wynika, że dzieje się tak dlatego, iż piloci cywilni są gorzej wyszkoleni i przez to latają ostrożniej. Piloci wojskowi mają większą wyobraźnię. Są po prostu bardziej cool.

Gdy okazuje się, że bobry nie są w stanie naruszyć wałów, bo ich nie drążą, Regionalny Dyrektor Ochrony Środowiska w Bydgoszczy postanawia je wytępić. Na wszelki wypadek. Pojawia się hipoteza piżmaków. Naoczni świadkowie wydarzeń (pies Hultajek) zaświadczają, że wbrew wyliczeniom biologów za wszystkim stoją właśnie one. Ewentualnie wspierane działaniami jenotów. Wiem, że te są najgorsze.

Polskę po raz kolejny zalewają wody. A jej akurat trzeźwych mieszkańców krew. Politycy myślący w horyzoncie najbliższych kampanii nie podejmują żadnych działań, które naraziłyby ich na ostracyzm przy urnach. Zamiast szukać sposobów administracyjnego zniechęcania ludzi do osiedlania się w miejscach do tego nieodpowiednich, pozorują działania i wydają przypadkowo pieniądze. Zalanym rodzinom rozdawana jest państwowa pomoc. Z naszych kieszeni. Przy tym mnożą się oskarżenia – jeśli nie zwierzęta, powodzi winni są ich najbliżsi poplecznicy – ekolodzy. Jak się okazuje, jedyni czynnie działający na rzecz ochrony przeciwpowodziowej ludzie w kraju (patrz: list otwarty organizacji ekologicznych).

Rząd Tuska, jak i każdy poprzedni, niewiele zmienił w archaicznej infrastrukturze przeciwpowodziowej kraju. Podnoszono wały i koszono trawę. Kompleksowy plan radzenia sobie z powodzią nie powstał. Dzisiaj Tusk ugania się po wałach, Komorowski z przyjemnością wizytuje zalane ziemie. Absurdalne oskarżenia pod adresem bobrów, piżmaków, jenotów, wulkanu na Islandii i FSB mieszają się z przerażającymi oskarżeniami pod adresem ekologów. Z premierem w koszuli i mężem stanu z wąsem i piątką dzieci.

Nikt już nie pamięta, że jeszcze kilka miesięcy temu rządzące ugrupowanie z dumą ogłaszało, że Polska „wywalczyła” sobie rezygnację z wysokich standardów emisji gazów cieplarnianych – głównego winowajcy dzisiejszych powodzi (wzrost intensywności opadów jest następstwem globalnego ocieplenia). Polska pozostanie trucicielem, będzie przyczyniać się do nawiedzających Ziemię katastrof. Jakoś w kampanii nie powraca się do tego niedawnego sukcesu. Nie łączy powodzi z anty-ekologicznym radykalizmem rządu. Jak i gigantycznych strat finansowych związanych z podtopieniami z zaniedbaniami kolejnych ekip u władzy. Zaniedbaniami przede wszystkim na etapie planowania i wdrażania zachęt w postaci bodźców prawnych oraz ekonomicznych. Serii wypadków wojskowych samolotów nie wiąże się też z fatalnym wyszkoleniem pilotów.

Brak systemowych rozwiązań, słabe instytucje i mechanizmy są wynikiem intelektualnej oraz duchowej mizerii klasy politycznej – ludzie sprawujący władzę są albo osobami przypadkowymi, których ordynacja wyborcza i mielizny partyjnego życia wyniosły na szczyty, albo konformistycznymi urzędnikami, lawirującymi w labiryncie wpływów, koterii i nieformalnych zależności.

To te właśnie braki decydują o tym, że powódź i inne zdarzenia zawsze są zaskoczeniem dla reprezentacji politycznej Narodu, podobnie jak akcja po skrzydle prowadzona przez drużynę światowych średniaków zawsze jest zaskoczeniem dla zdezorientowanej piłkarskiej reprezentacji polski.

Wznosząc się na szczyty magicznego myślenia tworzymy baśniowe opowieści, gdy samolot pełen ważnych urzędników rozbija się raz za razem przy podchodzeniu do lądowania, albo gdy polska kadra biega o kilkanaście procent wolniej i wydajniej niż piłkarze innych krajów. Zamiast zaglądać w kominy naszych elektrowni i w niuanse naszego systemu wyborczego zamkniętego na wszelkie innowacje, zaglądamy w nory piżmaków. Szukając w nich bobra lub jenota.

Brak systemowych rozwiązań odpowiada również za kształt polityki narkotykowej w naszym kraju. Polityki poniżania i represji.

Wznieśmy się zatem chociaż my na szyty i w sobotę zamanifestujmy w Krakowie nasz sprzeciw. Widzimy się na marszu!

6 thoughts on “Widzimy się na marszu!”

  1. Co się dzieje? Craig Venter informuje o sukcesie z Synthią(Peter Singer w Guardianie apologetycznie pisze o tym odkryciu- http://www.guardian.co.uk/commentisfree/2010/jun/13/science-playing-god-climate-change), nęka nas fala upałów, a nade wszystko zaczyna się kolejny światowy czempionat dla 22 facetów biegających za ‘najbardziej okrągłą piłką w dziejach’ :), a Ty wyraźnie nie utrafiwszy w nastroje chwili lansujesz swój główny leitmotiv… Z całym szacunkiem, ale w tej chwili świat (Venter, mundial) i Polska (wybory, ‘nieprzewidziane’ klęski żywiołowe, polowanie na bobry ofiarne winne tym klęskom) mają na głowie inne zmartwienia niż legalizacja ziół.

  2. Nie sądzę, aby powoływanie się na liczebność było wystarczającą przesłanką słuszności jakiejś tezy. Religia też grupuje dużą ilość ludzi, ale nikt rozsądny nie powie, że sam fakt należenia do licznej wspólnoty przesądza np. o niemoralności jedzenia mięsa w piątki. Jeśli ruch legalizacyjny chce rzeczywiście przekuć swoje pomysły w obowiązujące prawo, to jego członkowie powinni założyć stowarzyszenie, a z opłaconych składek wynająć jakąś grupę lobbingową w parlamencie (to jest legalne), poprosić znanych naukowców, najlepiej i polskich, i zagranicznych, o opinię, że niektóre rodzaje narkotyków nie są bardziej szkodliwe od np. kubka porannej kawy, rozwinąć aktywność zarówno na internetowych portalach społecznosciowych, jak i w tradycyjnych mediach, znaleźć reklamodawców, spróbować pozyskać granty z UE lub innych organizacji zajmujących się tą tematyką etc. Żeby było jasne- nie mam nic przeciwko demokracji wiecowej, ale myślę, że po 20 latach istnienia wolnego państwa możemy już jako społeczeństwo pokusić się o przeskok na wyższy poziom organizacyjny. I tego też życzę wszelkiej maści aktywistom, którzy próbują uczynić nasz kraj miejscem przyjaźniejszym do życia.

  3. “mają na głowie inne zmartwienia niż legalizacja ziół.” – liczebność obala tą tezę. Nie mówiłem nic o słuszności dlatego “słuchaj” uchem a nie dupą cwelu

  4. Przyznaję, że nie zrozumiałem Twoich intencji i sądziłem, że słowa “frekwencja temu przeczy” odnosiły się do całej idei. Mój błąd nie wynikał wcale ze złośliwości,ale z nieporozumienia. Proszę Cię jednak, abyś nie używał określeń typu “cwel” wobec nikogo, gdyż jego znaczenie jest obraźliwe dla adresatów.

  5. Przepraszam Cię Matviei, miałem wtedy zły dzień, a pióro ułożyło się do cięcia, Sorry – ni chowaj urazy

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *