W Trójce o narkotykach…

make mj legal

Decyzja czeskiego rządu o wprowadzeniu dość odważnych (z naszej polskiej, konserwatywnej, zaściankowej perspektywy) maksymalnych limitów dla popularnych nielegalnych używek, których dopiero przekroczenie skutkuje odpowiedzialnością karną, wywołała poruszenie. I lawinę medialnych komentarzy. W większości z nich do znudzenia powtarza się to samo przekłamanie – jakoby narkotyki w Czechach miały być od 1 stycznia legalne. A przecież chodzi tutaj o coś innego – posiadanie pewnych ilości (określanych mianem “niewielkich”) zakazanych używek ma nie podlegać karze. Podobne rozwiązanie obowiązywało w Polsce przed rokiem 2000. Z tą jedynie różnicą, że w naszym kraju nie sprecyzowano, oddając to pod rozwagę sędziów oraz biegłych sądowych, co dokładnie należy rozumieć jako „niewielką ilość przeznaczoną na własnych użytek”.

 Jadę busem z Krakowa, gdy dostaję wiadomość (i to z dwóch różnych źródeł), że na antenie radiowej Trójki toczy się debata w sprawie narkotyków, zmian w Czechach i przygotowywanej w Polsce nowelizacji Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii. Głos zabiera akurat Jolanta Koczurowska, o której wcześniej już tutaj pisałem. Raczej w niezbyt pochlebnym tonie. Powtarza twierdzenia, które z jej ust słyszałem nie raz. Że niby ustawa jest dobra, ale źle jest stosowana, że narkotyki z definicji są szkodliwe i że niekaralność ich posiadania wysłałaby niewłaściwy sygnał do młodzieży. Jednym słowem – trzy nie tyle nietrafne, co wręcz fałszywe tezy przytaczane publicznie przez Prezesa Zarządu Monaru, czyli organizacji, która chce uchodzić za profesjonalne źródło informacji o uzależnieniach. Wyraz raczej osobistych uprzedzeń i wyobrażeń, niż rzetelnej wiedzy naukowej.

Zacznijmy od tego, że mianem narkotyków określa się zwykle te substancje psychoaktywne, które nie są legalnymi używkami w rodzaju kawy, tytoniu czy alkoholu. O ile na temat, zwłaszcza dwóch ostatnich, istnieje ogromna liczba badań oraz danych epidemiologicznych dotyczących ich niewątpliwej szkodliwości, trudno wskazać na podobne dane naukowe potwierdzające szkodliwość jakiejkolwiek z nielegalnych używek (narkotyków). A w wielu przypadkach (np. marihuana) udowodniono nawet, że ich potencjalnie niekorzystny wpływ jest mniejszy, niż tytoniu czy alkoholu.

Dobrze – padnie pytanie – skoro tak, skoro narkotyki nie są tak bardzo niebezpieczne, jak głoszą obiegowe opinie (powtarzane przez Jolantę Koczurowską), skąd biorą się problemy używających je osób? Odpowiedź wydaje się prosta – z niewłaściwego używania. To nie tyle same zakazane substancje są szkodliwe – powtórzę ponownie wyrażany już przy różnych okazjach przeze mnie pogląd – ale sposób ich użycia i towarzyszący mu kontekst społeczny. W wyniku kryminalizacji produkcji i handlu narkotykami oraz wobec niesłabnącego na nie popytu, narkotyki są produkowane w podziemiu. Bez dbałości o jakość i bez zawracania sobie głowy standardami. Do tego, z uwagi na brak odpowiedniej wiedzy po stronie konsumentów, przyjmowane są w dawkach często daleko przekraczających bezpieczne. I w okolicznościach, które mogą narażać życie lub zdrowie użytkowników (osławione brudne igły).

Nie jest też prawdą, że poddawana obecnie nowelizacji Ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii jest dobrym prawem, ale niewłaściwie wykonywanym. Jest to prawo bez wątpienia złe, wprowadzone w sposób nieprzemyślany w 2000 r., wbrew opiniom większości profesjonalistów (w tym także tych z Monaru). Ustawa nakłada na organy państwa, zgodnie z zasadą legalizmu, obowiązek ścigania posiadaczy narkotyków. A to jest bezpośrednią przyczyną rażącej niesprawiedliwości.

W sprawach o posiadanie to na ogół ludzie młodzi, okazjonalni konsumenci przypadkowo nakryci przez Policję (dowodzą tego badania), nieproporcjonalnie częściej skazywani są na kary pozbawienia wolności, niż w przypadku innych przestępstw. Niejednokrotnie o poważniejszym charakterze. W Polsce rokrocznie przybywa nam kilkanaście tysięcy skazanych na karę więzienia “kryminalistów”, których jedyną przewiną jest konsumpcja uznanych przez polityków, z niejasnych powodów, za szkodliwe substancji.

Penalizacja posiadania każdej (nawet dowolnie małej) ilości narkotyku miała za zadanie zwiększyć skuteczność ścigania handlu i przemytu. Tymczasem ilość wykrytych przestępstw tego rodzaju właściwie nie uległa zmianie. Lawinowo za to wzrosła liczba przestępstw posiadania. Jolanta Koczurowska nie zadała sobie też trudu, by sięgnąć po raport Instytutu Spraw Publicznych na temat penalizacji posiadania. Wynika z niego niezbicie, że nie tylko generuje ona koszty sięgające rocznie 80 mln złotych, ale że nawet policjanci, prokuratorzy oraz sędziowie nie mają złudzeń co do skuteczności tego rozwiązania. Zgodnie potwierdzając wszystkie wysuwane pod jego adresem zarzuty.

I wreszcie ostatnia sprawa. Prawo karne nie jest narzędziem edukacyjnym, ani ułatwieniem w pracy policji czy terapeutów. Nie taka jest jego rola. Jeśli chcemy, aby młodzi ludzie nie sięgali po narkotyki (badania pokazują, że nielegalne używki przyjmowane w młodym wieku rzeczywiście mają poważny wpływ na przyszłe zdrowie), także te legalne, powinniśmy z nimi rozmawiać. Uczyć i wychowywać. Nie zaś karać rzesze przypadkowo wybranych obywateli.

Politycy wykorzystują antynarkotykowe przepisy, aby zdobyć poklask wyborców, żerując na narkotykowych fobiach. Te ostatnie podsycane są przez spragnione sensacji media. Naszym celem, jako Polskiej Sieci ds. Polityki Narkotykowej jest między innymi walka z mitami na temat narkotyków. Być może w ten sposób uda nam się podważyć podstawy istniejącego w Polsce politycznego konsensusu w kwestii karalności posiadania. Rozwiązania prawnego, które pokutuje u nas jako relikt wojny z narkotykami. I do tego wprowadzonego akurat wtedy, gdy większość cywilizowanych krajów (łącznie z USA!) postanowiła się z niego wycofać.

Terapeuci z Monaru mają jednak znacznie bardziej niż politycy nieczyste sumienia, gdy apelują o brak pobłażania dla użytkowników narkotyków. W imię swoich błędnych przekonań chcą bowiem zakonserwowania systemu, którego są beneficjentem. Zachowania monopolu na leczenie uzależnień i stałego dostępu pacjentów – ofiar nielegalności narkotyków. Wszystko to odbywa się kosztem tysięcy osób każdego roku zatrzymywanych z niewielkimi ilościami względnie nieszkodliwych substancji. Które byłyby jeszcze mniej szkodliwe, gdyby tylko produkować je legalnie.

Apeluję o nie dawanie posłuchu osobom, które choć zajmują eksponowane stanowiska, jak Jolanta Koczurowska, nie opierają się w swych sądach na rzetelnych naukowych podstawach. Śmiem twierdzić, że nie robią tego wyłącznie z powodu własnej ignorancji. Stoją za tym również pieniądze.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *