MATEUSZ KLINOWSKI

mk-background
Polityka

Demokratyczne reformy?

Koalicja rządowa reformuje kraj. Pisze o tym prasa, niekoniecznie zagłębiając się w temat. Pracom sejmowych komisji dziennikarze towarzyszą rzadko – to jedno z moich spostrzeżeń z wizyt na Wiejskiej. Wiodące tytuły nie wysyłają swoich korespondentów, aby ci relacjonowali ruchy wnętrzności demokracji, analizowali je. Jeżeli już, analizie poddaje się wyniki głosowania i pyskówki je poprzedzające. Czytajmy więc gazety, a prawdy na pewno nie doświadczymy. W odróżnieniu od prasy, telewizje grasują tłumnie, przeważnie na klatkach schodowych. Dlatego schody zawsze są obecne w sejmowych relacjach. A myślałem, że to skrócony opis tego, z czym mamy do czynienia, przemycana subliminalnie przez redaktorów diagnoza. Nic z tych rzeczy.

Media reformom nie poświęcają zbyt wiele czasu – przecież tyle dzieje się wokół. Jest Mubarak, który popsuł naszym turystom wakacje, ręka Kubicy ściskająca świętą relikwię, nieźle skacze też Małysz. W odwodzie czeka niezawodny Smoleńsk. Z planów rządu więc jedynie dwie kwestie przyciągają uwagę dziennikarzy i publiczności zwanej kiedyś społeczeństwem – OFE i polityka narkotykowa. I to nie tyle dzięki doniosłości proponowanych zmian, co raczej w skutek dopasowania do obecnego formatu publicznego dyskursu.

Polityka narkotykowa pachnie skandalem. Ćpun przeraża na ulicy, ale w telewizji świetnie się sprzedaje. Nie ma to jak zrobić program z kłuciem po kablu w roli przerywnika. Obowiązkowy terapeuta Monaru tradycyjnie wygląd ma niezdrowy i mówi bez składu. Ale przynajmniej zgodnie z zamierzeniem reżysera show, o politycznym komisarzu z Gdańska nie wspominając. Na koniec przyprasowany polityk pochyli się nad ludzką słabością i pogrozi palcem ośmiornicy. W ten sposób powstaje kolejny program o narkomanii. Oglądalność gwarantowana, choć to przecież kabaret.

OFE sprzedać trudniej, bo trudniej oblec temat w przebranie komedii. Trwa zatem podbijanie bębenka narodowych lęków – ktoś grabi nasze pieniądze. Na szczęście jest jeszcze pojedynek autorytetów, a więc miejsce na teatr. Po jednej stronie profesor Balcerowicz, który, jak pamiętamy, dobro obywateli zawsze przedkładał ponad wszystko inne. Po drugiej Rostowski, o niejasnej proweniencji, do tego w rządzie. Licznik tyka, a reszta głosów to do niego tylko przygrywka. Publika obserwując starcie tytanów rozumie z tego niewiele, ale przynajmniej jakąś debatę mamy. Wszystko dzięki spełnieniu przez temat wymogów infotainment.

A ponieważ nie jest sexy, niezmiernie ważna dla Polski reforma – reforma nauki – przechodzi prawie niezauważona. Kupa technicznych szczegółów, z której trudno upleść operę mydlaną. Do tego, nie każdy jest studentem i nie każdy nim będzie. Tymczasem jest to reforma dla przyszłości naszego kraju kluczowa – jej zdaniem jest zwiększenie innowacyjności gospodarki, poprawienie naszych perspektyw na przyszłość. Co więcej, przy okazji tej właśnie reformy jesteśmy – jako obywatele – wprowadzani przez rząd w błąd, bowiem forsowana w parlamencie ustawa, dziecko Minister Barbary Kudryckiej, nie spełni żadnej z pokładanych w niej nadziei. Nie OFE jest więc zamachem na demokrację, ale reforma polskiej nauki. Postaram się poniżej wyjaśnić, dlaczego tak uważam.

Cele reformy

Każdą z wymienionych wcześniej reform określić można mianem „systemowej” – celem jest zmiana działania pewnych instytucji społecznych. Jakie są jednak generalne kierunki tych zmian? – to pytanie, od którego powinniśmy zacząć. Wydaje się, że następujące kategorie wyczerpują zakres możliwości: zmniejszenie obciążeń budżetu, optymalizacja działania, demokratyzacja.

W pierwszym odruchu można by sądzić, że w demokracji również sam wybór kierunków (kryteriów) reformy stać się powinien przedmiotem debaty. To błąd. Demokracja to partycypacja w decyzjach, zaangażowanie obywateli. Ma to znaczenie większe, niż optymalizacja kosztów, czy rozwój gospodarczy w krótkiej perspektywie. Jest to wpisane w Konstytucję, a co ciekawe, doświadczenie pokazuje, że dobrobytowi ekonomicznemu i tak służy. Wartość tę często określa się nawet terminem „kapitał społeczny”, co ma podkreślać, że inwestycja w jej pomnażanie przyczynia się do wzrostu zamożności społeczeństwa jako całości. Stymuluje wzrost gospodarczy. Jednak rola kapitału społecznego doceniana jest jedynie w niewielkim odsetku społeczeństw. Neoliberalne dogmaty dominujące w popkulturowym przekazie kreują pożywkę dla ideologii dominacji pieniądza nad obywatelem i zysku nad jakością międzyludzkich relacji. Model gospodarczy, w który się uwikłaliśmy, niszczy ekosystem Ziemi, ale powoduje również korozję oświeceniowego ideału demokracji. Ten zaś krążył kiedyś widmem po świecie, dziś kołacze już w głowach wyłącznie nielicznych.

Mają racje obrońcy OFE, którzy twierdzą, że szykowana reforma odpowiada przede wszystkim na bieżące problemy budżetu. Rząd dokonuje korekty, po to, aby zmniejszyć koszty, nie zaś optymalizować zyski. O demokratyzacji również nie ma mowy – jak zawsze, gdy chodzi o podatki, w tym przypadku dla niepoznaki nazwane składką. Z kolei, reforma polityki narkotykowej w rządowym kształcie nie obniży kosztów, ani niczego nie zoptymalizuje. Choć mogłaby. Stanowi ona jednak przykład demokratyzacji i ruchu na rzecz swobód obywatelskich. Osoby sięgające po narkotyki nie będą karane, mają więc szansę podjąć leczenie, jeżeli będą tego chciały. Zyskują pewne prawa, których dziesięć lat temu zostały pozbawione głupią decyzją całej politycznej klasy bez wyjątku. Kierunek tej reformy jest zatem właściwy. A co z reformą uczelni wyższych i polskiej nauki?

Czemu służy reforma Minister Kudryckiej?

Ministerstwo podkreśla, że celem zaproponowanych zmian jest optymalizacja, czyli stopa zwrotu z zainwestowanej w naukę złotówki. Przyrost innowacyjności, wynalazczości, rozwoju. Wszystko to są abstrakcyjne wielkości, na które rząd zamierza wpływać poprzez odgórne sterowanie przepływem środków. Realizowane za pomocą komisji, wniosków, wytycznych, ocen. Naturalną i pierwszą reakcją na tak pomyślaną reformę będzie wyprodukowanie przez rodzime uniwersytety kolejnych ton podań i analiz, zatrudnienie nowych urzędników, aby móc spełnić administracyjne wymogi, płynnie dostosować się do zmienionego koryta państwowych pieniędzy. Przy okazji do młodych naukowców popłynie więcej środków wygrywanych w grantach. Wyjedziemy na stypendia, kupimy sobie ciekawe książki, nowe komputery. Może także jakieś nowe ubrania.

Wszystko to jednak nie usunie GŁÓWNYCH przyczyn dramatycznego zacofania polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Przyczyny te streścić można jednym pojemnym terminem: „feudalny system zależności”.

W nielicznych głosach komentatorów, jakie towarzyszą reformie, nikt nie zwrócił uwagi na fakt, że system polskiej nauki nie ma nic wspólnego z demokracją. Statuty uniwersytetów gwarantują, że najbardziej czynna dydaktycznie i produktywna naukowo cześć kadry uniwersyteckiej, czyli młodzi badacze przed habilitacją, stanowiący WIĘKSZOŚĆ pracowników każdego uniwersytetu (nieraz w proporcji 2:1) nie ma praktycznie ŻADNEGO wpływu na finanse uczelni, program studiów, obsadę osobową kierowniczych stanowisk. Rządzą profesorskie kliki, kupując głosy studentów i pracowników administracji. Jest to zjawisko systemowe, wpisane w uczelniane regulacje, a nawet tradycje. Reforma problemu tego nawet nie dotyka. Co więcej, zapewnia, że trzymający stery polskich uniwersytetów nigdy ich nie puszczą – profesorowie nie zostaną objęci systemem czasowych kontraktów, które miały stanowić o jakościowej zmianie idącej z reformą.

Demokratyzacja polskiej nauki jest najszybszym sposobem optymalizacji kosztów, najkrótszą drogą do światowych osiągnięć. Ale Minister Kurtycka wybiera drogę rzekomo dłuższą, w rzeczywistości ślepą uliczkę. Tylko taką reformę zaakceptować może bowiem korporacja profesorów. Uniwersytety zachowają swoją autonomię. Nadal pozostaną enklawą średniowiecza na polskiej ziemi, w czwartej setce światowych rankingów.

***

Słynna na cały świat jest biblioteka Instytutu Filozofii UJ, część Jagiellonki. I to bynajmniej nie z uwagi na bogactwo księgozbioru, ale niemożliwość z niego korzystania. Tam również książki zarezerwowane są wyłącznie dla profesorów. Kudrycka marzy o nowej jakości, ambitnym planie naprawy w warunkach dyktatury klasowej osób z tytułami profesorskimi. Ja marzę o wypożyczeniu książki z budynku obok. Oto dlaczego słysząc o reformie szkolnictwa wyższego zawsze pękam ze śmiechu i nadal pokornie schylam mój doktorski kark.

6 Komentarze

  • Studenci walczą o swoje przywileje, profesorowie o swoje, młodzi badacze o swoje. Taniec chochołów.

  • Bardzo dziękuję za poruszenie problemu reformy szkolnictwa wyższego.

    Ja zwyczajnie nie ogarniam rzeczywistości, w której wpis p. Mellera na facebooku jest wielkim wydarzeniem medialnym, natomiast reforma szkolnictwa pozostaje właściwie bez echa.

    Co do konieczności demokratyzacji stosunków na uczelniach wyższych to w pełni podzielam Pana zdanie. Widać to ewidentnie np. w przypadków wyborów rektora, gdzie nie liczy się postawa moralna ani dorobek naukowy kandydata ani też jego pomysł na prowadzenie uczelni. Najbardziej cenieni są Ci, którzy nie mają “pomysłów” i udowodnili swoją bierność na jakimś pośrednim stanowisku w uniwersyteckiej strukturze. Tacy nie będą mieli wystarczająco siły, aby ruszyć nieco całe towarzystwo i zacząć rozliczać kolegów z wykonanej pracy. W efekcie na polskich uczelniach roi się od osób z tytułem profa, których działalność naukowa od wielu lat jest czystą fikcją, którzy przychodzą nieprzygotowani na zajęcia ze studentami i którym się nawet nie chce czytać prac magisterskich…

    Ale nie trzeba patrzeć na sam szczyt – wystarczy przyjrzeć się pracy samorządu studenckiego. Gdzie studenci mają się przygotować do działalności społecznej jak nie w samorządzie? Niestety, smutna prawda jest taka, że studencka samorządność na uniwersytecie sprowadza się głównie do organizacji koncertów i innych imprez.
    Samorząd nie ubiega się o prawa studentów, bo, po pierwsze “i tak się nic nie da”, a po drugie “przecież ja chcę skończyc te studia”.

    Trzeba jednak zauważyć, że demokratyzacja nie rozwiąże wszystkich bolączek uniwersytetów. Przede wszystkim nie rozwiąże problemu niedofinansowania szkolnictwa wyższego. Niestety, wielu zdolnych ludzi nie decyduje się na karierę uniwersytecką ze względu na niezbyt atrakcyjne perspektywy finansowe. Wydaje mi się, że dofinansowanie jest możliwe jedynie poprzez wprowadzenie opłat za studia, ale na to rząd nie ma odwagi. Dlatego proponuje się jakieś pośrednie kombinacje np. w stylu opłaty za drugi kierunek. Aby wilk był syty i owca cała. To ostatnie jest chyba mottem twórców całej tej reformy… Może wpiszą je do preambuły? 😉

  • Mamy tchórzliwych polityków, którzy swoje ustawy tworzą z trwogą o to, co powiedzą media i “autorytety” stworzone przez te media. Odpycha mnie to niezmiernie od życia w Polsce, mimo że uważam się za patriotę (cokolwiek by to miało znaczyć).

  • Bardzo słusznie, że zwraca Pan uwagę na reformę, którą media zbywają niemal milczeniem (bo czym jest jakaś spóźniona informacja na dalekiej stronie?). A czy Pan wybiera się na protest?
    http://www.demokratyczne.pl/?p=560

  • Proszę nie przesadzać z tym defetyzmem, tchórzliwością polityków, beznadziejnością samorządu studenckiego, miałkością rektorów. Rektor UJ jest akurat silną osobowością i niezłym politykiem, ale działa w takim środowisku, w jakim działa. Samorząd Studentów UJ jest jednym z najlepiej działających samorządów studenckich w kraju, ale też działa w takim środowisku w jakim działa, i tak, niewiele może zrobić i tak, boi się profesorów, a co do polityków – jeśli chce się cokolwiek osiągnąć w polityce (mam na myśli jakiś szczytny cel, np. reformę), zawsze, ZAWSZE trzeba iść na kompromisy, zdobywać poparcie dla swoich idei różnymi sposobami, być poprawnym politycznie i przyzwyczajonym do tego, że ostateczny efekt będzie daleki od tego co planowaliśmy. I to tyczy się każdego poziomu – od polityki krajowej czy samorządowej przez uczelnianą politykę rektora, po samorząd studencki. A każde środowisko walczy o swoje przywileje. I dlatego, niestety mamy taki system, jaki mamy i takie reformy jakie mamy.

  • Bardzo ciekawa dyskusja. Zgodzę się z Arturem, że nie ma tu co demonizować minister Kudryckiej. Edukacja to w dużej mierze polityka – jej skuteczny rozwój to balans racjonalnych rozwiązań i ich politycznej wykonalności. Historia obecnej reformy pokazuje, że o ile zmiana “feudalnego systemu zależności” o którym pisze tak trafnie Mateusz byłaby jak najbardziej racjonalna (czego Ministerstwo jest doskonale świadome), nie jest w Polsce politycznie wykonalna. Dlaczego? Przyczyn jest wiele i jestem bardzo ciekawa jakie dostrzegają wypowiadające się tu osoby. Początek mojej teorii to dwie statystyki:

    1) Profesor uniwersytetu cieszy się w Polsce od dziesięcioleci większym prestiżem niż jakikolwiek inny zawód (np. http://wyzszekwalifikacje.uni.lodz.pl/index.php/edoradztwo/artykul,prestiz_zawodow._badania_cbos,82)
    Badania socjologiczne pokazują jednocześnie, że w polskiej mentalności silnie zakorzeniona jest wrogość i podejrzliwość wobec władzy państwowej. Kiedy na łamach gazet ukazują się sprzeczne opinie ekspertów rządowych i profesorów uczelni, społeczeństwo ufa tym ostatnim. Z kolei ci ostatni ciężko pracowali na swoją pozycję i nie chcą jej stracić, szczególnie jeżeli nie widzą jak taka zmiana mogłaby zmienić cokolwiek na lepsze.

    2) 70% polskiego społeczeństwa ocenia stan szkolnictwa wyższego pozytywnie (http://praca.gazetaprawna.pl/artykuly/482832,cbos_70_proc_polakow_pozytywnie_ocenia_stan_szkolnictwa_wyzszego.html). Dopóki społeczeństwo tak uważa, o reformach nie będzie słychać zbyt często w prasie, a ich treść nie zainteresuje nikogo poza tymi, którym może potencjalnie coś odebrać, czyli właśnie profesorskiej oligarchii. Za obecny kształt reformy odpowiadają zatem nie tylko politycy i profesorzy, ale też – za sprawą braku wiary w siłę swojego głosu – studenci, absolwenci, doktoranci i młodzi wykładowcy. A przerwanie milczenia miałoby oczywiście swoją cenę.

    To oczywiście nie koniec historii, ale morał jest póki co taki, że nie zajdziemy daleko demonizując “tamtych,” którzy to “oni” z premedytacją i wyrachowaniem prowadzą nasz kraj w maliny. Kryzys polskiego szkolnictwa jest bardzo złożony i dobrze by było zacząć od solidnej i zrównoważonej diagnozy problemu. Cieszę się, że Mateusz jako jeden z nielicznych rozpoczął na ten temat dyskusję.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *