1. Bezgraniczność histerii.
W 2008 roku w wypadkach drogowych zginęło 5437 osób, 62097 zostało rannych. W ciągu trzech lat, od 2006 roku, zginęło ponad 16 tys. ludzi, zaś liczba rannych przekroczyła 180 tys. Osoby te nie były politykami, na ogół też nie zajmowały eksponowanych stanowisk. Ich śmierć nie wpłynęła zauważalnie na zmianę naszego zachowania na drogach, czy gdziekolwiek indziej. Nie wywołała publicznej dyskusji.
W erze informacji jednostkowe cierpienie anonimowych osób dla opinii publicznej, nawet tysiąckrotnie zwielokrotnione, trudno medialnie zdyskontować. Trudno opakować w emocje i sprzedać. Inaczej rzecz wygląda, gdy ofiary giną w nagłym, gwałtownym wydarzeniu. To ono staje się wówczas sensacją. Budzi strach albo zaciekawienie. Katastrofa lotnicza, kolejowa, zamach terrorystyczny czy wybuch wojny – doskonale wpisują się w logikę działania przemysłu informacyjnego. Ten łaskawie obdziela ofiary tych zdarzeń masowym zainteresowaniem. Powoduje, że fakt ich istnienia i nieistnienia zarazem staje się przedmiotem uwagi. Lecz już nie ich życie, osobiste zasługi, winy, ich historia.
Dopiero, gdy ofiarami stają się osoby znane, światło reflektorów zaczyna padać na nie. Wydaje się, że wówczas wreszcie pojedynczy człowiek zaczyna przeważać nad wydarzeniem. Ale czy rzeczywiście człowiek? Śmierć pop-gwiazdy, obojętnie czy jest piosenkarzem, czy politykiem, przekształca ją w Symbol. Błyski fleszy oświetlą jej biografię, znosząc z niej wszystkie cienie. Poprawność polityczna przemysłu sprzedającego informacje przenosi się na obiektywność sądów. Zastąpioną obiektywem kamery. Symbole nie mają ludzkich wad. Trwają. Nie są już ludźmi. Stają się super-bohaterami zbiorowej świadomości.
2. Martyrologia zamiast refleksji.
Powyżej fragment projektu grupy MIGHT zgłoszonego w 5 Konkursie Plakatu Reklamowego. Temat – reklama społeczna udziału w wyborach. Ale czy rzeczywiście w wyborach?
Na plakacie twarz Kaczyńskich symbolizuje upadek dyskursu publicznego w Polsce, stanowi znak firmowy krajowej polityki. Nie chodzi wyłącznie o treść – eksploatację narodowych fobii, powielanie przywar. Kaczyńscy stali się przewrotnym, wizualnym symbolem polityki braku wyboru. Polityki partii oraz grup nacisków, przy stale zacieśniającym się polu obywatelskich swobód i suwerenności.
Dziś polityka realizowana jest głownie środkami masowego przekazu. Zaś politycy stając się gwiazdami, zyskują swoisty immunitet – przeżywając osobiste dramaty wyniesione na ekrany telewizorów, zrzucają z barków ciężar odpowiedzialności za decyzje, które kształtują życie wszystkich. W przypływie wyzwolonej telewizyjnym egzorcyzmem empatii, winy zostają odpuszczone i darowane.
Znienawidzeni beneficjenci systemu reprezentacji okazują się nieusuwalni. A gdy już odejdą, na mocy telewizyjnych zaklęć przeistaczają się w mit. Społeczne emocje odbite od ekranów telewizorów spowijają ich w nimb legendy. Gusła zastępują refleksję. A komentarze komentowaną treść.
Zbiorowemu fałszowaniu pamięci nie ma końca. Uchodzi wszystko. Patetyczne bzdury, tandetna symbolika, przypadkowe gesty spędzonej ciekawością gawiedzi, stają się pełnym sensu wyrazem ducha dziejów. Politycznym wyciskaczem łez.
W świecie realnym, w którym nie tylko nie ma już miejsca na rewolucje, ale nawet na wybory, które odbywałoby się nie pod dyktando rządzących od wieków partii, obywatelom pozostaje liczyć jedynie na Tupolewy.
W świecie medialnej kreacji, odwrotnie – Tupolew zastępuje wszelkie argumenty. Wytrąca obrońcom demokracji oręż z ręki.
3. Wniosek.
Paradoks. Potrzebujemy więcej i mniej Tupolewów jednocześnie.
PS. Tekst ten napisałem już w zeszłą sobotę, na gorąco obserwując, w jaki sposób rozpacz wykreowana przez ‘odpowiedzialne media’ spowija kraj w żałobny całun, czyniąc z producentów przemysłu rozrywki informacyjnej strażników moralności oraz społecznej wrażliwości. A z wczorajszych nieudaczników (przynajmniej w powszechnym społecznym odczuciu) bohaterów jutra. Na szczęście absurdalny spór o Wawel przywrócił normalność. Witamy w Polsce, Panie Prezydencie.
5 Komentarze
Sami pozwoliliśmy się zamknąć w klatce.
Sami wnieśliśmy do swoich domów telewizory. Sami je włączamy.
Sami pozwalamy się indoktrynować.
Nie liczy się teraz wiedza i własne przekonanie. Proces wyrabiania sobie zdania na określony temat został zastąpiony włączeniem programu telewizyjnego i przyjęciem punktu widzenia jednego czy drugiego “dziennikarza”.
Tak jak napisałeś, polityka stała się masowa.
W sumie nie wiem czy wybór tego , co będę robił pojutrze nie jest ważniejszy od tego na jaką partię zagłosuję albo jakie będę miał zdanie. Bo na to mam jakiś wpływ.
W czasach nam współczesnych, oryginalność mylona jest z pajacowaniem, inteligencja z cwaniactwem a Kaczyński z Piłsudskim.
Tylko głupota ostatnio robi furorę całkowicie bez podszywania się.Wyszła z ukrycia, robi co chce, hasa zupełnie frywolnie. I tak będzie jeszcze jakoś do czerwca.
Wow, artykuł brutalny, choć oczywiście pełen ironii. Krytyka trochę uogólniająca wobec mediów, bo i nad ofiarami “zwykłych” katastrof zdarza się niektórym pochylać w różnych dokumentach – tyle, że oczywiście nie na pierwszych stronach, czy w czasie największej oglądalności.
Prawda niestety jest taka, że po prostu ludzi tragedia tych, których znają przejmuje o wiele bardziej. Znają swoich bliskich, swoich przyjaciół, ale też i innych właśnie z mediów, dlatego też ich śmierć działa na umysły, emocje i wyobraźnie. A jak do tego dodać symbolikę – to co część Polaków lubi najbardziej – to mamy to co mamy.
Spór o Wawel oczyścił trochę atmosferę ze zbędnego patosu, ale chyba jednak – mimo wszystkich swoich wad czy błędów – Ci ludzie, wszyscy zasługują na szacunek, który teraz się im okazuje.
I jeszcze chciałem zapytać, do czego się dokładnie odnosisz mówiąc o “stale zacieśniającym się polu obywatelskich swobód i suwerenności”? Poza wprowadzonym w 2000 roku zakazie posiadania środków odurzających i kwestii hazardu (która wciąż jest jeszcze dyskutowana) chyba aż tak źle nie jest?
Po cholerę oglądacie tyle telewizji, a potem płaczecie że telewizja Wami rządzi?
Przypomina mi Pan Don Kichot’a. Mógłby Pan siedzieć w Warszawie, pierdolić o głupotach w tefałenie dwudziestym czwartym u boku Anity W. i innych ekspertów a potem pić z nimi Wiskey i się z tego śmiać. Myślę że gdy się zrówna byt z powinnoscią to jest trochę łatwiej żyć, ale Pan… po stronie szkiełka i oka, czy nie odnosi Pan wrażenia że te intelektualne spory zwolenników i przeciwników to nie więcej niż przeciąganie liny którego nikt nie wygra bo przeciągamy w próżni? ja to tak własnie widzę – a jedyną miarą słusznośći – zwycięstwo.