Czy konopie z CBD to scam?

W świetle badań naukowych i tego, co faktycznie oferowane jest klientom w setkach sklepów stacjonarnych i dziesiątkach internetowych, rynek produktów CBD to w wielu przypadkach zwykłe oszustwo, bazujące na modzie na medyczne konopie i braku potrzebnych regulacji, które chroniłyby konsumentów przed nierealnymi obietnicami leczenia poważnych chorób za pomocą palenia roślinnego suszu czy picia ekstremalnie drogich olejków. Palenie czegokolwiek szkodzi. A do tego CBD w niemal niczym nie pomaga.

Na początek kwestie terminologiczne. Dostępne w swobodnej sprzedaży konopie i produkty pochodne (zioło do palenia, herbatki, oleje, kremy itd.) nazywane są czasem medyczną marihuaną, żeby odróżnić je od nielegalnej (wciąż) marihuany kupowanej na czarnym rynku w celu odurzania się. Medyczną marihuaną (czy raczej: medycznymi konopiami) jednak nie są, bowiem tą nazwą powinniśmy określać przede wszystkim zarejestrowane produkty lecznicze dostępne na receptę w aptekach. Produkty te zawierają jeden z dwóch najbardziej znanych kannabinoidów, czyli naturalnie występujących w konopiach substancji biologicznie czynnych w organizmie człowieka (lub jego syntetyczny odpowiednik): kannabinol (THC) lub kannabidiol (CBD). Na europejskim rynku farmaceutycznym funkcjonują one pod nazwami: Dronabinol (Marinol), Cesamet, Sativex, Epidiolex. Produkty te mają określony skład i dawkowanie. Ich lecznicza efektywność jest dowiedziona, choć stosowanie w leczeniu ograniczone. Z wyjątkiem Epidiolexu (zawiera CBD), który wykorzystywany jest przy lekoopornych padaczkach, dla preparatów tych istnieją skuteczniejsze i bezpieczniejsze alternatywy. Dlatego konopne leki stosowane są zwykle w uzupełnieniu konwencjonalnych terapii, nie zaś jako leki pierwszego rzutu. 

Medycznymi konopiami nazywane są również preparaty w postaci suszu dostępne na receptę w aptekach jako surowiec farmaceutyczny. Problem w tym, że preparaty te nie mają dowiedzionej skuteczności leczniczej. W szczególności, ich producenci, rejestrując je, nie mają obowiązku jej dowodzić. Jest to obejście prawa, na które zgodził się w 2017 roku polski parlament, ulegając postulatom środowisk pacjentów i lobbingowi koncernów zajmujących się uprawą konopi na potrzeby rynków medycznych.

No i wreszcie mamy sprzedawane pod różnymi postaciami konopie i produkty pochodne, których wyróżnikiem jest to, że zawierają THC (substancja odpowiedzialna za odurzające właściwości konopi) w ilości poniżej pewnej arbitralnie określonej granicy, co gwarantować ma brak możliwości odurzania się nimi. W Polsce określa ja ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii. Niedawno granice te znacząco przesunięto w górę (z 0,2% do 0,34%), żeby ułatwić właśnie funkcjonowanie producentom konopi. 

Rynek produktów z niską zawartością THC rozwijał się w Europie od 2016 roku, początkowo jako “zdrowsza” alternatywa dla produktów tytoniowych lub nielegalnej marihuany. Branża jednak szybko zrewolucjonizowała swój marketing, aby korzystać z mody na leczenie konopiami. Zaczęto podkreślać, że oferowane produkty mają podwyższoną zawartość CBD, który nie tylko nie ma działania odurzającego, ale wręcz działa leczniczo. Wśród leczniczych zastosowań CBD wymieniane są: zaburzenia lękowe i depresja, schizofrenia, choroby autoimmunologiczne, metaboliczne (m.in. cukrzyca), neurodegeneracyjne (np. choroba Alzheimera, stwardnienie rozsiane), padaczka czy wreszcie nowotwory. Również osoby zdrowe mają odnosić korzyści ze stosowania CBD polegające na poprawie nastroju, snu, regulacji apetytu, złagodzeniu stresu, „zwiększeniu motywacji”, a nawet prewencji chorób czy „redukcji negatywnych skutków przyjmowania narkotyków”.

Wszystkie te, często wykluczające się stwierdzenia, nie znajdują niestety poparcia w literaturze naukowej i wynikach badań. CBD niczego nie leczy, a już zwłaszcza w postaci większości sprzedawanych na polskim rynku produktów. Ale mimo to, z uwagi na brak reakcji organów regulacyjnych, rynek CBD w Europie dynamicznie się rozwija i szacuje się, że wkrótce sprzedaż CBD przekroczy sprzedaż suplementów diety i witamin razem wziętych. Nic dziwnego, że w reklamowanie CBD zaangażowanych jest wielu internetowych celebrytów, a nawet kanałów popularyzujących wiedzę – również w Polsce. Wiele wskazuje, że w rynek ten inwestują również międzynarodowe kartele narkotykowe.

Oprócz skuteczności CBD na poziomie placebo problemem jest również jakość produktów oferowanych konsumentom. O ile te sprzedawane jako suplementy diety w aptekach raczej są bezpieczne, gdyż ich producenci zmuszeni są przedstawiać stosowne badania ich składu, o tyle produkty sprzedawane w sklepach konopnych czy w automatach (vending machines), to już inna historia. 

Szerokich badań jakości nie prowadzi się, a te dostępne, prowadzone na wąskiej próbie, wskazują na obecność groźnych dla zdrowia zanieczyszczeń – metali ciężkich czy węglowodorów aromatycznych (rakotwórcze produkty spalania).  

Co jakiś czas w Polsce na jaw wychodzą również oszustwa z udziałem znanych influencerów dotyczące składu produktów CBD, które okazują się być produkowane z syntetycznych odpowiedników naturalnych kannabinoidów, a nie uzyskiwane z upraw. Badania pokazują, że oszustwa dotyczące składu „medycznej marihuany” są normą. 

Część z produktów CBD powstaje również poprzez wzbogacanie materiału roślinnego syntetycznymi kannabinoidami, po wcześniejszym wypłukaniu naturalnie występującego THC. Jakość tych procesów nie jest kontrolowana przez żaden organ państwowy. Producent i sprzedawca nie ma też obowiązku informować kupującego, że nabywa on produkt będący efektem pracy laboratorium. 

Problemem jest, że produktów tych nie bada regularnie żadna państwowa instytucja, z wyjątkiem sprawdzania zawartości THC. Większość z nich zresztą jest sprzedawana jako produkty nieprzeznaczone do spożycia. W ten sposób sprzedawcy medycznej marihuany z CBD zabezpieczają się przed odpowiedzialnością, bowiem nie jest prawdą, że produkty te nie odurzają ani nie uzależniają, skoro w ich składzie nadal jest THC. To bowiem dawka czyni truciznę – jak mawiał Paracelsus. Sytuacja wygląda więc podobnie do niskoprocentowego alkoholu sprzedawanego jako napój bezalkoholowy. Tylko tutaj nikt nie próbuje nas przekonać, że pijąc dziesięć niskoprocentowych piw, nie będziemy w stanie wskazującym na spożycie. 

Następstwa długotrwałego przyjmowania CBD nie są w ogóle znane. Z badań, ale i doświadczenia samych konsumentów wynika, że do przedawkowania tej substancji (głównie przy spożywaniu wysokoprocentowych olejów) może dochodzić, co skutkuje przypadkami złego samopoczucia. 

Wreszcie, przynajmniej jedna kategoria produktów CBD jest w oczywisty sposób szkodliwa – to zioło konopi przeznaczone do palenia czy waporyzowania. Sprzedaż tych produktów powinna być obwarowana tymi samymi ograniczeniami jak w przypadku produktów tytoniowych. Istnieje też spora liczba badań wskazujących, że alternatywy palenia w postaci podgrzewaczy również są niebezpieczne dla zdrowia. Tymczasem zioło konopi reklamowane jest jako zdrowa alternatywa dla tytoniu, a podgrzewacze jako bezpieczna forma jego używania. Oba te twierdzenia są po prostu nieprawdziwe. 

Moim zdaniem rynek CBD wymaga pilnego uregulowania, gdyż w obecnej jego formie stanowi on zagrożenie dla zdrowia publicznego oraz stwarza okazję dla oszustów. Z pewnością konsumenci nie są we właściwy sposób chronieni przed nadużyciami. 

O produktach CBD, ich zafałszowanym marketingu i reklamie w wykonaniu influencerów nagrałem jakiś czas temu film na swoim kanale popularyzatorskim na Facebooku, który możecie obejrzeć poniżej (dla ułatwienia wersja z YT): 

W naukowym czasopiśmie Przegląd Prawa Medycznego ukazał się też naukowy tekst o rynku produktów CBD mojego autorstwa. Możecie po niego sięgnąć, jeżeli chcecie zapoznać się z badaniami i poczytać więcej o poruszonych w tym wpisie problemach. Tekst przeczytacie, klikając w poniższą ikonę:

Medyczne konopie i problematyka regulacji produktów CBD

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *