Czy PiS ma mandat do zmiany Polski?

Czym jest demokracja? Na pewno nie rządami większości, jak błędnie wyobraża sobie to większość z nas. System polityczny, który ukształtował się w kolejnych latach od przełomowego 1989 roku nazywamy demokracją, czasem dodając do tego przymiotnik “liberalną”, ale nie idzie za tym zrozumienie jej istoty. Widzę to zwłaszcza przeglądając fejsbukowe wpisy moich znajomych – pełne powtórzeń fałszywych wyobrażeń kreowanych przez środowiska partyjne, aby zręcznie mamić swoich wyborców. Im właśnie, moim znajomym z Facebooka, dedykuję cykl krótkich, edukacyjnych wpisów (by nie powiedzieć “pisanek”), które wrzucać będę tu regularnie. Czasy nastały takie, że edukować się trzeba.

Dzisiaj kilka słów o roli większości w demokracji. W wyniku wyborów parlamentarnych w 2015 roku partia o nazwie Prawo i Sprawiedliwość zdobyła większość głosów w Sejmie i samodzielnie utworzyła rząd. Następnie przystąpiono do “reform”, czyli nieprzemyślanego wywracania wszystkiego do góry nogami. Szybko spotkało się to z krytyką środowisk zaniepokojonych skalą psucia państwa. Szczególnie krytykowano odwrót od mechanizmów istotnych dla demokratycznego ustroju: demontaż Trybunału Konstytucyjnego, procesu legislacyjnego (zastąpionego nocnymi głosowaniami niekonsultowanych z nikim ustaw), itd. W oczach części opinii publicznej PiS natychmiast po objęciu władzy przeprowadził “zamach na demokrację”, a przekonanie to legło u podstaw ruchu społecznego o nazwie KOD i innych, podobnych inicjatyw.

Jaka była reakcja rządzących? Premier Beata Szydło i inni prominentni politycy PiS za zamach na demokrację uznali krytykę własnych poczynań. Argumentowano w ten sposób, że nowa władza ma większość, a więc pozwolenie od obywateli (nazywanych dla niepoznaki “suwerenem”, żeby ukryć fakt, iż chodzi o 19% ogółu wyborców) na wprowadzanie dowolnych zmian. Kto to krytykuje, kto tego nie rozumie, ten nie rozumie demokracji i jej zagraża. 

Spora liczba wyborców narrację tę przyjęła za dobrą monetę. Szkopuł w tym, że opiera się ona na błędzie wynikającym z niewiedzy, czym demokracja faktycznie jest. Błąd ten nazywać będziemy ideologią rządów większości.

Otóż, politycy PiS uparcie powtarzają, że: 1) otrzymali mandat do rządzenia i 2) daje im to prawo do swobodnego przemodelowania ustroju państwa i podejmowania dowolnych decyzji. O ile pierwsze z tych stwierdzeń jest prawdziwe (mandat do rządzenia), o tyle drugie z nich z pewnością już nie. Rządzenie w demokracji nie polega bowiem na robieniu przez jakąkolwiek większość tego, co się chce. Demokracja nie zakłada bowiem, że mandat do rządzenia tożsamy jest z wekslem in blanco.

Istotą demokracji są rządy prawa, a nie parlamentarnej większości.

W demokracji władze wyłaniane są w wyborach – cyklicznych, powszechnych, równych i reprezentujących (mniej więcej) preferencje wyborców. Ale to nie wszystko. Demokracja jest możliwa tylko wtedy, kiedy jednocześnie realizuje rządy prawa. O takim państwie – z wyborami i dominującą rolą prawa, mówimy państwo prawa. Czym są owe rządy prawa? To przeciwieństwo ideologii rządów większości. W koncepcji tej zakładamy, że władzę zwierzchnią stanowią obowiązujące przepisy oraz powszechnie akceptowane zasady ich rozumienia i stosowania. Są one nadrzędne dla jakiejkolwiek większości sejmowej, która wyłania się w wyniku wyborów. 

Dzięki wierze w nadrzędną rolę prawa, wola i możliwości sejmowej większości są ograniczone przez rozmaite mechanizmy. Zwykle przy tej okazji wymieniany jest trójpodział władzy – na władzę stanowiącą prawo (parlament), wykonującą je (rząd) oraz kontrolująca pozostałe (sądy). Innym takim mechanizmem jest udział we władzy opozycji, jako partnera w podejmowaniu decyzji. Jeszcze innym konieczność posiadania kwalifikowanej, powiększonej większości do zmieniania przepisów o zasadniczym znaczeniu dla ustroju państwa. Jeszcze innym udział społeczeństwa w podejmowaniu decyzji: w konsultacjach, referendach.

Wszystko to stanowi dzisiaj istotę ustroju zwanego demokracją. Ideolodzy autorytaryzmu przedstawiają często swoje rządy jako lepsze wersje demokracji, ale w nauce panuje zgoda, że bez rządów prawa mówienie o demokracji staje się fasadą. Próbuje tego Putin (rosyjska demokracja suwerenna), identycznych do jego argumentów używa również Kaczyński. To niepokoi szczególnie.

Dlaczego demokracja nie jest możliwa bez rządów prawa?

Skąd bierze się konieczność łączenia demokracji z rządami prawa? Z prostej przyczyny: bez tego demokrację czeka szybki kolaps. Gdyby każda następna większość parlamentarna zaczynała od unieważniania dokonań poprzedniej, cofania reform i wsadzania do więzień przeciwników (PiS niestety idzie właśnie dokładnie w tym kierunku), pojawia się silna pokusa, aby nie tylko nie podejmować żadnych działań (bo w przyszłości zostaną i tak podważone przez następców), ale w ogóle nie przeprowadzać wyborów. Przecież mogą one zagrozić naszej fizycznej egzystencji jako przegranych polityków!

Trzymanie się ustalonych reguł i traktowanie ich jako świętość pozwala politykom wszystkich partii mieć nadzieję, że trzymać się ich będą również następcy. A jeżeli do tego podejmowane przez nas decyzje są wynikiem szerokiego konsensusu (z innymi siłami politycznymi, z obywatelami), nasi następcy nie będą ich unieważniać natychmiast po dojściu do władzy. 

Ot cała tajemnica powabności rządów prawa – opłacają się one politykom. To ideologia samoograniczania się władzy, ktokolwiek będzie ją sprawował. Takie ograniczenie pozwala bowiem nadać sens własnym działaniom w ramach trwającej demokracji. I pozwala mieć nadzieję, że ten polityczny ustrój będzie trwał. 

Ustrój polityczny można porównać do gry, w której większość parlamentarna i opozycja co jakiś czas zmieniają się stronami. Żadna jednak ze stron nie ma prawa zmieniać reguł bez porozumienia z drugą.

Jeżeli ktoś podważa reguły według których toczy się gra zwana demokracją, jeżeli zaczyna przypisywać sobie władzę dowolnego ich zmieniania i ignorowania pozostałych graczy, wchodzi na bardzo niebezpieczną ścieżkęPiS wielokrotnie wcześniej zarzucał innym partiom fałszerstwa wyborcze. Najgłośniej w czasie wyborów samorządowych 2014 roku, kiedy sfałszowane miały zostać wybory do sejmików wojewódzkich (zarzuty te nie doczekały się potwierdzenia). Tymczasem na naszych oczach partia rządząca dopuściła się w wyborach 2015 roku jednego z najbardziej spektakularnych fałszerstw, jakie przychodzą mi do głowy, otwarcie kwestionując podstawy demokracji.

Politycy PiS usiedli do demokratycznej “gry” obiecując ją szanować, inaczej nikt do stołu by z nimi nie siadał. Gdy wygrali wybory, ogłosili, że zmieniają reguły “gry” nie pytając nikogo o zdanie. Ale przecież u podstaw demokracji, jak zobaczyliśmy, leży umowa, że pewne reguły są “święte” i umawiamy się ich nie zmieniać, albo zmieniać je będziemy bardzo ostrożnie (stąd wspomniane mechanizmy ustrojowe). 

Na tym właśnie, a nie na niespełnionych obietnicach wyborczych, polega oszustwo, którego padliśmy ofiarą. PiS nie ma żadnego mandatu do zmiany ustroju Polski. Nie daje mu go ani demokracja ze swej istoty, ani tym bardziej 19% poparcie, jakim cieszy się wśród wyborców ta partia.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *