Queer politics w Papa Town
Twa tropikalne lato, przywołując wspomnienia tamtego czerwca 2009 roku, gdy po raz pierwszy zderzyłem się z równikową falą gorąca i wilgoci. Kto jednak przesunął równik w Beskidy, a Małopolskę zamienił w Puerto Rico? Siedzimy późno w nocy na balkonie i cieszymy się nieoczekiwaną zamianą miejsc oraz geograficznych szerokości. Trwa zaćmienie Księżyca, lecz cień obejmuje znacznie więcej, niż tylko Księżyc. Jesteśmy w Wadowicach skąpanych w średniowiecznym cieniu i chociaż to bananowa republika pełną gębą, na ulicach panuje cisza, nie słychać strzałów przecinających karaibskie noce raz za razem niepokojącym trzaskiem. Wystrzały, a raczej salwy, padają za to w lokalnej polityce.
Dzień po zaćmieniu księżyca, niczym w pogańskiej legendzie, Rada Miejska Wadowic rzuciła klątwę. Przewodniczący wniósł bullę na czerpanym papierze, by spod portretów Papieża potępić ostatnich jego przyjaciół. Zabrakło jedynie totemu z trupimi czaszkami, by dopełnić powagi tej bez wątpienia doniosłej chwili. Zaćmienie, przesilenie letnie, przełamanie się mózgu na pół. Mroczna symbolika prastarego święta, które rada Wadowic najwyraźniej postanowiła w jakiś sposób celebrować.
Starsze panie, domagając się likwidacji szamba, urosły wraz ze swoim transparentem do rangi symbolu. Zwłaszcza, że szambo okazało się rozlewać po obu stronach zajmowanego przez nie domu. Nowi przyjaciele papieża, wyklinając starych, zapisali coś więcej, niż jedynie stronę pożółkłego papieru. Zaszeleściły karty historii. Dojrzeć je mogli jedynie ci, których natura obdarzyła spojrzeniem czujnych oczu, skierowanych w ciemny kąt sesyjnej sali, skąd dobywał się chichot sączonej spod sumiastych wąsów surrealistycznej narracji. Znak zapytania widoczny wyraźnie w kadrze.
Na szczęście, wiedziony instynktem łowcy, nagrywałem wydarzenia, które rządzący gminą ateiści z pierwszych rzędów wywoływali za publiczne pieniądze. Mieszkańcy umęczonego królestwa Papa Town sami więc mogli przekonać się, że wystrzelone polityczne salwy szybko zmieniały się w salwy śmiechu. Podobnie jak samozwańczy strażnicy moralności, zastygli w swych pozach w milczeniu.
Gdzieś już to widziałem, deklaracje potępienia i kasandryczne przestrogi przed rychłym triumfem zła. „Której mafii Pan sprzyja?” – pytała Ministra Sprawiedliwości histeryczna Beata Kempa w czasie debaty nad zaprzestaniem narkotykowych represji. Potem już było tylko gorzej. Zbigniew Ziobro zapowiadał falę uzależnień w przedszkolach, a słowo „narkomania” odmieniono przez wszystkie przypadki, we wszystkich osobach. W tym czasie popierająca zmiany sejmowa większość siedziała cicho, zastraszona emocjonalnym ładunkiem użytych słów.
W taki też sposób m.in. sprawuje się władzę w Wadowicach. Słowa identyczne, straszne, ponure – dewiacja, narkomania, komunizm, wynaturzenie. Przywołano je, by naznaczyć sprzeciwiających się lokalnej władzy i jeszcze bardziej sterroryzować podległych. Spacyfikować krnąbrnych, nim nie będzie za późno. Klątwa miejska nie miała jasno wskazanego adresata, nie miała nawet zrozumiałej treści. Tym więc skuteczniej działa, tym większe spustoszenie siała wśród podpisujących, tym silniej trawiła lękiem.
Jest jeszcze jedna analogia, prawidłowość przykuwająca uwagę. Często bowiem najgłośniej krzyczący swym krzykiem ukrywają własne słabości. Publiczne tropienie komunistów, dewiantów, homoseksualistów i narkomanów wzmaga więc moją czujność. Nie może być przecież przypadkiem, że ma ono miejsce właśnie wtedy, gdy upał przenika miasto, lokalną politykę mieszając z oparami absurdu. A przez Polskę przechodzą na przemian Marsze Wyzwolenia Konopi, Parady Równości i beatyfikacyjne procesje. Szósty zmysł podpowiada mi, że gdzieś w zakamarkach rady wasalnej, za papistyczną fasadą urzędu, ukrywają się dewianci o homoseksualnych skłonnościach, uzależnieni od lekarstw, alkoholu i dopalaczy, ludzie o czerwonej historii i takiej też mentalności. Gdzieś pomiędzy nocą, a dniem, te monstra gromadzą się w plątaninie hal sportowych, miejskich basenów, znikających fundamentów przedszkoli, by sabotować rewitalizacyjne starania, wymieniać spękane rury starej kanalizacji burzowej, prostować koślawą kostkę brukową czy kasować własne wpisy z lokalnych portali.
Muszę ich koniecznie wytropić i uściskać. Dobrze przecież wiedzieć, że w panoptikonie lokalnej anomii nie jestem zupełnie sam. Mr Hide musi wreszcie spotkać swojego dr Jeckylla, a Szarik schować się we wnętrzu jakiegoś czołgu.
5 Komentarze
Czego to ja – Dolnoślązak – dowiaduje się o egzotycznych dla mnie Wadowicach.
PS. Ja, potomek przesiedleńców zza Buga, kiedy w Polsce dominuje opcja 3x TAK, gwiżdżąc na polityczną poprawność za Kazimierzem Pawlakiem powtarzam 3x NIE. “Sami Swoi” 😉
Czyżby początek schizofrenii, albo jakiejś psychozy maniakalnej ? Cholera nie znam się, ale radzę zasięgnąć rady specjalisty (może od uzależnień?) Pozdrawiam i bez urazy 🙂
poza tym, na miły Bóg!!! od 3 dni leje deszcz!!!
Piotr, mój wcześniejszy post oczywiście nie jest skierowany do Ciebie !! 🙂
Odjechany tekst… nie bede się doszukiwał czym mógł być natchnionyyy…
Ale dobrze się czyta, trzeba pomyśleć nad jakąś książką w klimacie Wędrowycza:)
Heh, bardzo artystyczny wpis. Ponury, ale ładny :].