MATEUSZ KLINOWSKI

mk-background
Narkotyki Polityka

Wartości graniczne – krytycy nowelizacji.

Propozycja uzupełnienia rządowego projektu nowelizacji Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii o tabele wartości granicznych, czyli definicję niewielkiej ilości narkotyków, wywołała spory medialny oddźwięk. Dyskutowana jest jednak i sama zasadność zgłoszonej przez rząd nowelizacji. Pojawiają się znane od lat i zupełnie nietrafne argumenty, eksplorujące powszechną niewiedzę na temat niuansów problematyki narkotykowej czy obowiązującego prawa.

Przykładowo, Grzegorz Raniewicz, poseł PO, przy okazji omawiania rządowego projektu chwali odwagę polskich sądów, które rzekomo naprawiają kulawe polskie prawo. Sędziowie w swej mądrości skazują tysiące ludzi na kary pozbawienia wolności, ale zawieszają jej wykonanie w stosunku do tych, którzy nie handlują. W efekcie do więzienia trafiają tylko dealerzy. To oczywiście nieprawda, a nawet jeśli, żaden to argument na rzecz utrzymania dotychczasowych rozwiązań i żaden dowód odwagi polskich sędziów.

Polska to kraj, w którym represjonowanie osób sięgających po nielegalne używki stało się smutną codziennością. Policja i Prokuratura nadużywa prawa na wiele różnych sposobów – łapani są albo przypadkowi konsumenci (najczęściej, jak pokazują badania, w środku tygodnia, gdy służba patrolowa nie obfituje w wydarzenia), albo wręcz leczący się uzależnieni, o których wiadomo, że posiadają przy sobie zakazane substancje. Taktyka ta, znana w USA pod nazwą ‘stop and frisk’, jest piętnowana przez organizacje broniące praw obywatelskich jako bezprawie. Ale nie u nas.

Standardem jest zatrzymywanie posiadaczy narkotyków na kilkadziesiąt godzin w izbie zatrzymań, pomimo tego, że tożsamość osób jest znana, nie zachodzi też obawa ich ukrycia czy zatarcia śladów przestępstwa. Policja w równie mechaniczny sposób dokonuje przeszukania miejsca zamieszkania, motywując to uzasadnionym przekonaniem, że ukryte tam są narkotyki. Ale skąd bierze się to przekonanie? Tego funkcjonariusze nigdy nie wyjaśniają.

Terroryzując zatrzymanych, przetrzymując ich w zamknięciu, przeszukując ich mieszkania organy ścigania wymuszają na zatrzymanych z narkotykami dobrowolne poddanie się karze. Co jest wyłącznie w interesie tych organów. Pozwala bowiem zdyskontować statystyczny sukces w postaci wykrytego sprawcy przestępstwa bez ponoszenia dodatkowych kosztów związanych z rozprawą i ewentualną porażką przed sądem. Stąd też i kara na ogół ma postać pozbawienia wolności. Zasądzenie innej kary wymagałoby wykazania, że mamy do czynienia z przypadkiem mniejszej wagi, czego zapracowani policjanci i prokuratorzy wolą unikać. Po co się też wychylać?

W ten sposób, w wyniku pójścia na skróty przez wymiar sprawiedliwości wadliwe prawo skutkuje niemal 9 tysiącami wyroków za posiadanie rocznie. W większości marihuany w śmiesznie małych ilościach (do 3 g). Gdzie więc owa zasługa polskich sądów? Że orzekają kary w zawieszeniu wobec osób, które w ogóle nie powinny być przedmiotem postępowań karnych? A które w zamian spędzają noc w areszcie i lądują z wyrokiem więzienia? Poseł Raniewicz tego nie wyjaśnia.

Naiwność i ignorancję przejawia także firmujący zmiany Minister Sprawiedliwości Krzysztof Kwiatkowski. Pouczony przez specjalistów od politycznego marketingu sprzedając swój projekt pod hasłem leczyć zamiast karać. Złapani posiadacze narkotyków mają więc być teraz leczeni, a nie karani – oto jego oferta. Lecz statystyki są bezlitosne i pokazują zupełną nietrafność tego stwierdzenia. Osób sięgających po nielegalne używki jest w Polsce około miliona. Tylko 100 tys. z nich ma jakieś problemy z narkotykami. Jedynie część z tych 100 tysięcy jest uzależniona.

Polskie prawodawstwo przestępcami czyni wszystkich konsumentów bez wyjątku. A liczby pokazują, że w większości są to osoby, którym oferowanie leczenia brzmi absurdalnie. Jeśli więc medialnie składane obietnice Ministra Sprawiedliwości brać serio, Polska stanie się pierwszym na świecie krajem, gdzie uniknięcie kary więzienia możliwe będzie tylko, jeżeli zatrzymana z drobną ilością marihuany czy amfetaminy osoba uzna się za uzależnioną i wymagającą leczenia. Lepsze to, co prawda, niż proponowana przez poprzedniego szefa resortu sprawiedliwości – Andrzeja Czumę, denuncjacja dealera, ale nadal do czynienia mamy z rozwiązaniem dalece kulawym. Jego ubocznym skutkiem będzie jedynie papierowy wzrost liczby uzależnionych. Na co państwo polskie odpowie równie papierowym wzrostem dostępności oferty terapeutycznej. Pozorne zapobieganie narkomanii poprzez karanie użytkowników zostanie zastąpione pozornym leczeniem pozornie chorych, ale realnie oskarżonych.

Gdy poseł Raniewicz celnie zauważa, że ustawami nie da się zlikwidować narkomanii (a w kształcie takim, jak proponuje to rząd, raczej sztucznie się ją będzie stymulować), Adam Rogacki z PIS powiela szkodliwy mit o związku pomiędzy liberalizacją prawa a narkomanią. Likwidacja karalności posiadania ma prowadzić do zwiększenia się dostępności narkotyków. Tymczasem jest dokładnie odwrotnie – dostępność nielegalnych używek gwałtowanie wzrosła wszędzie tam, gdzie zaostrzano prawo. Również w Polsce po wprowadzeniu penalizacji posiadania w 2000 roku. Do tego, jak pokazują badania, liberalne prawo sprzyja zmniejszaniu się skali problemów społecznych mających związek z sięganiem po zakazane używki. Stało się tak i w Holandii, Portugalii, jak i w tych stanach USA, które już wprowadziły u siebie liberalne rozwiązania. Przykładowo, odkąd w Kalifornii stworzono system legalnego obrotu marihuaną dla celów medycznych, spożycie tej używki wśród młodzieży do lat 16 spadło prawie o 50%!

Zdaniem Rogackiego zniesienie karalności posiadania nie rozwiąże problemu narkomanii. Ale też nie o to chodzi – zmiana praktyki postępowania organów ścigania z konsumentami zakazanych używek ma doprowadzić do zaprzestania działań urągających demokratycznym standardom. Od walki z narkomanią nie są bowiem policja i prokuratura, ale edukacja oraz terapia. A tej akurat w Polsce brakuje.

Rogacki twierdzi również, że podstawowym mankamentem ustawy jest brak definicji “niewielkiej ilości narkotyków”. I tutaj ma całkowitą rację. Mankament ten nie doprowadzi jednak do uciekania dealerów od odpowiedzialności karnej, lecz spowoduje coś przeciwnego – za posiadanie narkotyków karane będą przypadkowe osoby, dokładnie tak, jak ma to miejsce obecnie. Zostawienie możliwości swobodnej oceny organom ścigania, kto jest dealerem, a kto posiadaczem powoduje bowiem wrzucenie wszystkich do jednego worka. Odpowiada za to specyficzny zestaw motywów, jakimi kierują się policjanci i prokuratorzy (czyli tzw. racjonalność instytucjonalna).

Poseł Rogacki to typowy przykład polityka zabierającego głos na temat polityki narkotykowej. Prezentowana z dumą niewiedza pozwala mu formułować zdecydowane sądy pasujące do powziętej z góry tezy – w tym przypadku „rząd jest zły i psuje prawo”. Z tak przygotowanymi osobami przychodzi nam współpracować, jako organizacjom pozarządowym. Nie tylko na polu zapobiegania narkomanii. Smutne…

Wracając do wartości granicznych, skoro nawet przedstawiciele PIS opowiadają się, jak widać, za ich wprowadzeniem, kto jest więc przeciw?

I tutaj żadnego zaskoczenia – przeciwko wprowadzeniu zaproponowanych przez Polską Sieć Polityki Narkotykowej tabel jest Jolanta Koczurowska, przewodnicząca zarządu głównego Stowarzyszenia MONAR. Twierdzi ona, że za pomocą wartości granicznych „nie da się oddzielić osób uzależnionych od dilerów”, zaś sama „ilość posiadanego przy sobie narkotyku niczego nie mówi o osobie, która ją ma”. To ostatnie zdanie jest prawdzie, ale co z tego? Przecież w całej propozycji tabeli wartości granicznych nie chodzi wcale o to, aby dowiedzieć się czegoś o osobie, w szczególności, jak twierdzi Koczurowska, aby zdiagnozować trapiące ją problemy. Wartości graniczne nie mają służyć terapii, lecz są legalną definicją ustawowego terminu „niewielka ilość narkotyków”, od którego rząd chce uzależnić możliwość oportunistycznego ścigania przestępstwa posiadania. I akurat tak się składa, że ilościowa miara jest w stanie dość precyzyjnie wyznaczyć tutaj granicę pomiędzy konsumentem, a czerpiącym zyski z obrotu narkotykami przestępcą. Mit dealera z małą ilością narkotyku, który bez przerwy wymyka się Policji dzięki zbyt łagodnemu prawu legł u podstaw zaostrzenia przepisów w 1999 roku i całkowitej penalizacji posiadania. Dziesięć ostatnich lat pokazało, że to nie owi mityczni dealerzy odpowiadają za wzrost dostępności narkotyków w Polsce, gdyż ta bez przerwy rośnie.

Koczurowska najwyraźniej upatruje też w prawie karnym narzędzia pomocy i terapii. To myślenie całkowicie chybione – prawo karne nie temu przede wszystkim służy, aby docierać z ofertą terapeutyczną do potrzebujących. Zresztą, każdego roku za posiadanie narkotyków ścigane jest kilkanaście tysięcy ludzi. Jak pokazują badania, tylko kilku z nich oferowana jest jakakolwiek pomoc. W tym zakresie więc wartości graniczne z pewnością niczego nie pogorszą. A poprawa jakości zapobiegania narkomanii w Polsce nastąpi tym szybciej, im szybciej zrezygnujemy ze ścigania osób sięgających po narkotyki i zastąpimy je chociażby rzetelną edukacją skierowaną w pierwszej kolejności do młodzieży.

2 Komentarze

  • Witam raz jeszcze. W teście jest zdanie którego nie rozumiem: “Przykładowo, odkąd w Kalifornii stworzono system legalnego obrotu marihuaną dla celów medycznych, spożycie tej używki wśród młodzieży do lat 16 spadło prawie o 50%! ”

    Dlaczego spadło o 50% ???? przecież to jest irracjonalne. Nagle młodzież stwierdziłą że skoro jest legalna (w celach med) to rzucają palenie ?

    Ktoś wie ?

    • Ale tak właśnie się stało. I nie jest to irracjonalne – kontrolowana sprzedaż medycznej marihuany doprowadziła do spadku jej dostępności na ulicy. Poza tym, jeżeli konsumpcja marihuany przestaje być przestępstwem, rząd podejmuje działania nakierowane na popyt. Nic więc dziwnego, że spadek konsumpcji najsilniej zaznaczył się w grupie do 16 roku życia. To tam oddziaływanie rozmaitych programów jest przecież najsilniejsze.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *