Zakaz palenia tytoniu – kontynuacja

palenie zabijaJeden z czytelników mojej strony nadesłał obszerny komentarz do wpisu na temat zakazu palenia w barach. Zamieszczam go tutaj w całości, wraz z odpowiedzią. Jednocześnie czekając na ewentualne dalsze głosy sprzeciwu ze strony “pseudoliberalnych krzykaczy”…

Witam,

Drogi Panie Mateuszu, widzę że z góry zostałem zaszufladkowany jako ,,pseudoliberalny krzykacz”. Pomijając tą kwestie chciałbym zwrócić Pana uwagę na dwie rzeczy.

(1) Jestem konsumentem, jestem palaczem i często przebywam w barach. Również mi przeszkadza czasami zbytnie nadymienie. Ale nie jest dla mnie argumentem, że skoro mi się coś nie podoba to powinno wkraczać tu państwo. Ja i Pan, a także klienci barów to zwykle osoby pełnoletnie i racjonalnie myślące. Jeżeli bywanie w barze dla palących mi nie odpowiada, mogę go zmienić na taki, w którym się nie pali, a sam pan wie, że w Krakowie jest takich kilka. Nie rozumiem wobec tego, dlaczego resztę mamy uszczęśliwiać na siłę. Dajmy ludziom zdecydować, ażeby mogli ,,głosować nogami”. Sam również nie chodzę do barów, w których wentylacja jest tak słaba, że dym pieczę w oczy – i myślę, że te bary szybko opuszczą klienci, a właścicieli obecnych lub przyszłych skłoni to do refleksji.

2) Załóżmy, że jestem właścicielem knajpki. Dwa lata siedzenia na zmywaku w Anglii pozwoliły mi na otworzenie małego lokalu. Wydałem na coś swoje pieniądze, ciężko zapracowane i sowicie opodatkowane. Mam własny lokal i w moim lokalu to ja decyduje czy pali się papierosy, marihuanę, czy tylko pije się zielone herbatki. My restaurant is my castel. Jak pokazuje historia, zaawansowane cywilizacje rozwijały się tylko tam, gdzie szanowano prawo własności. Nie żyjemy w PRL i nikt nikogo nie zmusza do przychodzenia do knajpki, gdzie się pali.

Mam wrażenie, że Pan oczekuje interwencji od ustawodawcy z bardziej egoistycznych powodów. Mógł by Pan przecież chodzić do ,,lokali bez papierosa”, ale jak mniemam Pana znajomi w takich restauracjach nie gustują więc proponuje Pan przymuszenie ich do tego, nie dając im alternatywy.

Reasumując: chociaż mi również przeszkadza palenie w lokalach szanuje wolność innych ludzi. Gdybym nie szanował wolności innych ludzi, stalibyśmy po dwóch stronach barykady w innej kwestii. Bo na przykład nie zwykle razi mnie widok ,,najaranych” ludzi, którzy otumanieni trawą z przymrożonymi oczami, wyluzowani myślą że są tacy baaardzo cool. Cóż z tego, że mnie to razi? Ich życie, ich zdrowie, ich wybór.

Pozdrawiam

Wojciech Kocik

Szanowny Panie Wojciechu,

Bardzo dziękuję za wyczerpujący komentarz do mojego wpisu na temat palenia w barach. Cieszę się, że mój głos wzbudził kontrowersje. Nie tylko Pańskie. I mam nadzieję, że nie chowa Pan urazy, za łatkę “pseudoliberalnego krzykacza”, jaką Panu, na wyraźną Pańską sugestię, przypiąłem.

Spieszę więc z wyjaśnieniami. Otóż, nie tylko sam jestem palaczem, ale również zdecydowana większość moich przyjaciół / znajomych nie jest. I nie chodzą do klubów dla niepalących, bo zwyczajnie klubów takich zbyt wiele nie ma. Podaje Pan przykład Krakowa, gdzie znajdują się podobno takie mityczne miejsca. A co z innymi miastami? Czy naprawdę Pan sądzi, że w takich Wadowicach są bary dla niepalących? To bardzo naiwna wiara.

Tak się akurat składa, że stałą klientelę barów stanowią nałogowcy – wielu z nich nie tylko codziennie konsumuje alkohol, ale jest również uzależniona (przyzwyczajona do) od palenia nikotyny.

I tutaj dochodzimy do kwestii wolnego wyboru. Przeciwnicy zakazu palenia wciąż odwołują się do argumentu, że zakaz taki wprowadza nierówność i stanowi ingerencję w sferę swobód obywatelskich. Ingerencja istotnie ma miejsce (a nie istnieje ogólny zakaz ingerowania państwa w życie jednostek), ale nie mogę się zgodzić, że oznacza to wprowadzenie nierówności.

Zakaz palenia dotyczy wszystkich. Nikogo nie dyskryminuje. Palaczom bowiem nie zakazuje się palenia w ogóle, a jedynie palenia w miejscach, w których emitowana przez nich dymna zasłona psuje zdrowie innym.

Palenie w barach to problem zdrowia publicznego. Niska emisja tytoniowego smogu unosząca się ponad stolikami, w piwnicach i na poddaszach Krakowa, zagraża nie tylko zgromadzonym nad szklankami i kielichami osobom, ale również tym, którzy ich obsługują. Stojąc za barem nieraz i po osiem godzin dziennie. Ograniczenie możliwości palenia w restauracjach / pubach / klubach sprzyja więc zasadniczo wszystkim (także palaczom!), a koszt w postaci interwencji w swobody jednostek nie wydaje się wielki.

Bary bez dymu to lepsze imprezy, ale nad tym już nie będę się rozwodził. Kto tańczy, ten wie.

Mogę nawet pokusić się o stwierdzenie, że skoro jako społeczeństwo solidarnie płacimy za leczenie palaczy, a całkowity zakaz palenia, czy prohibicja tytoniowa, nie są możliwe do wyegzekwowania, uzasadnione jest stworzenie (wszędzie, gdzie tylko się da) palaczom warunków, w których ich zdrowie narażane jest w mniejszym stopniu. Usunięcie dymu z zamkniętych przestrzeni nocnych (i nie tylko) lokali wydaje się tutaj jednym ze sposobów realizacji tego zadania. I tyle.

Co więcej, moim zdaniem to dzisiaj równość pomiędzy uczestnikami barowego życia jest zachwiana – ci, którzy nie mają ochoty palić dużo, albo palić w ogóle, padają ofiarą skumulowanego oddziaływania ze strony tych, którzy odpalają jedną fajkę od drugiej. Krzycząc, że jakakolwiek próba ograniczenia ich dyktatu jest ciosem w niezbywalne prawa jednostek, czy swobodę działalności gospodarczej właścicieli knajp. Tymczasem żadne z tych praw, o czym już wspomniałem, nie ma na szczęście charakteru absolutnego.

Swobody obywatelskie są ważne, ale zdrowie nie może być za nią ceną. Zwłaszcza, gdy problemy zdrowotne nie dotykają jedynie palaczy, ale każdego, kto da się zamknąć z nimi w jednej ze śmierdzących jam, z których słynie Kraków.

A dlaczego zakaz absolutny, bez możliwości tworzenia wydzielonych sal? Już to wyjaśniałem – dzięki temu uderzy on finansowo (jeśli w ogóle) we wszystkich właścicieli po równo. Uzależnieni palacze – większościowi udziałowcy nocnego życia, nie uciekną do większych, posiadających kilka sal barów, lecz pozostaną wierni swoim małym norom.

Poza tym, z tego co wiem, Sejm zgodził się, że w miejscach publicznych nadal możliwe będzie palenie bezdymowe tytoniu – tzw. e-papierosy. Proszę tylko nie twierdzić, że każdy ma prawo do wyboru pomiędzy nałykaniem się dymu i narażeniem się na raka, a mniej szkodliwą, bezdymną inhalacją nikotyną. Tak długo, jak koszty leczenia osoby i jej wypadnięcia z rynku dźwiga całe społeczeństwo, tak długo jest ono władne ten właśnie wybór ograniczać. Właśnie głosem emanacji swojej woli – poprzez sejmowe ustawodawstwo.

Mam nadzieję, że wyjaśnienia te okazały się pomocne. Pozdrawiam z kłębów barowego dymu w Spokoju,

Mateusz Klinowski

One thought on “Zakaz palenia tytoniu – kontynuacja”

  1. Witam ponownie,

    Cieszę się, że ten blok jak się okazuje jest w jakiś sposób interaktywny.
    Zanim przejdę do argumentacji przedstawię kilka faktów.

    1) Lokale bez papierosa (jeśli mówimy o Krakowie) to nie są mityczne miejsca. W promieniu 300 metrów od wspomnianego /Spokoju/ naliczyłem na oko co najmniej 50 knajpek z co najmniej jedną salą bez papierosa. W Krakowie takich lokali jest ponad 230 – to chyba nie jest mało (strona: lokal bez papierosa) i ciągle wzrasta.

    2) Podniósł Pan argument że skoro jesteśmy solidarnym społeczeństwem (co nawiasem mówiąc wg mnie w rzeczywistości i w społecznym odczuciu jest tylko sloganem ) to płacimy za leczenie palaczy itd. No cóż tutaj kompletnie się z Panem nie zgadzam. Akcyza na papierosy znowu skoczyła i ma skoczyć w przyszłym roku aż jej wartość będzie wynosić 64 euro na tysiąc papierosów. O ile nie zrobiłem błędu w rachunkach człowiek palący paczkę dziennie wyda mniej więcej 150 zł na samą akcyzę (a z VATem?) miesięcznie – czy to nieporównywalnie z składką zdrowotną? Nie mówiąc o tym że większość palaczy płacących kilkaset złotych miesięcznie na emeryturę – jej nie dożyje, albo będzie ją brać przez bardzo krótki okres. W związku z tym śmiem twierdzić że to raczej palacze do społeczeństwa dopłacają niż społeczeństwo do nich.

    Napisał Pan również że ,,swobody obywatelskie są ważne ale zdrowie nie może być za nie ceną” . Otóż w wolnym demokratycznym państwie może a nawet powinno. Już tłumacze dlaczego. Zdrowie nie jest najważniejszą wartością w żadnym państwie – bo w konsekwencji tego musieli byśmy przeznaczać większość jak nie całość budżetu na służbę zdrowia i politykę pro zdrowotną. Życie w pubie jest niezdrowe. Ale podobnie jak życie w kopalni, solarium, w miejskim smogu, korku ulicznym, McDonaldzie itd. Itd. Jesteśmy ludźmi – homo sapiens znaczy człowiek rozumny. Człowiek jest na tyle racjonalny że jest w stanie decydować co dla niego dobre a co nie. Jeśli byś my podważyli ten dogmat musieli byśmy uznać że to nie człowiek o sobie decyduje więc także nie moglibyśmy go za nic karać skoro nie on wpływa na swoje postępowanie.

    Dlaczego poza powyższym jestem za brakiem zakazów palenia w barach?

    1) Jak wspomniałem powyżej jest tendencja do tego że sami właściciele zajmują się problemem, systematycznie rośnie udział lokali bez papierosa. Pewnie kwestią czasu jest gdy co 10 lokal będzie bez papierosa i przeciwnicy palenia w barach nie będą mieli z czym walczyć. Natomiast powoływanie instytucji rozmaitych przez państwo ma to do siebie że nie słyszymy nigdy o likwidacji tylko o powstawaniu nowych instytucji które wbrew mnie i kilku milionów innych obywateli są utrzymywane z naszych/ mojej kieszeni.

    2) Nie mam do władzy zaufania. Szczególnie tej która tak dąży do centralizacji. Tej która jest w stanie wczoraj przeforsować nierówne opodatkowanie dziś zakaz palenia lub nakaz kupna 10 razy droższych żarówek a jutro będzie w stanie zrobić wszystko powołując się na piękne slogany których ma pod dostatkiem ( zdrowie, bezpieczeństwo jest najważniejsze, sprawiedliwość społeczna, dobro powszechne itd.). Tu pojawia się pytanie o granice ingerencji państwa w życie człowieka – ale tego pewnie dowiem się w przyszłym semestrze 😉

    Jednocześnie przyjmuje argument że w takich Wadowicach jest z tym problem – jednakże uważam że są inne możliwości niż tylko adresowanie swoich niechęci, czy potrzeb w stronę władzy – choć ona to niewątpliwie lubi bo politycy żyją z generowania i ,,rozwiązywania” problemów.

    Pozdrawiam
    Wojciech Kocik

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *