Co się dzieje w procesie Ewy Filipiak?

W sądzie Rejonowym w Wadowicach trwa postępowanie karne przeciwko burmistrz Wadowic – Ewie Filipiak. Wiele wskazuje, że proces “ustawiono”, a burmistrz znów uniknie jakiejkolwiek kary – w tym przypadku przede wszystkim obowiązku przeprosin osób, o których nagadała publicznie bzdury. Na przykładzie tego interesującego procesu widać patologie trapiące lokalny (i nie tylko) wymiar sprawiedliwości.

O co chodzi w procesie karnym burmistrz Filipiak?

Byli i obecni radni tzw. “opozycji” oskarżają burmistrz o zniesławienie. Sprawa dotyczy chyba jedynego jej publicznego wystąpienia skierowanego do mieszkańców (nie licząc mszy), jakie miało miejsce w tej kadencji samorządu. Do doszło do niego w Kleczy, w czasie uroczystego przekazania samochodu strażackiego miejscowej brygadzie ogniowej. Uroczystość odbywała się dzień po demonstracji przeciwko łamaniu prawa przez wadowicki samorząd. Działo się to w kampanii wyborczej do parlamentu, w której Ewa Filipiak „wystawiła” jako kandydatów aż dwóch swoich urzędników. Dlatego burmistrz sama postanowiła zaatakować.

Atak ograniczył się do prymitywnej próby poszczucia zgromadzonej w Kleczy “społeczności strażackiej” przeciwko nie tyle organizatorom, co uczestnikom demonstracji. Uczestników tych wymieniła z nazwiska, zarzucając im brak poszanowania dla pracy i wysiłku oraz dyskryminowanie w życiu publicznym strażaków, pielęgniarek i… operatora koparki. Skąd ten idiotyczny pomysł? Źródłem tego wyrafinowanego zarzutu był list otwarty, jaki adresowałem do mieszkańców Wadowic i w którym m.in. zwróciłem uwagę, że w Radzie Miejskiej funkcje kierownicze pełnią osoby całkowicie do tego nieprzygotowane i pozbawione potrzebnych kompetencji. Choć radnych z wykształceniem wyższym nie brakuje, prace Rady organizują wciąż ci sami mierni, ale wierni. Jednak był to MÓJ list, a wyciągnięcie z niego kosmicznych wniosków na temat postawy i działań uczestników demonstracji, którzy mieli gotować się na „przewrót w Wadowicach”, zakrawało na absurd. Jak już napisałem, była to prostacka próba oczernienia znanych w Wadowicach społeczników, obliczona wyłącznie na zwaśnienie i poróżnienie ze sobą ludzi.

Pobudki, którymi kierowała się Ewa Filipiak były bez wątpienia niskie i naganne. Nic dziwnego, że zniesławieni, z których część nadal jest radnymi, postanowili domagać się przeprosin. Zwłaszcza, że Ewa Filipiak radnych traktuje z wyraźną pogardą – także grupę zależnych od niej radnych ze Wspólnego Domu, PiS czy fikcyjnego Klubu PO. Filipiak też nikogo nie przeprasza, więc droga sądowa jest jedyną szansą odzyskania dobrego imienia. Zwłaszcza Andrzej Petek boleśnie odczuł kampanię nienawiści, którą rozpętała Filipiak. Ta zresztą od wielu lat powtarza, że Petek miał malować swastyki na plakatach wyborczych Mariana Sołtysiewicza. W mojej ocenie są to konfabulacje – z tamtego okresu zachowała się m.in. korespondencja z Komendantem Powiatowym Policji, który podaje powód zatrzymania Petka w ciszy wyborczej. Nie było to malowanie swastyk, ani nawet niszczenie plakatów wyborczych czy inne naruszenie ciszy wyborczej. Także Janina Kamińska i Józef Mlost poczuli się przedmiotem nagonki. Józef Mlost od lat pomaga strażakom ze Stanisławia i Wysokiej. Trudno też uwierzyć, że Janina Kamińska komuś źle życzy. Jedynie mnie przemówienie Filipiak niespecjalnie ruszyło – burmistrz Wadowic pozywała mnie przecież w tamtym okresie za pośrednictwem Stanisława Kotarby trzykrotnie do sądu w tzw. „trybie wyborczym”, miałem więc poważniejsze zmartwienia. Normą stały się też obraźliwe i kłamliwe publikacje na mój temat na portalu Wadowice24, który prowadzi jej doradca i słynący z manipulacji oraz nierzetelności Marcin Płaszczyca.

Dlaczego sprawa karna z art. 212 Kodeksu karnego?

Jestem przeciwnikiem utrzymywania w porządku prawnym przestępstwa zniesławienia (pomówienia), bowiem jest ono przeszkodą w wolnej debacie o sprawach publicznych w Polsce – urzędnicy, politycy, przedsiębiorcy, ludzie u władzy wykorzystują go, aby ścigać krytyków. Skoro jednak przepis ten stanowi najszybszą i często jedyną drogę uzyskania przeprosin, uważam, że jego wykorzystanie wobec ludzi władzy przez obywateli jest jak najbardziej na miejscu. Stąd sprawa karna burmistrz czy jej etatowego doradcy  – Marcina Płaszczycy. Obie sprawy byłyby dla oskarżonych przegrane, gdyby nie układy w sądach, jakie burmistrz najwyraźniej posiada (w innym miejscu pisałem już o kulisach sprawy z Płaszczycą).

Wracając do Kleczy, „przemówienie” Filipiak miało miejsce wobec dyrektorów i kierowników wojewódzkich i powiatowych instytucji, czy wreszcie wobec „księży proboszczi szczu”. Portal Wadowice24 piórem wspomnianego już, sprzedajnego dziennikarza reprezentującego interesy władzy, Marcina Płaszczycy, napisał:

W swoim przemówieniu jako przykład burmistrz podała wówczas ataki słowne opozycji na przewodniczącego rady Zdzisława Szczura określanego w tych atakach jako “operatora koparki”, wiceprzewodniczących rady Józefa Cholewkę określanego jako “strażaka” oraz Stanisławę Wodyńską określaną jako “pielęgniarkę”. [wszystkie cytaty za tekstem z Wadowice24]

Na czym polegały te „słowne ataki”? Tego nie wyjaśnił. I czy nazwanie pielęgniarki „pielęgniarką” jest atakiem na nią? A operatora koparki? Płaszczyca kontynuował:

Burmistrz w swoim przemówieniu odnosiła się wówczas do słów między innymi radnego Mateusza Klinowskiego i innych lewicowych radnych, którzy w pogardliwy jej zdaniem sposób atakują ludzi nie zgadzających się z ich poglądami.

Tak? W którym miejscu przemówienia miało miejsce to odniesienie? Burmistrz nie wskazała tego ani wówczas, w 2011 roku w Kleczy, ani teraz, w czasie toczącego się postępowania. Oczywiście dlatego, że wyssała to z palca. Burmistrz cytowała mój list do mieszkańców, w którym o strażakach, pielęgniarkach i operatorze koparki nie pisałem. Pisałem za to o braku kompetencji prezydium Rady Miejskiej, które właśnie z „wybitnej” pielęgniarki, operatora oraz strażaka jest złożone. A już zupełnie nic na ten temat nie mówiły, uczestnicząc w demonstracji osoby oskarżające dziś burmistrz.

Na koniec gadzinowej rozprawki Płaszczyca konstatuje:

Zdaniem Ewy Filipiak, prywatny akt oskarżenia radnych lewicy to próba kneblowania jej ust, a także sposób na ograniczenie prawa do wolności słowa oraz prawa do krytyki w ramach istniejącego porządku ustrojowego Rzeczpospolitej. Burmistrz jest przekonana, że sam proces jest próbą politycznego odegrania się jej przeciwników.

Proces jest próbą uzyskania przeprosin, bo na inną drogę Kamińska, Petek i Mlost nie mogą liczyć. Musielibyśmy nie znać charakteru Ewy Filipiak – mściwej i aroganckiej, aby liczyć, że możliwe jest to na innej drodze. Zresztą, w czasie postępowania burmistrz nie skorzystała z możliwości wycofania swoich zarzutów i polubownego załatwienia sporu. Więcej, Filipiak w czasie procesu skorzystała ze swojego prawa i odmówiła odpowiedzi na pytania skarżących. Widać, że z jej strony nie można liczyć na jakikolwiek przejaw dobrej woli czy skruchy. Burmistrz nie obawia się bowiem o wynik postępowania. Jestem całkowicie przekonany, że korzystny dla siebie wyrok już sobie w wadowickim sądzie załatwiła.

Adwokat Bartosz Almert udziela porad w gabinecie Przewodniczącego Rady Miejskiej

Burmistrz zatrudnia syna prezesa sądu (-ów)

Przed sądem Ewa Filipiak próbuje wykazać, że Kamińska, Mlost i Petek to jej polityczni przeciwnicy, którzy próbują się na niej odegrać. Odegrać za co? Filipiak jest tutaj bardzo enigmatyczna i tego przed sądem w ogóle nie wyjaśniła. Problem w tym, że na te bajkowe wymówki sędzia raczej się nabierze. Wiele wskazuje bowiem na to, że mamy do czynienia z taktyką oskarżonej, która powstała w porozumieniu z sędzią prowadzącą postępowanie i jej zwierzchnikiem. Złożenie aktu oskarżenia przeciwko burmistrz (a także postępowanie karne przeciwko Marcinowi Płaszczycy, jej doradcy) zbiegło się bowiem w czasie z niezwykle ciekawą decyzją personalną burmistrz.

Otóż, nagle i bez żadnego wyraźnego powodu Ewa Filipiak zatrudniła w UM Wadowice młodego adwokata… z Katowic. Po co w Urzędzie Miasta adwokat z odległego miasta, do tego pojawiający się tam raz w tygodniu i pracujący w pokoju przewodniczącego Rady Miejskiej? Przecież burmistrz zatrudnia już 3 radców prawnych obsługujących urząd. Bartosz Almert nie jest też specjalnie kompetentny – świeżo po aplikacji większego doświadczenia nie posiada, a praca w UM Wadowice jest jednym z pierwszych jego zleceń w życiu. Nie o kompetencje jednak chodziło – adwokat B. Almert to syn wiceprezes Sądu Rejonowego w Wadowicach i przewodniczącego Wydziału Odwoławczego Sądu Okręgowego w Krakowie. Przed tymi sądami toczą się sprawy karne wadowickich urzędników, w tym nieszczęsna sprawa oszustwa w czasie remontu ul. Karmelickiej.

Adw. Almert podpisał umowę o pracę 2 listopada i tego samego dnia stał się pełnomocnikiem burmistrz w sądzie, którego wiceprezesem i szefem wydziału karnego jest jego matka (wcześniej długoletni prezes). Halina Almert to koleżanka Ewy Filipiak, czego ta ostatnia nie ukrywa. Jak się wydaje, obie panie dogadały się w kwestii zatrudnienia syna – burmistrz pomaga młodemu adwokatowi startującemu na ciężkim rynku usług prawniczych, ten zaś pomaga jej w sądzie. Czy pomaga również tata i mama? Moim zdaniem tak. Świadczy o tym przebieg mojego procesu z M. Płaszczycą oraz opisywany przebieg postępowania karnego w sprawie burmistrz.

Dodam tylko, że gdyby prawnicza, sądowo-adwokacka już rodzina Almertów chciała uniknąć tego typu dywagacji, mogła dla syna poszukać innej pracy, niż u lokalnych polityków, których sprawy toczą się w zarządzanych przez nich sądach. Złamano jednak podstawowe zasady etyki sędziowskiej, a pewnie i adwokackiej. A wysoko postawieni sędziowie ze spokojem przyglądają się, jak burmistrz Wadowic płaci ich dziecku z publicznych pieniędzy za pracę w jej prywatnych sprawach. To stawia pod znakiem zapytania ich uczciwość, a zatem dyskwalifikuje w roli kierowników sądów. Jak widać, nikomu to nie przeszkadza.

Awantura na pierwszej rozprawie

Postępowanie prowadzi sędzia Agnieszka Suder-Szlósarczyk. Występuje ona we wszystkich sprawach karnych, które mają „ładunek polityczny” (jest sędzią w sprawach, jakie członkom “Inicjatywy Wolne Wadowice” wytaczają lokalni urzędnicy). Przypadek? Może tak, ale nie sposób nie zauważyć, że sędzia Suder-Szlósarczyk prowadzi postępowanie od początku w sposób budzący wątpliwości.

W czasie pierwszej rozprawy sędzia postanowiła pozbyć się z sali świadków – publiczności i strony społecznej, czyli stowarzyszenia Inicjatywa Wolne Wadowice, które miałem reprezentować. Uznała więc, nie pierwszy raz, że wniosek stowarzyszenia o przystąpieniu do rozprawy zawiera formalne błędy – dostarczony jej regulamin stowarzyszenia być może nie jest regulaminem stowarzyszenia. Sędzia miała już spore doświadczenie z czyszczenia sali sądowej z przedstawicieli społecznych – w innej sprawie odmówiła udziału naszemu stowarzyszeniu, bowiem uznała, że nie ma pewności co do autentyczności złożonych podpisów! Powołała się też na rzekomą korespondencję w tej sprawie ze stowarzyszeniem, jednak nie podała nawet dnia jej doręczenia. Takiej korespondencji bowiem nie było. Sędzia nie zgodziła się również na rejestrowanie przebiegu rozprawy, bo to „zakłóci jej przebieg”. Jak widać, jawność postępowania nie jest wartością w Sądzie Rejonowym w Wadowiach. Przeciwnie – jest problemem.

Gdy próbowałem ustosunkować się do powodów odrzucenia wniosku, sędzia nie tylko nie pozwoliła mi się wypowiedzieć, ale… zaczęła histerycznie krzyczeć. Nie pozwoliła mi również na uruchomienie komputera, gdzie miałem skany dokumentów. Nie mogłem nawet prowadzić notatek. Wreszcie, sędzia Suder-Ślósarczyk postanowiła w ogóle wyrzucić publiczność z sali, twierdząc, że postępowanie toczy się z wykluczeniem jawności. Gdy zapytałem, czy w tej sprawie w ogóle wypowiedzieli się już oskarżyciele prywatni, w których interesie leżał udział publiczności, sędzina po raz kolejny zrugała mnie krzycząc, że „nie jestem tutaj adwokatem”. W mojej ocenie wszystkie opisane zachowania stanowić miały wybieg, którego celem było przygotowanie gruntu pod odpowiednie wyrokowanie – bez świadków. Wychodząc pozwoliłem sobie krótko skomentować zachowanie sędzi – z podobnych zachowaniem nie spotkałem się dotychczas w żadnym sądzie. „Ale tutaj jest sąd w Wadowicach” – skwitowała sędzia dwojga nazwisk.

Szopka była kontynuowana, bowiem już po chwili wróciliśmy do środka, gdy wniosek o udział publiczności zgłosili jednak oskarżyciele. Andrzej Petek wniósł również natychmiast o wyłączenie sędzi dwojga nazwisk, z uwagi na manifestowaną przez nią agresję, zwłaszcza do mojej osoby. Wniosek ten przerwał postępowanie i pozwolił “Inicjatywie” ponownie złożyć wniosek o przystąpienie do sprawy w charakterze czynnika społecznego. Tym razem wyjęliśmy ze starostwa urzędowo poświadczony regulamin stowarzyszenia (nie ma takiego wymogu), aby uniemożliwić sędziemu dalsze manipulacje. Na rozprawie obecna była również Zofia Siłkowska, pełnomocnik stowarzyszenia, która poświadczyła autentyczność złożonych na wniosku podpisów. Sędzia oczywiście tego zażądała!

Postanowienie sądu o niewyłączeniu sędziego ze sprawy "Elżbiety" Filipiak

 Winnym awantury w sądzie okazałem się ja

Już w czasie rozprawy zastanowiła mnie reakcja sędzi Suder-Szlósarczyk na złożony ustnie przez Andrzeja Petka wniosek. Sędzia poprosiła bowiem o wypowiedź… pełnomocnika oskarżonej, czyli syna swojej koleżanki. Ten wykonał stanął na wysokości zadania i powiedział, co oczywiście zostało pieczołowicie przez sędzię zaprotokołowane, że to nie ona jest agresywna, ale… ja. Dlaczego? Bo zabieram głos niepytany (a jak mogłem inaczej?) oraz bo mam uśmiech na twarzy. Cel tego przedstawienia był jeden – wniosek o wyłączenie sędziego Agnieszki Suder Szlósarczyk rozpatrywała inna sędzia tego samego sądu. I opierała się na materiale pisemnym z rozprawy, czyli protokole sporządzonym przez sędzię Szlósarczyk. W nim oczywiście nie było krzyków sędzi, była za to wypowiedź Bartosza Alberta na temat mojej rzekomej agresywności. W ten sposób, dzięki manipulacji zaprotokołowanym przebiegiem rozprawy, kolejny sędzia mógł odrzucić wniosek o wyłączenie Suder-Szlósarczyk, gdyż to „zachowanie Mateusza Klinowskiego na sali rozpraw było niewłaściwe, a reakcja na nie sędziego uzasadniona”. A wszystko dlatego, że „rozprawa przebiegała w sposób dynamiczny”. Tak więc wypaczony został nawet fakt, że to ja reagowałem na zmierzające do pozbycia się „świadków” z postępowania zachowanie sędziego, a nie sędzia na moje rzekomo niestosowne uwagi. O jakości podejmowanych przez wadowickich sędziów decyzji świadczy też, że w decyzji pomylono nawet imię burmistrz Wadowic (Elżbieta zamiast Ewa).

Oczywiście wspomniany wyżej pseudo-dziennikarz i doradca burmistrz M. Płaszczyca ogłosił po rozprawie (na której nie był obecny) na swoim portalu, że przeszkadzałem sędziemu, bawiłem się telefonem komórkowym i zostałem za to upomniany.

Sąd w sprawie Filipiak się nie wyłączył

Zatrudnienie przez oskarżoną w urzędzie syna prezesa sądu, w celu opłacania jego usług pieniędzmi publicznymi w prywatnej sprawie, samo w sobie jest naganne. Jeżeli dodać do tego fakt, że Halina Almert i Ewa Filipiak są koleżankami, a prezes sądu wyraźnie faworyzuje burmistrz (co miałem okazję zobaczyć w innej sprawie), staje się jasne, że Sąd Rejonowy w Wadowicach w ogóle powinien wyłączyć się z postępowania. Tak jednak oczywiście się nie stało. Wniosek Andrzeja Petka został odrzucony, podobnie jak wcześniejszy wniosek Józefa Mlosta. Zdaniem sądu „wolność działalności gospodarczej” przesądza o możliwości zatrudnienia przez oskarżoną kogo tylko chce. Jak widać, uchyla też etykę sędziowską.

“Dziwne” zeznania burmistrz i jej doradcy

14 marca miała miejsce kolejna rozprawa. Przebiegała w milszej atmosferze. Sędzia Suder-Szlósarczyk nie krzyczała, nie odrzuciła również kolejnego wniosku o uczestnictwo “Inicjatywy” w postępowaniu. Na pozór wszystko było w najlepszym porządku.

Zaczęło się od prezentacji aktu oskarżenia (skrótowo), a następnie wyjaśnienia składała Ewa / Elżbieta Filipiak. Wyjaśnienia nie były zgodne z prawdą, ale burmistrz, jako oskarżona, może bezkarnie kłamać. Tak też robiła. Nie zabrakło „konfabulacji fikcji” i filipińskich bajań. Pomijając opisaną już powyżej taktykę zeznań burmistrz Filipiak (polityczny proces, zemsta za coś bliżej niesprecyzowanego) zwróciłem uwagę na następujące elementy zeznań oskarżonej.

Filipiak twierdzi, że w Kleczy uprawiała polityczną polemikę (sic!), a szczucie społeczności strażackiej na radnych-społeczników było „w interesie społecznym” i miało charakter obrony demokracji przed tymi, którzy uważają, że strażacy, pielęgniarki i operatorzy spychaczy i koparek nie mogą być radnymi. Burmistrz twierdzi, że „broniła godności Rady Miejskiej”. Filipiak sama zresztą została przedstawiona na materiałach zapowiadających demonstrację jako przestępca, bo jej twarz znajdowała się na tle drutu kolczastego. To, że jest to logo stowarzyszenia Inicjatywa Wolne Wadowice, oczywiście raczyła nie zauważyć, jak również tego, że materiały zapowiadające demonstrację nie miały nic wspólnego z ewentualnymi poglądami jej uczestników. Uznała też, że akt oskarżenia ma jedynie za zadanie „poniżyć ją w oczach mieszkańców”. Najwyraźniej majestat burmistrz wymaga, aby pozostawała ona poza prawem.

O tym, że w Kleczy wypowiadała się na temat rzekomego braku poszanowania dla pracy strażaków, pielęgniarek, operatorów koparek w ogóle, nie zaś o braku szacunku dla strażaka Cholewki, pielęgniarki Wodyńskiej i operatora Szczura za ich „pracę” w Radzie Miejskiej, burmistrz również nic nie mówiła. A przecież to zasadnicza kwestia, którą zupełnie przeoczył sąd. Burmistrz świadomie chciała wzbudzić agresję i niechęć do Kamińskiej, Petka, Mlosta i innych osób, które wymieniła (ze mną oczywiście na czele). W sądzie jednak udawała, że chodziło o coś zupełnie innego.

Filipiak zeznała również, że jest mężatką (czy ktoś zna męża?), a także, że miesięcznie zarabia 6 tys. zł. To akurat nie jest prawdą – 6 tys. zł to jedynie wynagrodzenie zasadnicze burmistrz Wadowic, która faktycznie zarabia powyżej 10 tys. zł. Dlaczego nawet w tak banalnej sprawie Ewa Filipiak składała fałszywe zeznania? Pozostanie to zapewne jej tajemnicą.

Zeznania składał również Władysław Bieniek, doradca burmistrz. Bieniek przyznał, że wyemitował w swoim kanale telewizyjnym przemówienie w Kleczy w całości. Twierdził jednak, że był tam właściwie przypadkiem, a burmistrz i Urząd Miasta nie zleca mu produkcji żadnych materiałów propagandowych. To ciekawa teza w ustach świadka, bowiem zakrawa na kłamstwo. O tym, że Bieniek składał w mojej ocenie fałszywe zeznania świadczy chociażby umowa, jaką miał z Urzędem Miasta Wadowice – produkował na jego zlecenie znane filmy propagandowe pokazujące samorządowców w różnych sytuacjach, na które pewnie trafiał “przypadkiem”.

Przypadkową przedświąteczną “ustawkę” Bieńka zarejestrowała również kamera TVN24 w znanym na całą Polskę materiale wyemitowanym w programie “Czarno na Białym” (z dnia 3 kwietnia 2013 roku). Widać w nim, jak za kamerą stoi „niezależny” doradca burmistrz i Stanisław Kotarba, zapewne przypadkowo przechodzący obok. Nagranie z burmistrz składającą nieszczere życzenia pod pomnikiem papieskim ma wszystkie cechy dzieła spontanicznego, dziennikarzowi nie zleconego i nie wyreżyserowanego. Ale i to dość oczywiste łgarstwa sędzia Suder-Szlósarczyk również przyjęła bez zmrużenia oka. Może o Wadowicach i lokalnym samorządzie nie ma bladego pojęcia…

Bieniek twierdził również, że nie ma pojęcia, ile osób ogląda jego telewizję lokalną oraz stronę internetową – znów kłamał.

W co gra sędzia Suder-Szlósarczyk?

Niezwykłą czujność sędzia wykazała jedynie w czasie składania wyjaśnień przez pomówionych. Najpierw adwokat Almert próbował wykazać, że Józef Mlost jest prominentnym działaczem SLD. Jak się okazało, jest raczej znanym w swojej miejscowości (Stanisław Dolny) społecznikiem, a z SLD został nawet wyrzucony. Prawdziwy cyrk rozegrał się jednak dopiero w czasie zeznań Janiny Kamińskiej. Kamińska nigdy wcześniej nie była w sądzie, a jej zdenerwowanie powodowało, że nawet na najprostsze pytania udzielała błędnych odpowiedzi. Sędzia musiała wielokrotnie powtarzać pytania, aby radna zdołała je zrozumieć. Wykorzystał to adwokat oskarżonej, który zaczął Kamińską wypytywać o rolę, jaką odegrałem w przygotowaniu aktu oskarżenia.

Ponieważ Kamińska najwyraźniej w ogóle nie wiedziała, kto akt oskarżenia dla grupy oskarżycieli napisał, przyciskana do muru przez Almerta i sędzię Suder-Szlósarczyk najpierw powiedziała, że chyba go konsultowałem, a później, że napisałem. Sędzia z uporem próbowała doprowadzić zastraszonego świadka do takiej właśnie odpowiedzi. Po co? Jaki walor ma wydobycie jednego słowa z ust zdenerwowanej kobiety, która nagle wpada w krzyżowy ogień pytań współpracujących sędzi i syna jej koleżanki? Kamińską męczono w tej sprawie kilkanaście minut, a przecież nie miało to żadnego znaczenia dla sprawy. Gdy zeznawała Filipiak sędzia pytań nie miała. Podobnie, gdy pokrętnie kłamał Bieniek.

Wymuszone przez sędzię na Janinie Kamińskiej zeznanie, jakobym był autorem aktu oskarżenia, nie ma żadnego znaczenia dla przedmiotu sporu sądowego, o czym sędzia oczywiście wie. Ale wydobycie takiego zeznania jest bardzo pożądane, o ile sędzia szuka powodów dla umorzenia postępowania (czy uniewinnienia oskarżonej) – skoro zadeklarowany przeciwnik Ewy Filipiak, który oskarża ją publicznie o przestępstwa korupcyjne i łamanie prawa napisał akt oskarżenia, tym łatwiej jest uznać, że mamy do czynienia „z procesem politycznym” czy „polityczną zemstą”.

W tym właśnie kierunku podąży sędzia, a grunt przygotowuje już urzędowa gadzinówka – potral Wadowice24 piórem doradcy burmistrz ogłosił, że „to Klinowski namawiał [Kamińską] do tego, by złożyć akt oskarżenia, by jak to określiła “ukarać burmistrz”. Takie zeznania nie padły, ale Płaszczyca dostaje sowite wynagrodzenie nie dlatego, że jest rzetelnym dziennikarzem, tylko dlatego, że publikuje to, co mu się każe.

Bezkarność burmistrz Filipiak jest zagwarantowana

Podsumowując, w czasie dwóch rozpraw, jakie dotychczas odbyły się w sprawie oskarżonej Ewy Filipiak, uważne oko mogło dostrzec współpracę sędziego z adwokatem oskarżonej zmierzającą do ochronienia burmistrz Wadowic od zapadnięcia niekorzystnego wyroku. Można więc wątpić, czy mam do czynienia z uczciwym postępowaniem sądowym. Wątpliwości potęguje zatrudnienie w Urzędzie Miasta syna przewodniczącej wydziału karnego, w którym toczy się postępowanie. Stał się on obrońcą  burmistrz i jej urzędników w prywatnych sprawach, w których prawdopodobieństwo przegranej (w uczciwym procesie) było duże. Rzecz jest o tyle bulwersująca, że jeżeli mama-Almert nie dopilnowałaby spraw burmistrz Filipiak i zapadłby jednak wyrok skazujący, choćby na symboliczną grzywnę, w odwodzie pozostaje tata-Almert – kierujący wydziałem odwoławczym Sądu Okręgowego. Tak właśnie wygląda polski wymiar sprawiedliwości, a właściwie niesprawiedliwości. Ale czy kogokolwiek to dziwi?

Polska nie będzie krajem demokratycznym, ani tym bardziej państwem prawa, jeżeli nie zacznie wreszcie funkcjonować mechanizm obywatelskiej kontroli wymiaru sprawiedliwości, skutkujący usuwaniem z niego sędziów naruszających standardy i prokuratorów łamiących prawo. Bez tego nadal, w oparciu o bezkarność gwarantowaną przez miejscowe prokuratury i sądy, funkcjonować będą lokalne układy mafijne, z  jakimi mamy do czynienia w Wadowicach.

Post Scriptum. Właśnie przeczytałem kolejne orzeczenie sędzi Agnieszki Suder-Szlósarczyk, znów w sprawie jednego z członków “Inicjatywy Wolne Wadowice”. To kolejny przyczynek do katalogu “wybitnych” osiągnięć miejscowego rękodzieła sądowo-prokuratorskiego. Sędzia odmówiła wydania oskarżonemu wyroku w sprawie wraz z uzasadnieniem. Żenada? Białoruś? Czy jedno i drugie?

7 thoughts on “Co się dzieje w procesie Ewy Filipiak?”

  1. Ponoć Depardieu powiedział, że w Wadowicach jest Wielka Demokracja.
    Liczycie na II instancję w tej sprawie?

    1. Druga instancja będzie tylko formalnością. Tata Almert przypilnuje właściwego wyroku. To “rodzinna” parodia wymiaru sprawiedliwości.

  2. Według ośrodka badawczego EIU Polska zaliczana jest do demokracji wadliwych. W indexie demokracji zajmujemy 44 miejsce na 167 państw. Wyprzedzają nas kraje, które przeciętnemu człowiekowi mogą wydawać się mniej cywylizowane od Polski. Litwa (42 miejsce) Jamajka (39), Kostaryka (22!).

  3. Sprawa jest szyta grubymi nićmi, czy naprawdę nie ma w Polsce instytucji do której można by się zwrócić o pomoc? Przecież to jakaś paranoja jest… niedługo po Polsce zacznie krążyć nowe powiedzenie: “skorumpowany jak burmistrz Wadowic” 😉

  4. Z tym co się dzieje w Wadowicach tylko Tomasz Sekielski by sobie poradził w programie Po prostu, jest dociekliwy i merytoryczny.

  5. Majka: Racja! Osatnio Siekielski zrobił reportaż o jakimś mieście gdzie dzieją się podobne (ale nie tak papieskie) cuda. Może trzeba by go tym tematem zainteresować?

Leave a Reply to Kuba Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *