Minister spotyka aktywistę

Debata o kulisach polityki - Kino Mikro / Kraków

 

 

 

 

Organizatorzy festiwalu Planete + Doc Review zaprosili mnie do grona jurorów tego zacnego festiwalu. Niebawem kilka dni spędzę w stolicy, oglądając i oceniając filmy dokumentalne. W międzyczasie, akurat w dniu, kiedy Rada Miejska Wadowic postanowiła ocenzurować moje wypowiedzi i wykreślić je z protokołów sesji, doszło do ciekawego spotkania. Na politycznym szczycie, choć jednocześnie w absolutnym politycznym niebycie. Okazją była premiera francuskiego filmu „Minister”. O kulisach pracy polityka sprawującego wysoki urząd, gabinetowych grach, konfrontacji życia prywatnego z publicznym, na szczęście wiem niewiele. I wiedzieć nie chcę. Są jednak tacy, którzy wiedzieć wiedzą. Projekcję poprzedziła moja z nimi dyskusja.

Zbigniew Ćwiąkalski piastował urząd Ministra Sprawiedliwości, najmniej stabilne z ministerialnych stanowisk (w tym resorcie ministrowie zmieniają się w tempie ekspresowym, żaden nie przetrwał pełnej kadencji). Polityką jest raczej rozczarowany, sądząc po tonie jego wypowiedzi, nie tylko tych wygłaszanych w poprzedni czwartek (premiera miała miejsce 26 kwietnia). Pamiętam jego wykład, wygłoszony w PAU, gdzie przedstawiał socjalne tło polskiej klasy politycznej – dorobkiewiczów traktujących parlament jako odskocznię od średnio- lub mało-zamożnego życia przed polityką. Nic dziwnego, że liderzy partyjni dowolnie manipulują członkami własnych partii, ci bowiem myślą głównie o własnych kieszeniach i wdzięczni są za darowaną możliwość wzbogacenia. Jeżeli polityka staje się narzędziem awansu społecznego jej aktorów, przestaje pełnić tę rolę dla pozostałej części społeczeństwa. „Przedstawiciele Narodu”, skonfrontowani z koniecznością finansowych kar związanych ze złamaniem dyscypliny partyjnej oraz możliwością nie znalezienia się na listach (większość partii w swym statucie zastrzega dla swych liderów możliwość manipulowania listami, co po prostu powinno być nielegalne), pokornie wykonują wolę pojedynczego człowieka – partyjnego guru.

Uwagi te były o tyle ciekawe, że Ćwiąkalski był jednym z niewielu ministrów, dla którego objęcie urzędu wiązało się ze znaczącym pogorszeniem sytuacji finansowej. Był również jednym z niewielu ministrów będących profesjonalistami w swojej dziedzinie, a nie partyjnymi funkcjonariuszami. To jemu m.in. zawdzięczamy (nieśmiałe) zmiany w prawie narkotykowym, które wspólnymi siłami organizacji pozarządowych i rządu forsowaliśmy w Sejmie w 2010 i 2011 roku.

Będzie to z pewnością informacja ważna dla członków wadowickiego układu, gdyż Ćwiąkalski zasiada w radzie programowej Muzeum Domu Rodzinnego Jana Pawła II w Wadowicach. Tam ma możliwość ściskać rękę lokalnych satrapów, z Stanisławem Kotarbą na czele. Czy Kotarba i jego uzna za ćpuna, jak to czyni ze mną, do tego zlokalizowanego w samym centrum papieskiego lunaparku, w jaki przekształcają się Wadowice?

Ćwiąkalski już raczej do polityki nie wróci. Został przy pierwszej nadarzającej się okazji poświęcony przez premiera Tuska na sondażowym ołtarzu. Powiesił się więzień, społeczeństwo chciało krwi, więc nie mający partyjnego zaplecza (czyli nie liczący się w wewnętrznych rozgrywkach w PO) Ćwiąkalski skazany został na pożarcie. Na jego miejsce przyszedł funkcjonariusz partyjny, Krzysztof Kwiatkowski, jak się okazało, sprawny polityk. Dziś premier i jego się pozbył, nie chcą hodować sobie konkurencji. Ministrem Sprawiedliwości jest zaś… Jarosław Gowin, bez elementarnych prawniczych kompetencji, narażający nasz kraj na śmieszność (jak w sprawie unijnej dyrektywy o zapobieganiu przemocy wobec kobiet czy in vitro).

Sensacyjne z pewnością było pojawienie się na debacie Jana Rokity, niegdysiejszego premiera z Krakowa, również odsuniętego na boczny tor przez politykę partyjną. To z nim wiodłem zacięte spory o rolę jednostki w polityce.

Rokita niestrudzenie podkreślał, że rola jednostki jest przemożna. To przecież nagłe rozwolnienie jednego z klubowych kolegów doprowadziło do upadku rządu Hanny Suchockiej, w którym zasiadał. Czy sraczka była realna, czy tylko stanowiła wygodny powód, by przed głosowaniem zabarykadować się w sejmowej ubikacji? Jest to jedna z największych tajemnic współczesnej polskiej polityki, przynajmniej z perspektywy Rokity.

Rokita wskazywał na szereg dylematów, przed jakimi staje w polityce jednostka, przede wszystkim powszechnie nierozumianym wyborem pomiędzy lojalnością partyjną a uczciwością. Przekonywał również, że wyborcy chcą być okłamywani i negowanie tego dowodzi zidiocenia ewentualnego kandydata na polityka. Pozwoliłem sobie z opiniami tymi się nie zgodzić.

Po pierwsze, całe moje dotychczasowe doświadczenie publicznego działania przekonuje, że możliwe jest uprawianie polityki bez kłamstw i manipulacji. Gdyby było inaczej, w jaki sposób byłbym dzisiaj czynnym politykiem, będąc jednocześnie konsumentem wywołujących trwogę NARKOTYKÓW? Odnoszę również wrażenie, że społeczeństwo zmęczone jest już tradycyjnie uprawianą polityką, z całym jej sztafażem pustych gestów, bełkotliwych deklaracji, zakulisowych rozdań. Marsz Oburzonych kroczy w głowach wielu, nawet, jeżeli na co dzień siedzą oni jeszcze wygodnie w fotelach. Więzy lojalności partyjnej postrzegam jako więzy lojalności gangsterskiej. Tutaj różnice pomiędzy mną a Rokitą były szczególnie mocno widoczne.

Jestem zdecydowanym przeciwnikiem dalszego utrzymywania systemu partyjnego, jako sposobu organizowania demokratycznej reprezentacji. Partie polityczne nie są niczym więcej, jak gangami utrzymywanymi z publicznych pieniędzy i zwoływanymi w celu sprawowania i zabezpieczenia władzy. Widać to szczególnie wyraźnie w Wadowicach, gdzie lokalne struktury PO i PiS składają się w bezwolnych wasali wykonujących polecenia rządzącej w Gminie sitwy, a na ich czele stoją urzędnicy miejscy podlegający panującej w powiecie Królowej. Wasale pobierają za wierność wynagrodzenia, ale te przesadnie wysokie nie są. Partia ma bowiem to do siebie, że dzięki umiejętnie dobranym rytuałom wejścia, wyjścia, utrzymania i namaszczenia pozwala kupować sumienia za przysłowiową „czapkę gruszek”. A rytuały te łatwo zwodzą proste umysły, o które w prowincjonalnych mieścinach nie trudno.

Rokita twierdzi, że jednostka jest w stanie zmienić świat i w polityce odgrywa ogromną rolę, czasem po prostu mocą swojej fizjologii. Ja z kolei jestem przekonany, że z racji istniejącego systemu partyjnej polityki, jednostka pełni rolę za małą i za dużą jednocześnie. Z jednej strony my – obywatele, utraciliśmy możliwość wpływania na rzeczywistość. Z drugiej liderzy partyjnych ugrupowań zyskali nieograniczoną w praktyce władzę. Jedni dzierżą ją w Warszawie, inni w wyborczych okręgach, jeszcze inni w gminach i powiatach.

Długo po debacie przerzucaliśmy się z Rokitą przykładami. Wadowickie bestiarium, z Gospodarną Ewą, Kocichem, Płaszczurem i ich wasalami dostarczyło niezawodnie tematów do przemyśleń. W ten oto sposób niedoszły poseł z Wadowic przydał się jeszcze raz. Tym razem w rozmowie z niedoszłym premierem z Krakowa.

7 thoughts on “Minister spotyka aktywistę”

  1. Ćwiąkalski jak Ćwiąkalski ale spotkania i wymiany poglądów z Rokitą zazdroszczę:)

    To jeden z naprawdę niewielu polityków wielkiego formatu którzy przydarzyli się Polsce w ostatnich kilkudziesięciu latach.
    Niestety – jest tez cokolwiek anachroniczny – i wątpię żeby wrócił do aktywnego politykowania.
    Zresztą – nie wierze ze o to nie spytałeś:) Odpowiedział jakoś?

  2. @Dziadunio

    Z całym szacunkiem, ale na czym niby ma polegać ten “wielki format” Jana Rokity? Jeśli się spojrzy na jego biografię polityczną, to ciężko dopatrzeć się jakichś mądrych i korzystnych dla państwa przedsięwzięć. W połowie lat 90-tych zorganizował Inicjatywę 3/4, która nie chciała dopuścić do zwycięstwa Kwaśniewskiego w wyborach. Jak widać, ośmieszający się co chwila Wałęsa był dlań lepszym kandydatem niż dość rozsądny Kwach. W czasach rządów AWS był jednym z autorów reformy samorządowej, polegającej m. in. na stworzeniu powiatów, z których istnienia najbardziej zadowolone są partie polityczne, bo mają zagwarantowane stołki. O korzyściach, jakie mają z tego obywatele ciężko mówić, bo to tylko niepotrzebny rozrost biurokracji. Jedziemy dalej…Wypromował się dzięki komisji rywinowskiej, która stała się politycznym narzędziem opozycji w celu zdyskredytowania niezłego skądinąd rządu Millera. Jego słynne “Nicea albo śmierć” jest najlepszym potwierdzeniem, że Polska w polityce międzynarodowej często nie potrafi z nikim dojść do kompromisu (a potem płaczemy, że jesteśmy sami…). Ponadto za bardzo chlapie jęzorem, czego wynikiem jest jeden wyrok skazujący za zniesławienie.

    I gdzie tu ta jego polityczna wielkość? Jego miejsce jest raczej w gronie tak “wybitnych” osobistości jak Krzaklewski.

    1. No tak, nieprecyzyjnie się wyraziłem. Rokita był oczywiście politycznie wpisany w kontekst czasów i uwarunkowań – stąd wymierny dorobek polityczny być może nie imponuje.

      Chodziło mi raczej o autentyczność przekonań, poziom intelektualny i erudycje. A także pewien niepowtarzalny styl.

      Innymi słowy – z Rokitą można się było politycznie czy ideologicznie nie zgadzać – ale nie można go było lekceważyć, w żadnej sprawie. Potrafisz tak od ręki wymienić no, powiedzmy pięciu takich polityków? 🙂

      Co do powiatów – ich mechaniczna likwidacja, bez deregulacji prawnej wielu dziedzin proponowana przez J.Palikota to poroniony pomysł. Nie wiem gdzie ty żyjesz – ale w moim mieście Urząd Marszałkowski czy Urząd Wojewódzki nie istnieje – i np wszyscy klienci PCPR-u musieliby dojeżdżać 50 km po te swoje kilka groszy czy bony na jedzenie. A kierowcy zeby zarejestrować swój samochód. Itd ,itp. Gdyby znów te obowiązki przejęła gmina to gdzie te miliardowe oszczędności?

  3. @Dziadunio

    Naturalnie likwidacja powiatów powinna być połączona z kompleksową reformą administracji. Ich kompetencje mogłyby przejąć gminy, nie wiązałoby się to z jakimś szczególnym wzrostem zatrudnienia w urzędach, natomiast nie trzeba by już wydawać na powiatowych radnych i członków zarządu, którzy najczęściej nie robią nic (przynajmniej tak to u mnie w mieście wygląda). Ewentualnie można by utworzyć w dotychczasowych siedzibach władz powiatowych delegatury urzędów wojewódzkich lub marszałkowskich i problem rozwiązany.

    Krajem jesteśmy nadal biednym i uważam, że na tak rozrośniętą administrację sobie pozwalać nie możemy. Zauważ, że Palikot jest jedynym, który o tym mówi. PiS, PO, PSL, SLD nie chcą tego ruszać, bo tylko na tym korzystają, mają dzięki temu stołki.

    1. @Karol
      Owszem, gdyby gminy przejęły obowiązki powiatów zatrudnienie wzrosłoby 1:1 założę się o każde pieniądze:)W dodatku doszedłby problem systemów komputerowych, archiwów, szkoleń pracowników, itd, itp.

      Jedyna oszczędność to, jak słusznie mówisz diety radnych i zarządów powiatów – ale te(przynajmniej diety) nie są jakoś przesadnie rozbuchane.

      Zapełnienie opuszczonych budynków urzędnikami wyższego szczebla to kolejne wydane po nic pieniądze.

  4. Zapamiętałem Rokitę z jego uczulenia na Kwasniewskiego.
    Parę razy przytaczał w TV anegdotę o tym, jak to pewna osoba przesłuchiwana przez sąd odpowiadała na każde pytanie: “nie pamiętam”. Wreszczie sędzia retorycznie pyta: “Jak to, pan taki zdrowy, młody nic nie pamięta?” Mężczyzna: “Dlaczego mam coś pamiętać, żyjąc w kraju, którego prezydent nie pamięta czy ma magistra czy nie”.

Leave a Reply to dziadunio Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *