Marihuana, konsensus prohibicyjny, lexokracja

Z głębi zamarzniętego serca zimy, którego rytmy zakłóciły harmonogramy kolejowe, detronizując stojących za nimi dyrektorów spółek, przeskoczyliśmy jakoś niezauważenie w przedwiośnie. Ono na razie trwa, a co więcej, kolej – o dziwo – jest w stanie sobie z nim poradzić. Dzięki temu we wtorkowy wieczór (18 stycznia) docieram do klubu Krytyki Politycznej na Nowym Świecie. Tam czeka mnie dyskusja wokół książki Ernesta L. Abela – Marihuana. Pierwsze 12.000 lat. Wydał ją i przetłumaczył Krzysztof Lewandowski. Rozmawiamy oczywiście o marihuanie, jej historii, a przede wszystkim prohibicji. Z nami Janek Smoleński z Krytyki oraz Stanisław Przymiotnik, przedstawiciel Wolnych Konopi. Sala pełna, nabita do ostatniej ściany.

Dominuje przekonanie, że przyczynami prohibicji był rasizm, wielki biznes (producenci materiałów, dla których konopie są tanim zamiennikiem) oraz próba odwrócenia uwagi od ekonomicznego kryzysu. Spiski tajnych sił i stowarzyszeń. Pieniądz sprzężony z polityką.

Bronię tezy innej, gdyż prohibicja wprowadzana w USA w początkowych dekadach ubiegłego wieku zdaje się mieć źródła raczej w politycznych wpływach religijnych ruchów konserwatywnych oraz chęci kontroli pewnych grup mniejszościowych. Uczynienie z posiadania narkotyków przestępstwa daje organom ścigania narzędzie, które posłużyć może do izolowania osobników potencjalnie niebezpiecznych dla społecznego status quo, czy też moralności publicznej albo zdrowia publicznego. Terminy te są na tyle nieostre, że za ich pomocą uzasadnić daje się szeroki zakres interwencji w swobody jednostek. Szeroki wachlarz represji. Zauważmy, że również w Polsce przepisy karne wprowadzone w 2000 roku chronić miały przede wszystkim zdrowie publiczne, zagrożone poprzez wirusa narkomanii. I nadal nikt jakoś nie protestuje, gdy politycy ze zjawiskami o naturze medycznej, a takim jest przecież uzależnienie, postanawiają walczyć za pomocą polityki karnej.

W USA na początku zakresem kryminalizacji objęto chińskich (opium), meksykańskich czy murzyńskich robotników (cannabis), a więc element potencjalnie wywrotowy i rewolucyjny. Ale już w latach 60-tych przedmiotem kontroli stała się grupa białej młodzieży, zrewoltowanej przeciwko systemowi politycznemu. Klucz rasowy nie w pełni więc pasuje do genezy narkotykowej prohibicji. Dziś grupa kontrolowana to w USA bez wątpienia czarna mniejszość, konsumenci crack’u. Świadczy o tym liczba młodych afroamerykanów przebywających w więzieniach za posiadanie narkotyków czy zdumiewająca rozbieżność (stukrotnie mniej!) w faktycznie ponoszonej odpowiedzialności karnej za posiadanie kokainy w proszku i kokainy crack (wprowadzona pod koniec lat 80-tych).

Kontrola społeczna, a już na pewno rasizm, nie wyjaśniają jednak, skąd prohibicja narkotykowa w Polsce. Jej pojawienie się dowodzi zatem istnienia jakiegoś kolejnego czynnika. Krzysiek Lewandowski widzi w niej sposób odwrócenia uwagi od kryzysu gospodarczego. Dlaczego zatem w latach 80-tych i 90-tych, latach kryzysu, mieliśmy w kraju bardzo liberalne prawo? A tragicznie błędną politykę przyjęto dopiero w 2000 roku?

Kluczem do zrozumienia tej sytuacji nie jest moim zdaniem kryzys gospodarczy, tylko kryzys polityczny oraz znana z socjologii polityki kategoria wygodnego wroga. Prohibicja narkotykowa jest bowiem efektem poszukiwania przez polityków sposobu do zaistnienia w świadomości wyborców, mobilizacji ich poparcia. Stąd bierze się prohibicyjny konsensus wśród polityków, a jego zakres poszerza się na inne grupy zawodowe z nimi powiązane.

Narkotyki oraz uzależnienie, o których społeczeństwo wie w zasadzie niewiele, to wygodny straszak i wróg. Kto nie chce chronić zdrowia dzieci i młodzieży? Powszechna niewiedza pozwala zaś łatwo zaakceptować, że tym razem lekarzem jest policjant, a lekarstwem więzienie. Wyjaśnia to także, dlaczego uzależnienia od tytoniu i alkoholu nie leczymy aktami oskarżenia. Nikt nie uwierzyłby politykowi, który twierdziłby, że prawo karne i represja to skuteczna metoda. W przypadku narkotyków przechodzi jednak największa bzdura.

W ten sposób pewien projekt polityczny, napędzony medialną histerią, zaowocował drakońskimi przepisami wymierzonymi w dealerów z małą ilością narkotyków. Policji i Prokuraturze mimowolnie dano do ręki władzę, z której ta zaczęła skwapliwie korzystać. A ponieważ wygodny wróg w postaci dealera z mała ilością narkotyków nigdy nie istniał, represje objęły konsumentów. Dziś Polska to niechlubny lider karania za używanie narkotyków w Europie! I to głównie za marihuanę, która obecnie w 15 stanach USA stosowana jest legalnie jako medykament! Lek na bazie składnika marihuany dostępny jest również na receptę w wielu krajach UE.

Wspólny wróg i mobilizacja poparcia wyjaśnia, dlaczego w 2000 roku narkotykowa prohibicja zyskała poparcie polityków niezależnie od ich partyjnych afiliacji. Liderem twardego kursu była Barbara Labuda, choć najwięcej zyskał na tym kreowany na szeryfa ówczesny Minister Sprawiedliwości Lech Kaczyński i jego zastępca Zbigniew Ziobro. Kaczyński wystąpił nawet w telewizyjnym orędziu, gdzie złożył publiczną obietnicę, iż nowe przepisy nie będą stosowane wobec osób używających narkotyków. Był to świetny ruch marketingowy, ale złożonej obietnicy nigdy nie dotrzymał.

Również lewica poparła zmiany. Nie tylko Labuda, ale Ryszard Kalisz (dziś szef sejmowej Komisji Sprawiedliwości) i Aleksander Kwaśniewski poparli rozkręcenie spirali represji. Co ciekawe, Kwaśniewski ostatnio zmienił zdanie. Być może Sławomir Sierakowski powiedział mu, że wsadzanie do więzień konsumentów marihuany jest już passe i przestało być rdzeniem lewicowej tożsamości. A może podstawowe znaczenie ma fakt, że Kwaśniewski politykiem już nie jest i nie musi ewokować wspólnego wroga?

Medialna histeria

Zatrzymajmy się jeszcze przy medialnej histerii, która uruchomiła lawinę zmian. Z podobnym zjawiskiem mieliśmy też do czynienia w przypadku dopalaczy – tutaj również zdumiewająco zbieżna reakcja polityków stanowiła odpowiedź na alarmistyczne doniesienia środków masowego przekazu o kolejnych wypadkach śmiertelnych. Jak się później okazało, wypadki te były skutkiem przedawkowania, a te z kolei wynikały z błędnej uprzedniej reakcji polityków na problem dopalaczy. Koło się zamyka.

Media ponoszą odpowiedzialność za każdą z fal prohibicji, jakie przeszły przez nas kraj. Wywoływanie sensacji jest w ich interesie, sprzedaje newsa. To generuje jednak odpowiedź polityków, zwłaszcza, gdy news konstruuje stwarzającego zagrożenie wroga. Raz jest to dealer z małą ilością narkotyków, innym razem producent dopalaczy Bratko. Co ciekawe, Bratko w dopalaczowym biznesie był płotką. Branżowa plotka głosiła zaś, że za największą z dopalaczowych central stał syn jednego z posłów partii rządzącej. Być może więc stąd brała się radykalna i pośpieszna reakcja Donalda Tuska, niegdysiejszego palacza marihuany zresztą. Bratko był wygodnym wrogiem z wielu więc powodów.

Kanały generowania zgody

Termin konsensus prohibicyjny pozwala na efektywną analizę zjawiska prohibicji narkotykowej w Polsce. Jego rozszerzanie się przebiega kanałami powiązań konstytuowanymi przez stosunek pracy i podległości służbowej. Przekonanie o konieczności wojny z narkotykami za pomocą środków karnych podtrzymywane jest w politykach przez urzędników państwowych wysokich szczebli, których los jest w ich rękach – szefostwo Krajowego Biura ds. Przeciwdziałania Narkomanii, Komendantów Głównych Policji, Prokuratora Generalnego. Ale nie tylko. Konsensus generowany jest także poprzez inne czynniki, związane ze zjawiskiem politycznej poprawności. Przykładowo, w środowisku dziennikarskim narkotyki to przecież powszechność. Lecz właśnie dlatego dziennikarze deklarują gremialnie poparcie dla twardego kursu. Podobnie urzędnicy, a już zwłaszcza policjanci. Im również nie wypada przyznać, że palą marihuanę.

W obecnej sytuacji okresowe badania na obecność śladów narkotyków we krwi powinny być normą w przypadku policjantów i prokuratorów. Po kilku tygodniach pozostałoby nam powołać milicję ludową.

Lexokracja

Krzysztof Lewandowski sformułował jeszcze jedną hipotezę na temat prohibicji – wynika ona z rozszerzania granic kontroli nad jednostką przez tzw. lexokrację – klasę profesjonalistów, urzędników tworzących prawo i zarządzających społeczeństwem. Zjawisko takie rzeczywiście ma miejsce, ale nie jestem przekonany, co do trafności tego opisu w odniesieniu do polskich przepisów antynarkotykowych.

W kwestii lexokracji i jej zasięgu poddaję pod rozwagę następującą obserwację. Wielu polityków to nauczyciele. Ich wiedza o narkotykach opiera się na skryptach i szkoleniach. Kto je prowadzi? Policjanci. Ci zaś o narkotykach dowiadują się od… innych policjantów. Także tych z USA, ojczyzny wojny z narkotykami. W ten sposób reprodukuje się ideologia karania zamiast leczenia. A konsensus trwa. Również na poziomie międzynarodowym.

Czy prohibicja kiedyś się skończy? Drogą do tego jest edukacja społeczeństwa. Praca z nauczycielami, bo z tej grupy wywodzi się szereg późniejszych polityków, oraz uczniami i ich rodzicami. Praca z dziennikarzami. Jak to zrobić?

To jest pytanie o to, jak dotrzeć do Faktu. Potwierdza się jedynie prawdziwość trywialnej na pozór konstatacji, że droga do prawdy wiedzie poprzez Fakt. W ten sposób spełnia się ponure proroctwo Wittgensteina…

2 thoughts on “Marihuana, konsensus prohibicyjny, lexokracja”

  1. Jak zwykle genialny tekst! Co do początków prohibicji polecam książkę Davenport-Hines “Odurzeni”. Przyczyny tak jak zauważasz były wielorakie trochę rasizmu, trochę chęci kontroli mniejszości, trochę spisku (Anslinger), trochę wygranych na ‘War on drugs’ kampani wyborczych….

    Zapraszam na mojego raczkującego bloga o podobnej tematyce, a tam m.in. kilka przemyśleń i wniosków nt. walki z dopalaczami i jej skutków ubocznych… kwadratowo.prv.pl

    Pozdrawiam i gratuluję, bo odwalasz kawał dobrej roboty! I trzymam kciuki za Twoją wygraną w Blogu Roku!

  2. Pierwszy fan z Singapuru (mam nadzieję). Bardzo dobre teksty, gratuluję, tytuł Bloga roku będzie miłym dodatkiem.
    Tutaj o narkotykach jak również o legalizacji się nie rozmawia, no chyba że w żartach. Kara śmierci “problem” rozwiązała bardzo szybko. Oby nasi ustawodawcy nie wpadli na podobne pomysły.

    Pozdrawiam i trzymam kciuki.

Leave a Reply to Ali Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *