Równy status ignorancji
Niewiedza i niezrozumienie elementarnych zagadnień społecznych to cecha charakterystyczna polskiej klasy politycznej, złożonej w przeważającej większości z byłych pracowników sfery budżetowej, rolników czy związkowców. Na gruncie polityki narkotykowej na każdym kroku doświadczamy dojmujących przykładów ignorancji czy wręcz głupoty tych, którym płacimy za reprezentowanie naszych interesów. Julia Pitera i jej telewizyjny występ w Pytaniu na Śniadanie jest tego najświeższym przykładem. O narkotykach można rozmawiać, ale trzeba mieć do rozmowy partnera. Nie jest nim osoba, która twierdzi, iż alkohol to nieszkodliwy dodatek do obiadu.
W ostatnim tygodniu najwięcej kontrowersji wzbudza jednak ktoś inny. Najpierw mieliśmy zdumiewające zapowiedzi pani Ireny Lipowicz, obejmującej stanowisko Rzecznika Praw Obywatelskich, która stwierdziła, że swoją aktywność zamierza ograniczyć wyłącznie do spraw niekontrowersyjnych, prawnie już uregulowanych. Prawa obywatelskie są bowiem dla niej tym, co mówią przepisy, najlepiej te szczegółowe, nie wymagające interpretacji. Po co więc rzecznik? Czy obywateli przed niesprawiedliwością nie mogą bronić po prostu sądy i ich własna zdolność do rozumienia tekstu pisanego?
Na słowa Lipowicz nikt nie zareagował, nie podniósł wrzawy. Rzecznik przyznaje, że nie rozumie swojej roli i nie chce w niej pracować. Większość komentatorów odbiera to jako normalną reakcję. Kobieta ma prawo pozostać w zgodzie z własnym sumieniem i zasłonić się przepisami prawa, jako wymówką.
Podobnie rzecz wygląda w przypadku sprawy ostatnio najgłośniejszej – osławionej już pełnomocnik rządu ds. równego traktowania, Elżbiety Radziszewskiej. Pani Radziszewska zasłynęła z twierdzeń tyleż śmiałych, co po prostu nietrafnych w stopniu, który całkowicie podważa jej kompetencje. Przy okazji przekształcając swój urząd w inspektorat coming out.
Obrońcy Radziszewskiej nie widzą w jej stwierdzeniach nic zdrożnego – powiedziała baba co myśli, dlaczego mamy ją za to karać, zwłaszcza, że mówiła prawdę. Katolicka szkoła wywali nauczycielkę – lesbijkę, gdy ta ujawni swoją orientację, albo odmówi jej zatrudnienia kierując się tym właśnie kryterium, a pan X jest gejem, jak wypomniała mu minister. I dlatego walczy o prawa osób homoseksualnych, bo ma w tym interes.
I tak obrona kompromitującej siebie i swój urząd Radziszewskiej, dyskryminowanej katoliczki, staje się sprawą sumienia i obroną prawd. As prawicowej publicystyki, Igor Janke, stawia nawet na łamach Rzepy tezę, że w pewnych kręgach przyjęto, iż pewne urzędy sprawować mogą wyłącznie osoby wyznające skrajnie lewicową ideologię. Posiadacze zaś innych poglądów skazani są na potępienie.
Dowodzi to niezrozumienia spraw podstawowych, elementarza publicznego życia i polityki.
Zacznijmy od tego, że Radziszewska zajmuje pewien urząd, stanowisko, które stworzone jest w celu zapobiegania praktykom dyskryminacyjnym. Jeżeli jej osobiste przekonania pozostają w niezgodzie z tym, czego wymaga od niej pełniona funkcja, jeżeli twierdzenia, które wysuwa jako rzecznik kłócą się z jej sumieniem, ma ona dwa wyjścia z sytuacji – (a) robić swoje z zaciśniętymi zębami, czego wymaga profesjonalizm, (b) zrezygnować z bycia rzecznikiem.
Ktoś może za Janke powtórzyć, że na tym właśnie polega problem – wydaje się, że pełnienie wybranych funkcji wiąże się z konieczności z posiadaniem odpowiednich, „postępowych”, poglądów. Wyjaśnię ten problem na przykładzie.
Mój kolega ma firmę wykończeniową, wykańcza mieszkania, a czasem przy okazji również ich właścicieli. Kolega nie lubi pracować z silikonem. Ale pracuje, jeśli tego wymaga zadanie. Sprawa jest prosta, za to bierze pieniądze. A sam silikon jest do wykonania pewnych zadań wymagany.
Dlatego też nie zgadzam się do końca z Magdaleną Środą, która podnosi argument z awangardowości przekonań, którą oczywiście Radziszewskiej trudno przypisać. Pacyfista może być Ministrem Obrony, o ile jest profesjonalistą. I Radziszewska byłaby pewnie dobrym rzecznikiem, gdyby nie to, że jest po prostu słabym urzędnikiem. Swoją niekompetencję zasłania teraz poglądami, sama pozuje na uciskaną.
Rozróżnienie na moralność prywatną i publiczną jest sprawą zasadniczą, jeśli zrozumieć mamy pomieszanie Radziszewskiej i jej obrońców. Kto tego rozróżnienia nie łapie, brnie w manowce, tropem Pawła Kowala, czołowego intelektualisty PIS, który problem Radziszewskiej sprowadza do sporu o prawdę, szczerość, zgodność przekonań.
Jeśli już o prawdzie mówimy, myślałem, że dla wszystkich jest jasne, iż prywatna, katolicka, żydowska czy jakakolwiek inna szkoła nie może zwolnić ani odmówić zatrudnienia nikomu na podstawie jego orientacji seksualnej. Nauczyciela zwalnia się, jeśli popełnia przestępstwo, sprzeniewierza się karcie nauczyciela. Istotą przeciwdziałania dyskryminacji jest bowiem eliminowanie takich sytuacji, w których o ocenie człowieka świadczą kryteria niemerytoryczne. Koniec kropka.
Czy poseł Gowin zatrudni w swojej szkole lesbijkę? Jego sprawa. Ale jeżeli zwolni kogokolwiek, lub odmówi przyjęcia z powodu seksualnej orientacji, łamie prawo. I katoliczka Radziszewska powinna wówczas interweniować, gdyż za to jej płacimy.
Tymczasem Pani Rzecznik odmawia. A w tej odmowie wspiera ją grupa podobnie nierozumiejących istoty problemu osób. Spór o kompetencje urzędników zamienia się w spór światopoglądowy – z winy obu wypowiadających się stron.
Niekompetentnej i nieudacznej Radziszewskiej powinniśmy jako obywatele jak najszybciej podziękować. Tak jak dziękujemy monterowi, gdy w kabinie prysznicowej zapycha szpary pomiędzy płytkami gazetą, zamiast silikonem.
Zadziwiające, jak słabo rozumiemy tą oczywistą oczywistość w Polsce.
PS. Odnośnie argumentu z orientacji, jakim błysnęła Radziszewska na telewizyjnej antenie. Na I roku studiów prawniczych uczymy studentów, że jest to przykład bardzo brzydkiej sztuczki argumentacyjnej – zamiast merytorycznej dyskusji idziemy w personalne przytyki. Co z tego, że Krzysztof Śmiszek jest gejem? Jeżeli przedstawiciel państwa nie jest w stanie poprawnie merytorycznie uargumentować swojego poglądu, oczekiwałbym od jego zwierzchników, że wyleci z hukiem. Moje i jego osobiste poglądy, ani orientacja Śmiszka nie mają tutaj nic do rzeczy.
12 Komentarze
Jeden poważny błąd – przestrzeń pomiędzy płytkami klei się fugą a nie silikonem 😉
ale czasem płytki przylegają do czegoś, co płytką nie jest i wtedy silikon wchodzi już w grę…
Szokujący jest fakt, że pani Radziszewska, pełniąca ważny urząd pełnomocnika ds. równego traktowania nie zna tak elementarnego aktu prawnego jakim jest kodeks pracy. A ten bodajże w art. 11 wyraźnie stwierdza, że jakakolwiek dyskryminacja (ze względu na rasę, wyznanie, wiek, orientację seksualną etc.)w zatrudnieniu jest niedopuszczalna. Ustawodawca nie wprowadził tutaj żadnych wyjątków, np. dla szkół katolickich. Nieznajomość prawa tę panią całkowicie dyskwalifikuje jako państwowego urzędnika. Mnie osobiście bardzo negatywnie zaskoczył prof. Andrzej Zoll, który wziął Radziszewską w obronę. Okazuje się, że znakomity skądinąd karnista, były RPO i prezes TK nie za bardzo orientuje się w przepisach, które nie mają związku z karami i postępowaniem karnym…Można zatem dojść do smutnego wniosku – wykształcenie prawnicze niekoniecznie daje gwarancję należytego wypełniania odpowiedzialnej funkcji.
Andrzej Zoll niestety ma na sumieniu więcej “ciekawych” tez – najsłynniejsza z nich dotyczy zgodności przerwania ciąży z zasadą demokratycznego państwa prawa.
Trochę przesadzają z tą nagonką na Radziszewską. W sprawie Krzysztofa Śmiszka zachowała się totalnie głupio, to prawda. Ale co do zatrudnienia w wyznaniowej szkole ma trochę racji, chociaż wypowiedziała się nieprecyzyjnie. Dyrektywa 2000/78/WE, której dotyczy cała sprawa wyraźnie wprowadza wyjątek od zasady niedyskryminacji dla kościołów i innych organizacji o wyznaniowym charakterze. Przepis brzmi tak:
Art. 4
2. Państwa Członkowskie mogą utrzymać w mocy swoje ustawodawstwo krajowe, które obowiązuje w dniu przyjęcia niniejszej dyrektywy, lub przewidzieć w przyszłym ustawodawstwie, uwzględniającym praktykę krajową istniejącą w dniu przyjęcia niniejszej dyrektywy, przepisy na mocy których, w przypadku działalności zawodowej kościołów albo innych organizacji publicznych bądź prywatnych, których etyka opiera się na religii lub przekonaniach, odmienne traktowanie ze względu na religię lub przekonania osoby nie stanowi dyskryminacji w przypadku gdy ze względu na charakter tego rodzaju działalności lub kontekst, w którym jest prowadzona, religia lub przekonania stanowią podstawowy, zgodny z prawem i uzasadniony wymóg zawodowy, uwzględniający etykę organizacji. Tego rodzaju odmienne traktowanie powinno być realizowane z poszanowaniem zasad i postanowień konstytucyjnych Państw Członkowskich oraz zasad ogólnych prawa wspólnotowego, i nie powinno być usprawiedliwieniem dla dyskryminacji, u podstaw której leżą inne przyczyny.
Pod warunkiem że jej przepisy są przestrzegane, niniejsza dyrektywa nie narusza więc prawa kościołów i innych organizacji publicznych lub prywatnych, których etyka opiera się na religii lub przekonaniach, działających zgodnie z krajowymi przepisami konstytucyjnymi i ustawodawczymi, do wymagania od osób pracujących dla nich działania w dobrej wierze i lojalności wobec etyki organizacji.
Kluczowe jest ostatnie zdanie. Moim zdaniem wynika z niego, że szkoła katolicka ma prawo wymagać od swoich nauczycieli lojalności wobec nauczania kościoła katolickiego w sprawach etyki seksualnej. Jeśli nauczycielka jest lesbijką i się z tym nie afiszuje, to nie ma tu podstaw do zwolnienia czy odmowy zatrudnienia na tej podstawie. Ale jeżeli jest np. zdeklarowaną działaczką albo publicznie wyraża swój światopogląd niezgodny z nauką kościoła, to prawem szkoły katolickiej jest jej nie zatrudniać.
A ja interpretuję to jednak inaczej. Przyjmijmy, że wymieniona przez ciebie dyrektywa obowiązuje bezpośrednio, pomińmy więc ewentualne problemy z jej implementacją w Polsce. Kluczowy jest zwrot “działania w dobrej wierze i lojalności wobec etyki organizacji” – tego wymagamy od kandydata. Przedmiotem ochrony jest etyka organizacji, przedmiotem regulacji działania zatrudnionych osób.
Zapytajmy teraz, czy lojalność wobec etyki organizacji oznacza zgodność poglądów czy działań? Moim zdaniem wyłącznie działań (inaczej musimy kontrolować myśli kandydatów do pracy). W takim razie, lesbijka ma prawo domagać się zatrudnienia w szkole katolickiej tak długo, jak nie nawołuje do homoseksualnych aktów uczniów, których wychowuje. Nim przekroczy tę granicę, odmowa zatrudnienia jest moim zdaniem dyskryminacją.
Wszystko fajnie, wywalić Irenę i Elżbietę (i całą resztę) za niekompetencję, ale swoją drogą, czemu państwo polskie za pomocą swojego prawa ma czelność mówić mi – jako prywatnemu pracodawcy – na jakiej podstawie mam zatrudniać swoich współpracowników w mojej PRYWATNEJ firmie/szkole?
bo rolą państwa jest zapobiegać powstawaniu niebezpiecznych społecznie praktyk. a taką z pewnością byłoby kierowanie się przesądami i uprzedzeniami względem osób starających się o pracę, nawet u prywatnych pracodawców.
Mat, generalnie zgoda. Myśli nie da się i nie powinno się kontrolować. Tylko przypominam, że Radziszewska mówiła o “zdeklarowanej” lesbijce, więc przynajmniej częściowo (odnosząc się do tej “deklaracji”) miała zapewne na myśli działania.
Więc, zakładając, że dyrektywa zostanie w Polsce należycie implementowana, dalej moim zdaniem trudno jednoznacznie odmówić jej racji. Można oczywiście dyskutować o zasadności jej interpretacji, ale już nie ma podstaw do histerycznego odsądzania jej od czci i wiary.
Kazusem granicznym będzie pewnie sytuacja, kiedy o zatrudnienie w szkole katolickiej ubiega się lesbijka, która np. w małym miasteczku nie ukrywa się ze swoją orientacją i z faktu mieszkania z partnerką. Opuszczając katolickie podwórko – w ortodoksyjnym chederze o zatrudnienie ubiega się Żyd będący znanym bywalcem pobliskiej knajpy serwującej golonkę. Albo w medresie facet, który regularnie przesiaduje przy piwku w miejscowym barze.
Moim zdaniem te sytuacje w oczywisty sposób wykraczają poza “lojalność wobec etyki organizacji”.
Na marginesie – zgadzam się z thc, że państwo nie powinno się mieszać do tego, kogo zatrudnia podmiot sektora prywatnego. Zatrudnienie wymaga pewnego zaufania ze strony zatrudniającego, którego nie da się ustawowo zadekretować. A jeśli już państwo zechce się w to mieszać, to będzie to zupełnie nieefektywne, bo pracodawcy będą sobie w stanie wymyślić milion fikcyjnych, ale nieweryfikowalnych powodów, żeby nie zatrudniać danej niewygodnej im osoby…
A ja właśnie uważam, że “zadeklarowana lesbijka” to nie jest kategoria, której przypisanie komuś przesądza, że szkoła katolicka ma prawo odmówić tej osobie zatrudnienia wyłącznie na tej podstawie. Nie do końca jestem też przekonany o poprawności analogii pomiędzy upodobaniami kulinarnymi a seksualnymi. Te ostatnie są efektem predyspozycji wrodzonych w większym stopniu, niż te pierwsze. A to z punktu widzenia prawa ma znaczenie.
“bo rolą państwa jest zapobiegać powstawaniu niebezpiecznych społecznie praktyk. a taką z pewnością byłoby kierowanie się przesądami i uprzedzeniami względem osób starających się o pracę, nawet u prywatnych pracodawców.”
A czy istnieje w naszym systemie ustawa o przesądach i uprzedzeniach? Czy ktokolwiek w historii prawa próbował regulować takową materię? Gdzie jest ta definicja przesądu?
Przecież, łatwo można znaleźć zródła które twierdzą, że ocieplenie klimatowe jest przesądem. Również przesądem jest że wszyscy emeryci to moherzy.. A Adam Michnik, Jerzy Urban i Jaruzelski to staruszkowie, więc oni też podążając tą drogą muszą być moherami.
Pierwsze zdanie cytowanego tekstu trąci, wręcz śmierdzi, swoim moralizatorskim etosem. Ustawy i sądy ograniczają się do czynów zabronionych, karalnych i niedozwolonych. Ten pogląd narzuca swoistą koncepcję moralności publicznej jako jedyną słuszną świadomością.
taka ustawa nie istnieje, ale istnieją ustawy antydyskryminacyjne. do tego, wiele przepisów jest tak skonstruowanych, że eliminuje przesądy w roli argumentu przy podejmowaniu społecznie istotnych decyzji.
dobrą definicję przesądu jako czegoś przeciwnego do przekonania moralnego daje chociażby R. Dworkin – znany teoretyk prawa.