Poznań, Palestyna, historia…

poznan

Okazuje się, że nie sposób dotrzeć do Poznania. Pociągi wleką się niemiłosiernie, pochłaniając cenny dzień. Samochód grzęźnie w plątaninie dziurawych dróg, wiejskich traktów. Lecimy więc samolotem, w ten sposób pierwszy raz doświadczam lokalnych połączeń. Jest europejsko, jedynie kontrole absurdalnie surowe. Do pełni doznań brakuje tropiących psów, te pewnie czekają na loty z Amsterdamu.

Po przejściu przez labirynt lotniskowych korytarzy jemy śniadanie na poznańskim rynku. Uczciwa wymiana, za kilkaset złotych słoneczny poranek zamiast krakowskiej słoty. Starówka piękna, kameralna, kompaktowa. Ruch nikły, snują się grupki turystów. Na przestrzeni dnia 9-ty Okrągły Stół Semiotyki Prawa, ale obrady w podłużnej sali. W niej kilku polskich znajomych, młodszych i starszych. Kilku też, jak zwykle, zagranicznych freaków.

W semiotyce nie ma profesjonalistów – mówi freak, dokonując trafnego podsumowania spotkania. Uczeń Heideggera wygłasza referat – manifest. Nikt nie rozumie ani słowa, nie potrafi nawet zidentyfikować języka wystąpienia. To wszystko na początek. Wychodzę i rozpoczynam zwiedzanie z pominięciem zabytków.

Wieczorami wychodzimy z akademika Jowita w miasto. Poznański nocny weekend bije na głowę krakowski małpi cyrk. Lans w warszawskim stylu miesza się z cyganerią i Cyganami w lśniących marynarkach. Stare Kino, Al-Mirage, Minoga… takich miejsc w Krakowie nie ma za wiele. W przyjemnej atmosferze wsłuchuję się w kombatanckie opowieści. W konkluzji odwieczne pytania – kto był agentem?

Wracając do Poznania, to chyba najbardziej prowincjonalne z dużych polskich miast, najbardziej odległe od głównych szlaków. Dosłownie. Być może przez to niedoceniane. A i ludzie wydają się jacyś milsi, piękniejsi. Brak zaparkowanych samochodów, blokujących chodniki i kanały myślowe. Kiedy upora się z tym Kraków? Chyba nigdy…

Ostatnią noc spędzam w towarzystwie pięknej Iranki. Pijemy Żołądkową. Rozmowa schodzi na konflikty i radykalne rozwiązania. Politykę historyczną i humanitarną. Tu refleksja ogólniejszej natury. Jakoś tak zawsze się dzieje, że gdy spotykam mieszkańca Osi Zła, czy to Iranu, czy Wenezueli, czy Libanu, kończy się to na piciu wódki, zbrataniu. Osobowi przedstawiciele naszych wrogów jakoś zadziwiająco wolni są od uprzedzeń, ciekawi świata, pełni pozytywnej energii. Nie boją się mówić o sprawach trudnych.

Inaczej, niż nasi sojusznicy. O dziwo, kilka razy siedziałem przy jednym stole z Izraelitami. Za każdym razem te same wrażenia – Polska to kraj antysemitów, gdzie nie sposób poruszać się bez zbrojnej ochrony, Oświęcim to polski obóz stworzony, by raz na zawsze pozbyć się żydów. Ci zaś byli obywatelami Izraela, chwilowo, bo przez kilkaset lat goszczących na polskiej ziemi w oczekiwaniu na odnowienie swojego prawowitego państwa. Palestyńczycy to bodaj podludzie, genetycznie skazani na terroryzm. Z niejasnych powodów zamieszkujący w niewłaściwym miejscu.

Czy to powszechny sposób myślenia izraelskiej młodzieży? Obawiam się, że sami aktywnie uczestniczymy w jego kształtowaniu. Naszej uwadze uchodzi na przykład fakty przykrawania polskiej historii według politycznych potrzeb zaprzyjaźnionego mocarstwa. Ta historia czasem zwana jest „wspólną”, ale właściwie dlaczego? Wszystko dzieje się poprzez język. Szewach Weiss, facet wart szacunku, były ambasador, publicznie stawia pytanie o możliwość realizacji swojego marzenia – zgodnego współżycia Polaków i Żydów? Niby wszystko jest w porządku, ale przecież to pytanie źle postawione. Czy chodzi tu bowiem o dawne spory pomiędzy Polakami – katolikami i żydami, czy też o rzekomą wrogość pomiędzy Polakami i obywatelami Izraela?

W pierwszej wersji sprawa jest już załatwiona – rozniecana przez Kościół wrogość do żydów nie ma już miejsca. Zmienił się nie tylko sposób myślenia większości katolików, co z pewnością stanowi cywilizacyjne osiągnięcie okupione morzem krwi, ale żydów w Polsce już prawie nie ma.

Jest jeszcze trzecia możliwość rozumienia tego pytania – jeśli tylko przyjąć retroaktywną izraelskość polskich żydów. Wtedy obywatele Izraela rzeczywiście jawią się jako odwieczni wrogowie Polaków, zamieszkujący dziwnym trafem przez setki lat na terenie naszego kraju.

Takie postawienie sprawy wpisuje nas w przedziwny konflikt, przenosi stare polskie demony na poziom współczesnej polityki międzynarodowej. Kształtuje fałszywą świadomość. Manipulacja ta jest ledwo zauważalna, ale w kontekście globalnej strategii politycznej Izraela konieczna i naturalna. Co ciekawe, również „nowi polscy żydzi”, czyli na ogół młodzież stylizująca się na oryginalność, z zapałem odkrywająca żydowskie korzenie (wiele lat po bierzmowaniu), jakoś niespecjalnie pali się do roli strażnika polskiej historii. Organizacje, w których budują swoje nowe tożsamości żyją przecież właśnie dzięki związkom z Izraelem.

Jak semiotyka, to i dwa politycznie niebezpieczne terminy. Denotujące niestety destrukcyjne siły, które współczesność tak usilnie próbuje okiełznać.

Naród – kategoria to należy do lamusa politycznego dyskursu. Jaki sens po nią sięgać, jeśli nie w celu legitymacji narodowej, a więc z istoty anachronicznej polityki? We współczesnym świecie narodowy anachronizm wyznacza jako możliwe te rozwiązania, które nieuchronnie prowadzą do katastrofy. Jak na dłoni widać to w przegrodzonej murem Palestynie, ostatnim ziemskim królestwie apartheidu.

Przypadek Izraela ilustruje również trafnie wpływ religii, podniesionej na poziom argumentu i politycznej determinanty. Izrael pod rządami ortodoksów i prawicowych szaleńców podąża w kierunku katastrofy. Za sobą pociągnie cały region. Pomoc humanitarna urosła tam do miana narzędzia obcej interwencji, organizacje praw człowieka mają rangę systemowego wroga. Walczy z nimi armia, a w imię prawa państwa do istnienia, strzela do cywilów. Zachód na Bliskim Wschodzie barbarzyństwo sprzedaje jako swoją wizytówkę.

A u nas, gdy na Kazimierzu Ewa Jasiewicz opowiada o sytuacji w Gazie, ambasador Izraela obdzwania zaprzyjaźnionych rabinów, by ci nie omieszkali dać odpór i świadectwo. Wcześniej wydając instrukcje, jak rozumieć masakrę dokonaną na międzynarodowych wodach w imię walki z humanizmem. Nie każdy humanizm bowiem jest wystarczająco koszerny, cokolwiek to znaczy.

Dla porównania, jakież byłoby nasze oburzenie, gdyby takie same metody stosował ambasador Rosji, wyjaśniając nam głęboki sens pacyfikacji Gruzji czy Czeczenii? Ale z Rosją, istniejącą już przed 1948 rokiem, nie mamy „wspólnej historii”. Nic a nic.

W poznańskiej piwnicy, otoczeni wesołymi Cyganami, przechodzimy do rozwiązań. Demokratyzacji teokratycznych Iranu i Izraela. Tu ponownie odzywa się problem państwowo umocowanej wiary. Rząd RPA w końcu ustąpił pod międzynarodowym naciskiem, zakończył politykę rasowej segregacji. W demokratycznych wyborach oddał władzę kolorowej większości. Rasizm nie jest jednak ideologią legitymowaną przez społeczność międzynarodową. Nie ma szans utrzymać się jako element definiujący naród czy państwowość. Inaczej z religią. Gdy pod krzyżem nadal trwają harce, cześć Polaków ze zdumieniem odkrywa, w jak dużym stopniu sferę publiczną i prywatną zdominowała jedna religia. Jak rozległe są synekury Kościoła. Lecz dopiero w teokracjach religia, obojętnie judaizm czy islam, stają się istotą polityki, jej rdzeniem. Stanowią argument w podejmowaniu decyzji, z gruntu błędnych, bo skoncentrowanych na transcendencji. Pomijających koszta tu, na Ziemi.

Działacze pokojowi z Autonomii i Izraela słusznie domagają się sankcji i międzynarodowej izolacji hegemona, jako sprawdzonego sposobu przezwyciężenia rasistowskiego, segregacyjnego reżimu. Jak jednak osiągnąć cel w postaci demokratycznego państwa na terenie całej Palestyny? Dla izraelskich polityków byłby to koniec Izraela, państwa żydów.

Klincz bez nadziei na rozwiązanie – oto do czego prowadzi definiowanie zjawisk społecznych w kategoriach narodu i wiary. Pamiętajmy o tym i my, stając pod krzyżem w imię katolicko-narodowej Polski.

***

Po godzinach rozmowy wychodzimy wreszcie na ulicę, poszukać ostatniego czynnego na starówce baru… czas odpocząć od polityki i myślenia… jutro wracamy przecież na fronty naszych ideologicznych wojen… samolotami.

6 thoughts on “Poznań, Palestyna, historia…”

  1. Ciekawy artykuł, ale trochę zniesmaczyło mnie to porównanie polityki Rosji do działań prowadzonych w Palestynie przez Izrael. Mam nadzieję, że nie występujesz w obronie tego półgłówka Saakaszwilego, który dokonując inwazji na Osetię złamał prawo międzynarodowe i sprowokował rosyjską odpowiedź. Z kolei polityka rosyjska wobec Czeczenii może budzić zastrzeżenia, ale trzeba pamiętać, że terroryści z tamtego regionu zdążyli wysadzić w powietrze kilka bloków mieszkalnych w Moskwie, wziąć jako zakładników dzieci w Biesłanie czy widzów teatru na Dubrowce. Gdyby posłuchać części polskich publicystów z rusofobicznej “Rzeczypospolitej” czy “GW” i przyznać Czeczenii niepodległość, powstałby lokalny eksporter terroryzmu i źródło destabilizacji w regionie. Nie ma co się łudzić, że ukształtowałaby się tam demokracja i rządy prawa. Politykę Rosji wobec Czeczenii uważam za racjonalną, natomiast działania Izraela w Palestynie są oczywiście nieproporcjonalne i wymagają zdecydowanego sprzeciwu społeczności międzynarodowej.

    1. nie jestem pewien, czy rzeczywiście należy dopatrywać się tutaj większysz różnic. palestyńczycy również stosują terroryzm, i to na większą skalę. różnica jest za to w sposobie uzasadniania prowadzonej polityki – rosja nie rości sobie tutaj żadnych praw wywodząc je z historii czy religii. siebie przedstawia raczej jako mniejsze zło. izrael działa za to pod osłoną mitu ciemiężonego przez wszystkich ‘narodu’ i prastarej, prześladowanej od zawsze religii.

  2. Jakoś naród wyszedł z mowy politycznej jednak jakimi pojęciami zostały one zastąpione?

    Naukowo, przejęcie ciężar polityczności z zbiorowości na indywidualność. Dawniej prawa narodów do samostanowienia, a dzisiaj wolność do współdziałania i harmonizacja spółeczeństwa globalnego.. Prawa proletariatu zostały zastąpione prawami konsumentów do wolnego wyboru. Bluźniłby na przyjęciu przez lewicę, aparaturę libertariańskiej drogi do kapitalizmu.

    Ogólna polaryzacja nastąpiła równocześnie z upadkiem pojęć zbiorowej idei państwa. Z upadkiem państwa i proletariatu, nastąpiła epoka “państwo to ja”. Ja pierdolę ale w czym jest lepszy świat według Ayn Rand niż świat wg. Marka, Jana, Łukasza i Mateusza?

Leave a Reply to Karol Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *