Co się stało z Wadowicami, czyli cicha śmierć małych miasteczek

Dancefloor w papieskim mieście
Dancefloor w papieskim mieście

Niewiele osób, które znam, w pełni uświadamia sobie, w jak dużym stopniu procesy globalne i odległe decyzje polityczne wpływają na losy jednostek. W jaki radykalny sposób potrafią zmieniać ich środowisko lokalne. Wadowice dają możliwość obserwacji tego wpływu. Możliwość nie tylko unikalną, ale i bolesną, bo skomponowaną z osobistych doświadczeń.

Wadowice jeszcze kilkanaście lat temu, gdy zaczynałem studia, były miastem tętniącym oddolnymi inicjatywami. Miastem pełnym ciekawych ludzi, w którym nie sposób było się nudzić. Na wszystkich boiskach nieustannie toczyła się podwórkowa gra. We wszystkich barach zbierało się alternatywne towarzystwo. Królował rock and roll. Zakładano podziemne gazetki, pisano wiersze, wystawiano sztuki. Kraków w tym zestawieniu wydawał mi się miastem nadętym i dość miałkim. Prawdziwe rzeczy działy się w Wado. Tutaj po raz pierwszy widziałem klub urządzony w starej fabryce, gdzie w zimowe noce grano industrial, tutaj po raz pierwszy uczestniczyłem, kilka lat i mód później, w prawdziwym house party. Tutaj siedząc po meczu w dresie uczyłem się jazzu obserwując grających gościnny występ w jednej z piwnic wirtuozów polskiej sceny.

Ludzie, którzy przyjeżdżali do Wadowic chwalili sobie niepowtarzalny klimat miejsca i artystyczną wibrację. Szwindle Party, Banan Klub, Mafo, Rio, Alibi, Park Klub, Piano czy wreszcie nieodżałowany i z wszystkich najlepszy Ka-relaks. Wiele przyjaźni tam właśnie wzięło swój początek.

Dzisiaj kilka z tych osób, którzy wtedy spotykałem na imprezach, wciąż przesiaduje w jedynym otwartym nocą barze. Wehikuł Czasu gra rolę portu, do którego przybywają powspominać stare czasy ci nieliczni, którzy nie wyjechali. Siedzę tutaj i ja. Zresztą nie mam wyjścia, gdy na zewnątrz zimno i ciemno. Grupa teatralna TIR prezentuje swoje najnowsze przedstawienie. Prawie teatralne. Z nieoczekiwanym udziałem widowni w postaci nachalnego dresa. Wypada niezwykle. Sypią się oklaski. Takich rzeczy nie można obejrzeć w telewizji.

Poza tym, z dawnych wibracji nie pozostał ślad. Nadające miastu ton i rezonans pokolenie zestarzało się – pozakładało rodziny, rozbiło je i wyjechało za pracą. Wyemigrowało fizycznie, lub mentalnie – wycofując się do własnych jam i rozjaśniających je ekranów komputerów czy telewizorów.

Przemiany ekonomiczne, a przede wszystkim brak możliwości życia w Polsce i Wadowicach dla ludzi takich jak ja – młodych, wykształconych, z aspiracjami, spowodował, że najwartościowsze jednostki, ci, którzy pchali sprawy do przodu, działali, inspirowali innych, wyjechali pierwsi, pisząc kolejny rozdział smutnej historii polskich przemian.

Ci, którzy zostali, nie mają już kogo inspirować. Młodsze pokolenia nie realizują się w działaniu w przestrzeni miejskiej. A przynajmniej nie w takim stopniu, w jakim było to nam pisane. Zaczynało się od odbijania piłki o ścianę lub rzucania kamieniami w piaskownicy, kończyło zakładając teatr i kręcąc kołowrotem rewolucji na barykadach absurdu. Dziś jak zakładać, to jedynie profil na Naszej Klasie. Rewolucja zaś kojarzy się przede wszystkim z Red Tube.

Młodzież, która przyszła po nas miała komputery, drukarki, ksero, skanery i Internet. Mimo to, a może właśnie dlatego, nie robi nic. Brnie w banalne rytuały Internetu – wkleja linki z You Tube, komentuje bzdury, angażuje się w substytuty życia. A przede wszystkim zdziczała siedzi w domu. Kogoś, kto, jak ja, lubi przebywać wśród ludzi, taki stan rzeczy boli. Zwłaszcza, gdy widzę, jak wielu starych znajomych uciekło w ten sposób z publicznej przestrzeni.

Jest jeszcze inny aspekt opisywanego przeze mnie upadku, inny powód. W ekonomii opisano i rozpoznano zagrożenie, które dla gospodarki niesie ze sobą posiadanie bogactw naturalnych (tzw. holenderska choroba, która jednakże nie ma nic wspólnego z paleniem marihuany). Bogate w zasoby państwa, zamiast inwestować w rozwój uciekają w konsumpcję. A tym samym ich konkurencyjność spada. Wadowice trapi podobna choroba – obecność łatwego źródła zarobku w postaci Karola Wojtyły.

Wojtyła rozleniwia. Miasto nie musi podejmować żadnych szczególnych działań, aby przyciągać do siebie pieniądze i zainteresowanie. Marka Wojtyły przekłada się na markę Wadowic. Ludzie mają pracę sprzedając, produkowane niekoniecznie w Wadowicach, na masową skalę kremówki. Albo sery przypominające oscypki. Albo baranie futra. Albo figurki w kształcie Matki Boskiej, które następnie napełnia się „świętą wodą” z kamienia na rynku. Na tym kamieniu stoi pomnik papieża. Woda płynie prosto z wodociągów. Transmisję idei zastępuje transmisja szajsu. Sprzedaż pocztówek i zdjęcia z misiem.

Kto ma chody w urzędach jest w stanie otworzyć sobie restaurację, kawiarnię, pizzerię i niezależnie od poziomu świadczonych przez siebie usług zarabiać pieniądze. Odwiedzają go wszak turyści. Codziennie nowi. I tak to dominacja biznesu sakralnego i okołosakralnego powoduje, że miasto nie jest zainteresowane innymi formami działalności. A ludzie nie narzekają. Sprzedają coś turystom, albo wyjeżdżają.

Zdumiewa przy tym brak dbałości o walory krajobrazowe miasta. Kiedyś działalność TUMWIO przekształciła Wadowice w piękny zakątek Małopolski. A unikatowa okolica stanowiła o sile miejsca. Przecież to nie krzywe ulice i kamienie na rynku zainspirowały Karola w jego duchowości. Uczyniły to okoliczne lasy, góry i piękna rzeka. Czyli dokładnie to, co dziś ma być zniszczone, ku uciesze części mieszkańców Wadowic, w imię budowy trasy ekspresowej do Krakowa. Zdają sobie z tego sprawę odwiedzający miasto turyści. Z trudem przenika to zaś do świadomości jego mieszkańców.

Łatwość zarabiania na legendzie Wojtyły, ucieczka młodych w świat wirtualny, który daje im poczucie wspólnoty przed ekranami własnych komputerów oraz eksodus za chlebem starszego pokolenia, który nasilił się tylko po akcesji do UE, powodują, że ulice mojego miasta są puste. I niebezpieczne.

Wadowice to pułapka. Nie tylko wspomnień i sentymentów, Olu.  To także jaskinia Behemota – podsumował niedawno jeden ze starszych kolegów. W jaskini tej rządzą pieniądze oraz dresy na wódce i amfetaminie. A z góry patrzy na to wszystko Papa. Z dwóch pomników, szpitala i kilku ulic boskiego imienia…

2 thoughts on “Co się stało z Wadowicami, czyli cicha śmierć małych miasteczek”

  1. Witaj.
    Trafilem calkiem przypadkiem na Twojego bloga.I chyba dobrze… od razu zaczalem od tego posta.Nie wiem czy sie znamy z widzenia, czy z innych oklicznosci ale pomyslalem twarz znajoma ,dobrze pisze no to cos napisze, wiec pisze.
    To smutne co piszesz a smutne jest jeszcze bardziej to ze wszyscy sie poddali ,wszyscy ci cos zawdzieczaja temu miastu,miastu jak ja to kiedys nazwalem “Elvisa Papierza”…swoja mlodosc.
    Czy to jest rozwiazanie? Pytam bo w Twoim poscie wyczuwam rozgoryczenie ale tez wielka rezygnacje o tyle zaskakujaca co zbiorowa.
    Czy sie myle?

    Mnie osobiscie przeraza totalna anarchia przestrzenna.Brak pomyslu na ksztalt miasta i nikome zaangazowanie wladz w tym temacie poza oczywiscie nowym projektem rynku…

    Ja nie trace nadziei mam zamiar wrocic i wkurza mnie niekiedy jedna tylko sentencja : “powodzenia stary”

    Czy sie myle?

    To tyle na dzin dobry.

    Pozdrawiam

    Krzysztof Faber

  2. Niestety, masz rację. Nasze miasto umiera. Opuszczane przez młodych szukających dobrej szkoły w Krakowie, czy w Bielsku-Białej… szukających pracy, wszak nie wszyscy mają znajomych w UM… A na domiar złego wyjeżdżają też starsi, szukając daleko od Wadowic swojego spokojnego miejsca na ziemi…
    Gdzie te czasy, gdy wadowicki ogólniak szczycił się wysokim poziomem nauczania? Obecnie szczyci się, ale tylko ilością zdających matury. A przecież obecna matura to egzamin niewart stresu. Znać 33 procent wymaganej wiedzy… żałosne…
    Niestety, układ magistracki opanował wszystkie zakamarki naszego życia… Strach się bać…

Leave a Reply to alibaba Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *