Parytety, głupie!!!

Są w tym kraju ludzie oderwani od rzeczywistości i pozostaje im tego jedynie zazdrościć. Ja niestety grzęznę w szarzyźnie codzienności. I dlatego dostrzegam, że kobiety w Polsce mają znacznie trudniej, niż mężczyźni.

Autonomia w dziedzinie własnej płciowości, rzecz dla mężczyzn nieistotna, niewymagająca z ich strony żadnych wyrzeczeń, jest czymś, o czym polskie kobiety mogą sobie jedynie pomarzyć. Hormonalna antykoncepcja? Prawo do decyzji w sprawie przerwania ciąży? Łatwo dostępna pigułka „dzień po”? Finansowane przez państwo in vitro? Wszystko to przecież standardy tak odległe, że aż obce kulturowo. Przejaw osławionej, mitycznej „kultury śmierci”, szerzonej przez agentów zła – feministki.

Zgnilizna moralna do pogrążonej w mrokach średniowiecza Polski nie ma wstępu. Króluje prawdziwe życie – alkohol i walenie w pysk. Najczęściej damski. Jesteśmy europejskim liderem wykonywanych aborcji oraz przemocy domowej wobec kobiet i dzieci. Numerem jeden braku społecznego zaufania. Wierzymy za to, że surowe normy katolickiej wiary, wyznawanej w końcu przez zdecydowaną większość społeczeństwa, powinny mieć swój wyraz w prawie. Stąd kary więzienia dla lekarzy przerywających ciążę, dla posiadaczy znikomych ilości narkotyków. Niechęć do antykoncepcji czy nawet genetycznie modyfikowanej żywności. Rząd dusz sprawują oczywiście mężczyźni – jedyni uprawnieni do zasiadania w organach kierowniczych religii przewodniej.

Kobietom pozostaje rodzenie i wychowywanie dzieci, za które odpowiadają, żywią je i bronią. Zarabiają przy tym gorzej, mają mniejsze emerytury, mniejsze prawa. Łatwo wypadają z rynku pracy, trudno nań wracają. Zmagając się z dyktatem oczekiwań społecznych kreowanych pod dyktando mężczyzn. Cierpiąc katusze na skutek przemijającej urody.

W Polsce o kobietach decydują mężczyźni – czy to sprawujący pieczę nad religijną doktryną katolicyzmu, czy stanowiąc obowiązujące prawa. A męscy na wskroś parlamentarzyści nad kobietami pochylają się nieczęsto. Poza działaczami Samoobrony, stać na to jedynie garstkę oświeconych. Lecz nawet ci, by przyjąć kobiecy punkt widzenia, przebrać muszą się wcześniej w damskie stroje, aplikując sobie nosem tajemnicze mikstury.

Demokracja partyjna, nieszczęsny system zafundowany nam na fali przemian, ma to do siebie, że monopol na decyzję mają szefowie urzędujących w parlamencie partii wraz ze swoim zapleczem. Najważniejszym z czynników, które liderzy biorą pod uwagę, jest nastawienie potencjalnych wyborców. Sondażowa publika. W tak urządzonej demokracji wpływ na rzeczywistość ma tylko ten, kto potrafi działać i wywierać nacisk.

Z niedowierzaniem oglądam poświęcony parytetom program Jana Pośpiesznego – pośpiesznego przede wszystkim w wyciąganiu wniosków. Pada śmiała, co oczywiste, sugestia – kobiety wnoszące do parlamentu obywatelski projekt ustawy o równouprawnieniu płci psują demokrację. Za niemieckie pieniądze (!!!) organizują konferencję dla parlamentarzystów, która ma im uświadomić zalety i konieczność wprowadzenia kwot. W jej czasie reprezentują wyłącznie własne stanowisko, nie zaś stanowisko swoich oponentów. Lobbing w czystej postaci.

Jan Pośpieszny demaskując kolejną antypolską manipulację, jako zagrożenie dla demokracji w Polsce postanawia rozumieć oddolną inicjatywę społeczną. Ruch obywatelski korzystający z konstytucyjnego uprawnienia do wystąpienia z inicjatywą ustawową.

Taki lobbing jest brudną grą nie tylko według gospodarza, z którym warto się zgadzać. Zaproszona do studia przeciwniczka parytetów – Monika Michaliszyn ma podobne zdanie. Wtóruje jej Barbara Fedyszak-Radziejowska. Obie panie są wykształcone, sympatyczne, pracują naukowo. Moja działka.

Fedyszak-Radziejowska z rozbrajającą szczerością przyznaje, że jest kobietą „normalną”, która nie ma pieniędzy i nie potrafi założyć stowarzyszenia, ani zorganizować konferencji. Nie umie działać w demokracji, choć ma recepty na jej uzdrowienie. Wiedzę tą pewnie czerpie z gwiazd. Jest prawdziwa oraz – jak sama się określa – niezorganizowana. Nie ma struktury, choć o sobie mówi „my”.

Wzrusza mnie taka postawa. Śmieszna i straszna zarazem. Naukowiec, który z wielką wiarą w swoją nieomylność i prawdziwość wygłaszanych przez siebie, jak na socjologa dość banalnych sądów na temat realiów polityki, przyznaje jednocześnie, że nie posiada kompetencji dostępnych studentom dowolnego kierunku – organizującym spotkania, konferencje, debaty. I to bez niemieckich pieniędzy.

Michaliszyn nie lubi parytetów, bo wie, że nieobecność kobiet w polityce i dyskryminacja na innych polach, wynikają z konieczności pełnienia przez nie podwójnej roli – matki i pracownicy. Mężczyźni mają po prostu więcej czasu i dlatego wszędzie ich pełno. Zmienić mogą to jedynie kompleksowe rozwiązania instytucjonalne, które pozwolą zerwać z tradycyjną rolą kobiety.

Dla Fedyszak-Radziejowskiej kluczem do poprawy sytuacji kobiet jest z kolei przyjęcie merytorycznych kryteriów wyboru kandydatów do zajmowania ważnych stanowisk publicznych czy pełnienia kluczowych ról. A kryterium takiego nie dostarcza oczywiście zasada parytetu płci. Zresztą, nie ma kraju, w którym kryteria takie stałyby się częścią systemu wyborczego. Ale to pewnie nieistotny szczegół.

Obie panie myślą tak: o interesy kobiet należy walczyć po prostu poprzez podnoszenie merytorycznych standardów sprawowania władzy i uprawiania polityki. Nic więcej. Dokona się to rękami mężczyzn. Jak to już wielokrotnie wcześniej miało miejsce. Trudno zrozumieć skąd bierze się tak naiwne myślenie o mechanizmach społecznych zmian.

Zwolenniczki parytetów w polityce słusznie zakładają, że tylko przejęcie władzy przez kobiety może coś zmienić w ważnych dla kobiet kwestiach. Narzędziem zmiany polityki jest przecież posiadanie władzy.

Argumentom przeciwniczek parytetów przeczy również statystyka. Jako że w Polsce kobiety są, statystycznie rzecz biorąc, lepiej wykształcone niż mężczyźni, ich większy udział w przestrzeni publicznej nieodmiennie sprzyja poprawie jej merytorycznego poziomu.

W demokracji kluczem do poważnych zmian jest czasem mała zmiana pojedynczego przepisu, która jest politycznie możliwa, ale jej dalekosiężne efekty nie są przez polityków w pełni antycypowane. Makiaweliczna intryga w wielu przypadkach wydaje się być jedyną drogą do naprawy chorej, polskiej rzeczywistości. Sterowanej przez mężczyzn i skrojonej pod ich potrzeby.

Bill Clinton prowadził kampanię wyborczą na urząd prezydencki pod hasłem „Gospodarka, głupcze!”. Wskazywał w ten sposób na priorytet swojej kadencji. Nic dziwnego, że mężczyźni są przeciwko parytetom – bronią przecież swoich interesów, pozycji, pieniędzy. Kobiety występujące przeciwko parytetom, twierdząc, że równe kwoty je obrażają, są po prostu głupie. Nie potrafią zrozumieć, co dzisiaj jest ich priorytetem. PARYTETY, GŁUPIE !!!

21 thoughts on “Parytety, głupie!!!”

  1. Na Pana strone trafilem przez przypadek – przez stronę KP. Strona bardzo estetyczna (zwlaszcza slideshow na gorze) – przejrzysta. I kontent rowniez. Co jest interesujace (dotyczy sie to calego srodowiska KP wlasciwie) to pewnosc z jaka prezentowane sa pewne poglady i tresci. Dogmat ratio niczym nie rozni sie od – dajmy na to – dogmatow Kosciola Katolickiego i bardzo latwo go przy pomocy logiki, ktorej pan uczy obalic. Ale w kontekscie Pana argumentacji dotyczacej parytetow wlasciwie nie sa potrzebne zadne operacje logiczne. To co uderza w mysleniu tzw. Nowej Lewicy – a moze jest to cecha wszelkiego zajmowania stanowisk, zwlaszcza tego zdecydowanego i racjonalnego czy naukowego – to selektywnosc z jaka dobierane sa informacje, na ktorych opiera sie tego rodzaju argumentacje. Logicznie i naukowo mozna udowodnic wszystko (prawie powiedzmy), zwlaszcza na polu nauk spolecznych – to po prostu wlasnie tylko kwestia selekcji informacji. We wpisie na temat parytetow powoluje sie pan na Jana Pospieszalskiego, czy pania Fedyszak – Radziszewska. Ten pierwszy dla wielu jest medialnym reprezentantem katolickiego dogmatyzmu. A wiec sila rzeczy dla ludzi racjonalnie myslacych osoba w jakis sposob skompromitowana. Natomiast jesli chodzi o pania Fedyszak-Radziszewska, to snop swiatla zostaje przez pana skierowany tam, gdzie byc moze nie powinien, czyli ad personam. Tylez sprytnie, co nie po dzentelmensku. Inna sprawa jest ze pani ta sama sobie strzela w stope i to po prostu nie potrzebuje blyskotliwego komentarza. W tym kontekscie skoro jedna z “cnot”, na ktore sie pan powoluje jest naukowa obiektywnosc, sila rzeczy narzuca sie pytanie – dlaczego prezentowana jest tylko jedno strona medalu? Dlaczego np. nie wspomnial pan o prof. Staniszkis, ktora pomysl parytetow uwaza za uderzajacy w godnosc kobiet (z czym sie osobiscie zgadzam)? Dlaczego nie wspomnial pan o Szwecji, gdzie od parytetow probuje sie odejsc? To jest naprawde interesujace… I nie ma nic wspolnego z moimi prywatnymi przekonaniami czy zapatrywaniami na ta kwestie. Pozdrawiam. I zycze sukcesow.

    1. Dziękuję za pochwały, życzenia, a przede wszystkim za uwagi krytyczne.

      Snop światła padł tam, gdzie sama skierowała go Fedyszak-Radziszewska, starając się wykazać swoją przaśność i polskość zarazem. Odcinając się tym samym od wrogich, sponsorowanych i zorganizowanych sił.

      Siłą rzeczy wymieniłem jedynie argumenty tych Pań, które wystąpiły w programie Pospieszalskiego.

      Prof. Staniszkis znam od kilku lat. Jest to ciekawa osoba, ale czasem wydaje się lewitować w chmurach. Jej poglądy na temat parytetów, znów nie do końca zgodnie z zasadami, którymi powinien kierować się gentleman, uznaję właśnie za jeden z tego przejawów.

      Problem szczegółów realizowanej w niektórych krajach polityki równouprawnienia, a kwoty na listach wyborczych, czy też w parlamentach, to jednak dwie różne rzeczy. Na ile wiem, w Szwecji nie ma kwot na listach do parlamentu.

  2. Bardzo dobry i słuszny post. Dobra argumentacja w słusznej sprawie. Byle tak dalej Klinu

  3. Parytet płci to pewien sposób, być może najlepszy do tego, żeby coś zmienic, ale samo w sobie postanowienie, że płeć ma być czynnikiem determinującym i uprawniającym do specjanego traktowania w polityce uważam za niesłuszny.
    Nieważna jest więc inteligencja, osobowość, poglądy, ale płeć?
    Nie jest nowiną, że mężczyżni i kobiety różnią się w predyspozycjach do sprawowania rożnych ról społecznych czy zawodowych.
    Te predyspozycje powinny być decydujące i miejmy nadzieję, że tak pozostanie.

    1. Oczywiście parytety są jedynie narzędziem zmiany rzeczywistości, również w kierunku większego udziału kryteriów merytorycznych w wyłanianiu reprezentacji politycznej.

      Co do odmiennych predyspozycji, byłbym ostrożny. Sam zawsze uważałem, że mężczyźni i kobiety z natury predestynowani są do pełnienia różnych ról społecznych. Okazuje się, że najnowsze badania podważają wiele z tych przekonań!

      Wychodzi więc na to, że miejsce kobiet w społeczeństwie zdeterminowane jest przede wszystkim kulturowo, a nie wynika z ich odmiennej konstrukcji biologicznej.

  4. Krotko. Wierze, ze przede wszystkim wybor osobisty jest wyborem politycznym. Zalozenie, ze jest sie dyskryminowanym stwarza sytuacje dyskryminacji. Dyskryminacja to nie jest kwestia statystyki tylko wybor percepcji. Wiekszosc feministek, jak i teczowych aktywistow sama po prostu sytuacje dyskryminacji wywoluje zwyczajnie ja projektujac. Kobiety (czy w ogole ludzie) maja poczucie godnosci nie beda odwolywac sie do sztucznych regulacji i “tak powinno byc”, bo zwyczajnie same potrafia o siebie zadbac. I nie musza przy tym narzekac, ze to wszystko przez zmaskuliniozowany system.

  5. Nie wydaje mi się by parytet miał oznaczać, że kobieta nie potrafi sama o siebie zadbać i stąd konieczność stworzenia “sztucznej regulacji”. Właśnie wręcz przeciwnie. Na wojnę nie idzie się bez broni. Stąd też jeśli jest możliwość zabezpieczenia, utorowania sobie drogi od jakiejś strony to jest to zdecydowanie forma właśnie dbania o siebie, gromadzenie amunicji. I do mnie to przemawia
    Pozdrawiam.

  6. Drogi Mateuszu,

    Jak na filozofa prawa odznaczasz się niebywałą naiwnością. Co do diagnozy, zasadniczo się zgadzam (choć np nie podzielam Twoich poglądów dotyczących aborcji). Ogólnie uważam, że nasze społeczeństwo jest seksistowskie.

    Natomiast niebywale naiwne jest przekonanie, że można to zmienić za pomocą ustaw. Jeżeli Sejm uchwali, że mężczyżni mają zmywać garnki, to nie sądzę aby taka ustawa cokolwiek zmieniła. Potrzebne są zmiany świadomości społecznej, a to wymaga długiego procesu. Jeżeli Rzecznik Praw Obywatelskich oswiadcza, że feministki to kobiety niespełnione (w domyśle: w tradycyjnych rolach), to oznacza, że proces edukacji trzeba zacząć od góry. Ilość kobiet w Sejmie nie ma tu znaczenia, bo wiele z nich propaguje właśnie tradycyjny model roli kobiety w społeczeństwie. Nawet gdyby było inaczej, to ustawami tego się nie zmnieni.

    Dziwi mnie, że jako filozof prawa nie dostrzegasz problemu tzw. reverse discrimination. Choć możesz się nie zgadzać z przeciwnikami przywilejów, które mają wyrównać szanse, to przynajmniej warto zaznaczyć, że problem istnieje i jest kontrowersyjny.

    Jeżeli uważasz, że prawo wyborcze ma doprowadzić do tego, aby struktura parlamentu odpowiadała strukturze społecznej, to dlaczego nie walczysz o kwotę w Sejmie dla gejów i lesbijek (podobno około 5% społeczeństwa), dla ludzi powyżej 60 i poniżej 30 roku życia (w parlamencie nadreprezentowani są ludzie w przedziale 30-60 lat). Przecież problem jest ten sam.

    Pozdrowienia,
    Wierny Czytelnik

    1. Wierny Czytelniku,

      Żadna zmiana świadomości się nie zacznie, jeśli nie zmieni się struktura władzy politycznej – polecam lekturę Lenina, zapomnianego już, choć ostatnio wracającego do łask autora.

      Nie bardzo widzę, w jaki sposób kwoty miałyby podważać zasadę równości czy dyskryminować kogokolwiek w dostępie do mandatu posła. Problem odwrotnej dyskryminacji pojawia się tam, gdzie kwoty zastępują inne kryteria, na ogół merytoryczne. W przypadku wyborów parlamentarnych takich kryteriów, z którymi kwoty by konkurowały, przecież nie ma. Poza tym, pewne ograniczenia w biernym prawie wyborczym już istnieją (dotyczą wieku).

      Dla mnie najważniejsze jest, że to OBECNIE kobiety są dyskryminowane w dostępie do władzy politycznej. Trochę śmieszne są zarzuty, że wymuszenie zmiany tej sytuacji za pomocą sztywnych kwot będzie dyskryminowało mężczyzn. Nawet jeśli, to może trochę dyskryminacji by się jednak przydało, po latach dominacji?

      Przeciwnicy wprowadzenia wartości granicznych umożliwiających niekaranie posiadaczy narkotyków argumentują, odwołując się do argumentu z dyskryminacji, że skoro nie da się określić wartości dla wszystkich kontrolowanych substancji, posiadacze niepopularnych na rynku używek będą dyskryminowani względem posiadaczy popularnych. Ci pierwsi nie będą bowiem podlegać pod bardziej uciążliwe procedury. Jest to o tyle chybiona argumentacja, że w imię obrony przed dyskryminacją wspiera faktyczną dyskryminację mającą miejsce w o wiele większej skali.

      Jeżeli problemy ludzi poniżej 30 roku życia czy gejów i lesbijek, czy jakiejkolwiek innej grupy społecznej, możliwe byłyby do rozwiązania wyłącznie za pomocą kwot, naturalnie poparłbym ten pomysł. Odnoszę wrażenie, że dyskryminacja na tle płci jest na tyle odmienna, od pozostałych przypadków dyskryminacji poszczególnych grup społecznych, na tyle głęboka i systemowa, że w pełni uzasadnia nadzwyczajne rozwiązania. Do których właśnie parytety zaliczam.

      Mam nadzieję, że te wyjaśnienia rozwieją Twoje wątpliwości.

  7. Nie! Absolutnie nie chodzi o boje damsko-męskie 🙂 (Takowych nie uznaję. Fakt, w tym kontekście zabrzmiało to jednoznacznie). Wojna,broń,amunicja – kombinacja użyta (i oczywiście nie w dosłownym znaczeniu) w odniesieniu do “bojów” dnia codziennego. Każdego człowieka.
    Tyle jeśli chodzi o “rozjaśnienie nie do końca jasnego”.
    Pozdrawiam.

  8. 1) (podmioty) Dlaczego pomysł parytetów jest rozciągnięty tylko na kobiety -albo inaczej – czynnik płci? Ludzie są ,,dyskryminowani” z powodu: orientacji seksualnej, niepełnosprawności, tuszy, wieku (kto dba o emerytów, kombatantów?), religie itd itd itd.

    2) (przedmiotowo) Dlaczego tylko w sferze władzy a nie innych zawodów jak nauczyciele, pielęgniarki ( przecież od razu by się poprawiła obsługa w szpitalach gdyby na oddzielnie było połowę silnych mężczyzn mogących ciężkich pacjentów swobodnie obsługiwać) sekretarek, prawników, sędziów, WYKŁADOWCÓW ?

    Czy w kontekście powyższego wywodu nie jest to projekt czysto polityczny?

  9. Gdyby wprowadzić parytet w zawodach, to np. czy ktoś o zdrowych zmysłach wyobraża sobie 50/50 kobiety /mężczyżni w kopalniach?;) Albo zwolnienie 3/4 kobiet z urzędów (bo przecież to one głównie tam pracują, podobnie jak w szkołach). Parytet to pomysł głupi i mówię to jako kobieta zaitersowana polityką tak i teoretycznie jak i praktycznie.

    1. Nie mieszajmy pojęć – w walce o parytety w polityce nie chodzi o równy podział miejsc we wszystkich zawodach, tylko w ciałach decyzyjnych instytucji publicznych. Twój argument można przecież pociągnąć dalej i domagać się, aby mężczyźni oraz kobiety zajmowali po połowie wszystkie role. Także te związane z wychowywaniem dzieci.

  10. Drogi Mateuszu,
    Mam trochę inne zdanie na ten temat niż Ty. Co do tego, że kobiet w polskim życiu publicznym jest zbyt mało zgadzam się bezapelacyjnie. Natomiast same parytety wydają mi się czymś sztucznym, niepotrzebnym, uwłaczającym godności kobiet, czego konsekwencji wprowadzenia nie do końca jesteśmy w stanie przewidzieć.

    Cel, jakim jest zwiększenie partycypacji kobiet w polityce można osiągnąć według mnie zgoła innymi sposobami aniżeli parytety. Jednym z nich jest zawarcie przez partie polityczne gentlemen’s agreement, swego rodzaju porozumienia, którego głównym zamysłem byłoby stopniowe zwiększanie liczby kobiet na listach wyborczych. Przewagą tej idei jest fakt, że nie jest ona prawnie wymuszona przez sztuczne regulacje jakim mogą być parytety według chociażby obywatelskiego projektu zainicjowanego przez Partię Kobiet. Oczywiście można łatwo zadać pytanie skąd mój optymizm, że pogrążone w codziennej walce politycznej partie będą w stanie porozumieć się co do tak kluczowej i mającej niebagatelny wpływ na ich funkcjonowanie sprawy. Odpowiedź jest dość prosta. Skoro, według większości badań samą ideę zwiększenia liczebności kobiet w polityce popiera bardzo szerokie grono naszego społeczeństwa, to w interesie samych partii będzie dostosowanie się do tych trendów. Nic przecież bardziej nie przemawia do kierownictw partyjnych jak dodatkowa, dość pokaźna pula głosów. Groźba, że wyborca mając do wyboru dwie partie, z których jedna z własnej woli zwiększyła liczbę kobiet na swoich listach do np. 40% wybierze właśnie tą partię, skutecznie zmobilizuje jej konkurencję do podobnych działań.

    Dodatkowym argumentem na pewno jest fakt, że tego typu zabieg pozytywnie wpłynąłby na kulturę polityczną polskiej sceny partyjnej(zakładając, że coś takiego w ogóle istnieje). Sądzę, że gdyby pomysł ten odniósł sukces zapoczątkowana zostałaby nowa tradycja. We wcześniejszych komentarzach przywołano przykład Szwecji gdzie de facto parytety regulowane prawem wprowadza się prawie wszędzie (czasem są one bezsensowne: http://wiadomosci.gazeta.pl/Wiadomosci/1,80277,7446672,W_Szwecji_parytet_plci_nie_wypalil.html). Jednak mało osób wie, iż równa liczba przedstawicieli obojga płci w szwedzkim rządzie nie jest prawnie wymuszona, a ten zapoczątkowany przez Görana Persona zwyczaj podtrzymany został przez jego następcę Fredrika Reinfeldta co pokazuje, że tego typu inicjatywy mogą się powieść.

    Jednym z następstw wprowadzenia parytetów na listach wyborczych zgodnie z pomysłem projektu obywatelskiego Partii Kobiet, może być sytuacja, której autorzy projektu chyba się nie spodziewają. Nagłe wymuszenie na partiach by na każdej z ich list wyborczych pojawiło się 50% kobiet może spowodować, że nie zawsze będą to kandydatki merytorycznie lepiej przygotowane niż męscy kandydaci, którzy mogliby zajmować ich miejsce gdyby parytetów nie wprowadzono. Nie chcę aby zrozumiano to jako szowinistyczną tezę, ale mam podstawy by tak sądzić. Powodem tego typu okoliczności byłby fakt, że członkami polskich partii politycznych w przeważającej większości są mężczyźni (jest to ok. 80%). Wszyscy chcemy móc wybierać kandydatów najlepiej przygotowanych do pełnienia funkcji publicznych, a tak drastyczne i nagłe wprowadzenie zmian w systemie obsadzania list wyborczych może tą możliwość utrudnić. O ile główni gracze polskiej sceny politycznej będą w stanie takie listy skompletować, o tyle nie jestem pewien czy w przypadku mniejszych partii, nie dysponujących tak dużym zapleczem tego typu regulacja nie przekreśla ich szans na np. wejście do parlamentu. Nacisk należałoby położyć na zaktywizowanie kobiet, by chętniej uczestniczyły w życiu publicznym, niekoniecznie jako parlamentarzystki bądź radne. Stopniowe zwiększanie się ich liczebności od dołu tej struktury z pewności zaowocuje tym, że ich głos będzie się liczył a także ustalanie list z doskonale przygotowanymi kandydatami nie będzie już takim problemem. Te argumenty nakazują mi sądzić, iż jeżeli rzeczywiście parytety mają zostać wprowadzone, to niech procentowy udział kobiet na listach będzie zwiększany stopniowo by uniknąć sytuacji jaką opisałem powyżej.

    Pozdrawiam,

    Jeden z twoich studentów

    1. Zwyczaj zwiększania partycypacji kobiet w różnych ciałach kolegialnych, dotychczas zdominowanych przez mężczyzn, jest oczywiście godny pochwały. Problem w tym, że zawsze jest wyrazem dobrej woli i pewnej kultury politycznej. W krajach lub czasach, gdy jej brakuje, nie pozostaje nic innego, jak tylko stworzyć mechanizmy prawne sprzyjające kobietom.

      Parytety w ciałach decyzyjnych instytucji publicznych z pewnością są w stanie utorować kobietom drogę do większego udziału w życiu publicznym.

      Nie zgadzam się z twoją oceną następstw zwiększonego udziału kobiet na listach wyborczych. Moim zdaniem w Polsce korzystne jest KAŻDE rozwiązanie, które stwarza możliwości awansu do polityki ludziom nowym, wcześniej z nią niezwiązanym. Partie polityczne, w większości zdominowane (nie tylko liczebnie) przez mężczyzn, musiałyby szukać kandydatek – kobiet. Jest szansa, że sięgnęłyby po osoby zdolne, których wśród kobiet nie brakuje. Te, jeśli dostałyby się do parlamentu, miałyby szansę odmienić oblicze polskiej polityki.

      Doprawdy nie wiem, dlaczego tak wielki opór budzi sama idea parytetu płci na listach wyborczych. Dość skromny przecież postulat polskich kobiet. Parytet w parlamencie, to byłoby dopiero coś. I tutaj może sensowne byłoby się obawiać, że dostaną się osoby słabe merytorycznie. Jednak i tak opowiadam się za tym rozwiązaniem. Mimo niebezpieczeństw niesie ono bowiem ze sobą obietnicę rzeczywistej poprawy sytuacji kobiet.

  11. Pytanie zostaje dalej to samo: Dlaczego chcesz regulować sztucznie ilość kobiet w ciałach decyzyjnych a w wykonawczych już nie?

    1. Dlatego, że to ciała decyzyjne organów i instytucji publicznych podejmują decyzje, w tym też takie, które dotykają kobiet. Zakładając podobne kompetencje mężczyzn i kobiet do pełnienia ról kierowniczych, w ciałach wykonawczych nie musi już być zachowana równowaga.

  12. ,,Dlatego, że to ciała decyzyjne organów i instytucji publicznych podejmują decyzje, w tym też takie, które dotykają kobiet”

    Rozmowa toczy się w kółko – wokół tego samego – tylko zmienia Pan punkt ciężkości. Dlaczego tylko kobietom dać parytet a nie również niepełnosprawnym , bezrobotnym, prawosławnym (i tysiącom innych) ? Decyzje kierownicze także ich dotyczą i na nich oddziałują.

    Innymi słowy dlaczego tylko ze względu na płeć? Uważa Pan że kobiety jako grupa są bardziej dyskryminowani niż niepełnosprawni czy osoby 50 ?

    1. Tak. Toczy się w kółko, bo najwyraźniej nie czytacie tego, co piszę. Gdyby jedyną możliwością zmiany sytuacji innych dyskryminowanych grup byłby parytet, opowiadałbym się za nim.

  13. @Arash: “Dlaczego nie wspomnial pan o Szwecji, gdzie od parytetow probuje sie odejsc?”

    Bo zdały tam egzamin i po prostu już nie są potrzebne?

    Panie Klinowski-
    cieszę się, że pośród (jak czasem mi się zdaje) wszechogarniającej betonowej mentalności naszego społeczeństwa wyrastają takie kwiatki jak Pan. Pozdrawiam!

Leave a Reply to en-em Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *