(Bez) sens resocjalizacji

Plakat debaty
Plakat debaty

Oto kilka uwag na gorąco ze spotkania zorganizowanego przez krakowski oddział ELSA w ubiegły wtorek.

Resocjalizacja stanowi zdobycz cywilizacyjną. Jej istnienie uzasadnia to, że w wielu przypadkach przestępstwo jest wynikiem splotu okoliczności, nad którymi sprawca nie do końca miał kontrolę – genetycznych, rozwojowych czy wreszcie środowiska życia sprawcy. A skoro czynniki środowiskowe mają udział w kreowaniu przestępców i przestępczości, zadaniem odpowiednich instytucji powinna być praca nad osobą sprawcy. Przywrócenie go społeczeństwu, zaszczepienie odpowiednich wzorców zachowania, których sprawca mógł nie mieć szans nabyć (bo np. wychował się w biednej dzielnicy, pozbawiony był opieki rodzicielskiej, przebywał w niewłaściwej grupie rówieśniczej etc.).

Inny argument – trzymanie ludzi w więzieniach i wypuszczanie ich na wolność bez pracy nad nimi jest marnowaniem publicznych środków. Takie osoby mają spore szanse wrócić do przestępstwa, zaś miesięczny koszt utrzymania więźnia to ok. 2000 zł. W skali roku robi się z tego 24 tys. Resocjalizacja się opłaca.

Wtorkową dyskusję otwarła prezentacja „eksperymentalnych” metod resocjalizacyjnych jednego z wychowawców więziennych z zakładu karnego we Włocławku – Ryszarda Seroczyńskiego. Głos zabierał również Zygmunt Lizak, człowiek-legenda małopolskiej służby więziennej. Kiedyś napiszę o nim więcej. Muszę.

Wnioski płynące z wypowiedzi przedstawicieli środowiska służby więziennej są dość jednoznaczne. W Polsce resocjalizacja więzienna realizowana jest właściwie przez garstkę fascynatów. Coraz bardziej rozczarowanych efektem i oporem ze strony instytucji, dla której pracują. Realizowana na ślepo, metodą eksperymentu. Wprawdzie na jednego pracownika służby więziennej przypada zaledwie 4 więźniów, ale już na jednego wychowawcę więziennego, a więc najważniejszą osobę w procesie resocjalizacji, przypada ich już 60. O jakichkolwiek istotnych efektach takiej działalności, ich systemowej ocenie, naukowych podstawach można zapomnieć.

Naraża to oczywiście całe przedsięwzięcie na zarzut, że jest to jedynie marnowanie publicznych funduszy na dostarczanie rozrywki kryminalistom. Zresztą, resocjalizacja w Polsce to czysta fikcja, na co wskazywały wypowiedzi kolejnych zaproszonych gości.

Dr Wojciech Dadak zauważył, że na przeszkodzie działaniom wychowawczym staje realizowana w Polsce polityka kryminalna. Do więzień trafia za dużo osób, a ich przeludnienie oraz brak odpowiedniej liczby wychowawców prowadzi do podważenia każdej próby rzetelnego popracowania nad więźniem. Nie jest to wynikiem nadzwyczajnej przestępczości czy niewielkiej ilości więzień. Jest następstwem powszechnego stosowania kary więzienia w przypadku większości przestępstw. Kara pozbawienia wolności jest łatwa i przyjemna… dla wymiaru sprawiedliwości. Nietrudno ją bowiem wyegzekwować. Inaczej niż ograniczenie wolności czy grzywnę. Tutaj potrzebne jest stworzenie odpowiedniego systemu nadzoru nad wykonaniem kary, albo odpowiednio skutecznej egzekucji. Tymczasem więzienia już istnieją, więc można zamykać w nich ludzi, rozwiązując dzięki temu problem. Co z tego, że na wykonanie wyroku często czekają latami. W międzyczasie popełniając inne przestępstwa, jeśli akurat są zdemoralizowanymi kryminalistami.

Przeludnienie więzień jest poważnym problemem. Osoby przebywające w przeludnionych celach poddane są dodatkowemu stresowi, który niweczy wysiłki wychowawcze. Towarzyszy mu szereg innych, niekorzystnych zjawisk. Mimo, że w Polsce obowiązują niższe od Europejskich standardy minimalnej przestrzeni przypadającej na jednego więźnia, mamy problem z ich wypełnieniem. Stawia nas to w wielce niekorzystnym świetle w oczach opinii międzynarodowej.

Zatem, jeżeli chcemy resocjalizować przestępców, musimy zastanowić się, czy nie wsadzamy do więzień zbyt dużej liczby ludzi. Więzienie nie jest miejscem ani dla pijanych rowerzystów, ojców wymigujących się od utrzymywania własnych dzieci, ani osób uzależnionych, popełniających drobne przestępstwa bez użycia przemocy. Tymczasem w niektórych zakładach karnych co czwarty z pensjonariuszy to rowerzysta!

Dr Justyna Kusztal podniosła inną kwestię – to nie tylko nadmierna liczba więźniów, będąca skutkiem złej polityki kryminalnej, odpowiada za porażkę wysiłków resocjalizacyjnych. W grę wchodzi również dysfunkcyjność całego systemu wymiaru sprawiedliwości – poszczególne instytucje zaangażowane w szeroko pojęty proces przywracania przestępców społeczeństwu nie uzgadniają ze sobą działań, a często wzajemnie podważają swoje wysiłki.

Podsumowując – katastrofa. Zresztą, jakiej innej konkluzji można było się spodziewać?

Na koniec kilka uwag odnośnie poglądów dr Piotra Bartuli z Instytutu Filozofii UJ. Nie sposób brać je dosłownie, na serio w całej rozciągłości. Jednak zabierając głos w czasie publicznej debaty, naukowiec występuje w roli, która nakłada na niego pewne obowiązki, wiąże pewną odpowiedzialność. Zwłaszcza, gdy słuchają go studenci. Dlatego żartobliwe, ironiczne uwagi, które przeszłyby w kabarecie, niekoniecznie powinny być wypowiadane przez naukowca.

Dr Bartula postawił pod znakiem zapytania sens resocjalizacji, wskazując na przypadki, w których wygląda na to, że to kara więzienia czy nawet kara śmierci była przyczyną zmiany zachowania się skazanego, jego naprawy. Nie do końca wiem, co miały dowodzić te wyizolowane i dość szczególne przykłady (Bartula sam zaznaczył, że mogą być one mylące). Być może była to próba wykazania, że koniecznym elementem resocjalizacji jest zasądzenie surowej kary. Wydaje mi się, że reakcje psychologiczne istot ludzkich są na tyle dobrze rozpoznane, że ocena szczerości przemian zachodzących w więźniach (czy kimkolwiek innym), nie powinna nastręczać problemów. Z kolei przypadek człowieka, który dopiero w środowisku więziennym był w stanie zachowywać się konformistycznie względem przyjętych reguł postępowania dowodzi raczej porażki społeczeństwa, które nie było w stanie pomóc tej osobie w znalezieniu odpowiedniego dla siebie środowiska czy otoczenia na wolności. Również zarzuty, jakoby resocjalizacja niczym więcej, jak tylko sposobem wykorzystywanym przez więźniów do redukcji zasądzonych przez sądy wyroków, nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością.

W gawędzie dr Bartuli pojawiło się wiele twierdzeń nienaukowych, eksplorujących obiegowe stereotypy. Bartula, przykładowo, podniósł, że wszyscy więźniowie mają tzw. wysoką preferencję czasową, co sprzyjać ma popełnianiu przez nich przestępstw i odpowiada za skłonność do łamania przyjętych reguł zachowania się. Chodzi tu po prostu o impulsywność, która cechuje więźniów, dzieci, starców oraz… homoseksualistów. Nie wiem, skąd wziął on ten pomysł.

Wielu przestępcom próżno przypisywać impulsywność. Nie tylko nie są oni osobami nieracjonalnym, lecz przeciwnie – podejmują świadome, głęboko przemyślane i zaplanowane decyzje o złamaniu prawa. Twierdzenie o powszechnej impulsywności więźniów jest dla Bartuli wygodne o tyle, że pozwala mu podważyć sensowność wszelkich działań resocjalizacyjnych. Resocjalizacja nie ma sensu, jeśli jej przedmiotem jest osoba psychicznie dysfunkcjonalna.

Ciekawa wydaje mi się uwaga dotycząca współczesnej kultury jako promotora impulsywnych zachowań. Nie jestem jednak w stanie ocenić, na ile cecha ta może być przedmiotem oddziaływania społecznego czy inżynierii społecznej. Być może odpowiadają za nią czynniki, nad którymi społeczeństwo ma ograniczoną kontrolę – wrodzone predyspozycje o podłożu rozwojowym lub genetycznym.

Z pewnością dr Bartula jest interesującą postacią. Lecz zapraszanie go na spotkania dotyczące polityki kryminalnej mija się z celem. Przynosi więcej szkody, niż pożytku. Wydumane teorie na temat przestępców, resocjalizacji i wrzucanie w to wszystko homoseksualizmu raczej go ośmieszają, niż przydają powagi jego twierdzeniom. A skoro są to do tego twierdzenia fałszywe w świetle badań naukowych, Bartula ośmiesza przy okazji naukę, której przecież jest reprezentantem.

Dla śmiejących się z bon motów Bartuli studentów rzecz rysuje się prosto – Bartula wkłada kij w mrowisko politycznej poprawności. Dla mnie rzecz wygląda jednak inaczej – Bartula opowiada bzdury w sposób, w który ignoranci mają szansę uwierzyć.

3 thoughts on “(Bez) sens resocjalizacji”

  1. Jest jeden udany i sprawdzony sposób resocjalizacji: przez pracę. I naprawdę, nie interesuje mnie co Ci więźniowie mieli by robić, ale ważne , żeby pobyt w więzieniu nie był czasem na zregenerowaniem sił, poćwiczeniem na siłowni i pojedzeniem na koszt podatnika. I nawet 50 trenerów nie pomoże. Człowiek musi się bać iść do więzienia. A jak tu się bać , jak należy się 3 metry kwadratowe na osobę (niektórzy studenci mają mniej), ciepły mięsny posiłek a i rodzinka dorzuci paczuszkę.
    Czy Pan wierzy naprawdę w te metody z “trenerami”, miłym traktowaniu i obsypywaniu mnóstwem udogodnień?

  2. W wyniku przenoszenia bloga z miejsca na miejsce umknął nam jeden komentarz. Wklejam go poniżej:

    Author : DiesIrae

    Comment:
    Autor tego wpisu zupełnie nie rozumie pojęcia preferencji czasowej.Nie chodzi tutaj o żadną impulsywność. To jest wydumany wniosek, który autorowi miał pomóc w ośmieszeniu stanowiska dr Bartuli.

    Wysoka preferencja czasowa oznacza, że człowiek bardziej ceni to, co może uzyskać szybciej i prościej niż to, co mógłby uzyskać w długim czasie. Na przykład jeśli młody człowiek chce szybko zdobyć szybko pieniądze to może wyjechać do pracy na zachód, zostać mechanikiem samochodowym etc. Taka osoba będzie miała wysoką preferencję czasową. Druga osoba z naszego przykładu pójdzie na studia, żeby np. zostać inżynierem i móc zarabiać więcej niż pierwsza osoba (ale dopiero za kilka lat). Drugi człowiek będzie miał niską preferencję czasową, bo będzie inwestował (w siebie), żeby zebrać (większy) “plon” w przyszłości.

    A teraz każdy, kto ma choć trochę oleju w głowie, będzie w stanie odnieść powyższe porównanie do kwestii więźniów. W przyszłości na miejscu autora nie zarzucałbym nikomu “braku naukowości” i “ośmieszania nauki” w momencie, kiedy sam nie rozumie pojęć o których pisze.

    Pozdrawiam 🙂
    DiesIrae

    1. Doskonale rozumiem pojęcie preferencji czasowej, czy dyskonta czasowego – bywa ono czasem określane właśnie jako “impulsywność”. Stanowi to pewne uproszczenie, gdyż impulsywność (pobudzenie do działania), może skutkować niską preferencją czasową, ale nie na odwrót. Mimo to, termin “impulsywność” daje czytelnikom wyobrażenie, o co może chodzić. Używa go też wielu autorów posługujących się pojęciem preferencji czasowej, czy wręcz pionierów badania zjawiska czasowego dyskonta. Por. chociażby Ainslie, G. W. (1975) Specious reward: A behavioral theory of impulsiveness and impulsive control.

      Uproszczenie, którego dokonałem w żaden sposób nie podważa śmieszności poglądów dr Bartuli.

Leave a Reply to admin Cancel reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *