Rewolucja u bram – Ameryka legalizuje marihuanę

legalize it!

Albuquerque w Nowym Meksyku. Rewolucja puka do bram Ameryki w miejscu, gdzie krzyżują się dwa ważne dla niej szlaki – Rio Grande i Międzystanowa 66. Rozpoczęcie krajowej konferencji poświęconej reformie polityki narkotykowej. Choć to kolejne tego typu spotkanie, tym razem, po raz pierwszy od kilku dekad, panuje entuzjazm.

Przemawia Ira Glasser, długoletni szef słynnej American Civil Liberties Union (ACLU), orędownik prawa do wolności kognitywnej. The change is coming – mówi, odnosząc się do ostatniej decyzji American Medical Assosiation. To liczące się w Stanach stowarzyszenie przyznało w końcu, że marihuana ma wartości terapeutyczne i należy rozważyć zmianę jej prawnego statusu. Kwestią do omówienia pozostaje więc nie to czy, ale w ramach jakiego konkretnie systemu regulacji cannabis stanie się dostępna dla pacjentów.

W podobnym tonie mówi Ethan Nadelmann z Drug Policy Alliance, organizatora całego spotkania. Rzuca podniecony w wiwatujący tłum blisko tysiąca osób zgromadzonych na sali plenarnej: Wind is on our back! Porusza wiele wątków. Przede wszystkim wskazuje na fakt, że reformatorom sprzyja kryzys. Znana to już powszechnie prawda, że do reform dochodzi nie wtedy, gdy panuje prosperity, a politycy hojnie dzielą wypracowane, na ogół za sprawą ich poprzedników, zyski, lecz wtedy, gdy kryzys zmusza do szacowania kosztów istniejących rozwiązań. Wojna z narkotykami nie tylko kosztuje sporo, ale pozbawia państwo możliwości zarabiania na powszechnie konsumowanych używkach. Polityka karania konsumentów bankrutuje w Ameryce na naszych oczach. A i sama Ameryka jest na krawędzi bankructwa. Pacjenci pacjentami, ale znacznie większe pieniądze zarobić można (a może przede wszystkim zaoszczędzić) na tych, którzy zażywają marihuanę w celu rekreacji.

Administracja Obamy wie o tym. I liczy na reformatorów, na ich zdolności oddolnego działania i mobilizowania opinii publicznej. Na lobbing z ich strony. Obama nie będzie podejmował żadnych odgórnych działań w kierunku legalizacji. Choć żartuje, że myśl o strumieniu gotówki płynącej z opodatkowania cannabis nie jest mu obca. Nie będzie więc przeszkadzał, a w odpowiednim momencie wesprze wypracowane przez społeczeństwo rozwiązania. Tak przynajmniej zapewnia zorientowany w tej kwestii Nadelmann. I temu służyć ma właśnie konferencja w Albuquerque.

Wśród zgromadzonych na sali plenarnej aktywiści działający w poszczególnych stanach, którzy mają już na swoim koncie spore sukcesy. Opowiadają o tym, w jaki sposób na szczeblu lokalnym udało im się doprowadzić do dekryminalizacji posiadania narkotyków, albo legalizacji hodowli marihuany dla potrzeb medycznych. W jaki sposób współpracują z policją, jak radzą sobie z władzami stanowymi. Są też teoretycy debatujący na temat możliwych modeli legalizacji marihuany – ich plusów, minusów, zagrożeń związanych z ewentualnym oporem opinii publicznej. Sporo zamieszania robią wokół siebie ludzie z LEAP (Law Enforcement Against Prohibition), grupujący pracowników aparatu represji (wymiaru sprawiedliwości), którzy dość już mają wojny z obywatelami własnego państwa. Policjanci przechadzają się ostentacyjnie demonstrując wezwania do legalizacji. Są street workerzy i ich klienci, czynni narkomani z Bronx’u i Brooklynu. Są kierownicy ośrodków pomocy społecznej oraz klinik odwykowych – na ogół tych zlokalizowanych w gettach i przeznaczonych dla tzw. normalnych konsumentów. Są pacjenci rakowi, konsumenci medycznej marihuany. Są hodowcy najlepszego ziela na kontynencie amerykańskim, a przynajmniej za takich się podający. Prezentują z dumą swe urodzajne plony.

Jest wreszcie grupa mi najbliższa – badaczy psychodelików i funkcjonowania ludzkiego mózgu, skupiona wokół MAPS (Multidisciplinary Association for Psychedelic Studies). Ich badania, kontynuowane pokątnie, w cieniu, od lat na przekór niesprzyjającej atmosferze kreowanej przez polityków, stanowią mocne wsparcie dla postulatów reformy. Pokazują nowe, nieznane oblicza psychodelików i ogromny potencjał czający się za ich wykorzystaniem w terapii zaburzeń psychicznych.

W Albuquerque tworzy się historia. Przyglądam się temu z boku, spokojnie czekając aż jej powiew dotrze na wchód. Oby nie okazał się za słaby.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *