Możdżer w Filharmonii, Wierzcholski sobą i górą
Ostatnio sporo jest wpisów o koncertach. O czymś przecież pisać trzeba. Ale już niedługo to się zmieni… Tymczasem…
Filharmonia Krakowska, 15 rocznica śmierci Lutosławskiego. Projekt Lutosphere – Leszek Możdżer z kolegami uformowany w trio. W towarzystwie trzaskających drzwi wejściowych, szumiących wiatraków, i – przede wszystkim – toczących się tramwajów. Publika smętna i śpiąca. Nie pozwalają filmować, ani robić zdjęć. Siedzimy na ziemi. Wielkie obchody, jak przystało na Kraków, zaczynają się od przywitania biskupa, którego na sali nawet nie ma. Oraz wspomnienia – głębokiego, bo okrągła ta rocznica. „Lutosławskiego widziałem jak palił papierosa na przejściu dla pieszych. Stał z żoną” – i dalej jakoś podobnie. I jeszcze szarża Zanussiego, wybitnie źle wyreżyserowana. Nie byłbym sobą, gdybym przy tej okazji nie dodał, że pan Krzysztof, zadeklarowany stronnik Pięknego Romana, zasłynął ostatnio jako zwolennik tezy o dopuszczalności gwałtu na prostytutce (co stawia go w jednym szeregu z nieodżałowanym A. Lepperem). Zabawna wolta strażnika sumienia. Jednym słowem, przyszedłem po muzykę, dostałem popis wątpliwej erudycji w atmosferze lekkiego zadęcia. Niestety nie pierwszy to raz. Otwarcie OFF Camera – przemowy, podziękowania, męczący popis pijanego Nagela Kennedy, bankiet, a na koniec, gdy zaproszeni goście udają się do domu, a reporterzy dopijają resztki wina z dna kieliszków, jest wreszcie czas na pokaz premierowy, otwierający festiwal. Reżyser przemawia do pustych krzeseł i oto jest… prawdziwe OFF Camera.
Wracając do Filharmonii. Z poziomu parkietu trio Możdżera prezentuje się ciekawie. Przez godzinę. Choć niczym szczególnym nie powala. Brakuje wizualizacji, spodziewałem się ciekawszych sekwencji i do tego w większej ilości. Subiektywne to odczucia. W końcu na muzyce się nie znam.
Jedyny w miarę ciekawy numer zamieszczam poniżej, resztę można sobie darować:
Gdy publiczność zrobiła standing ovation, Bez przesady – podsumował Możdżer. Właśnie. Zwłaszcza jak na 25 zł.
Dzień później, wioska. Miejskie Centrum Kultury w Wadowicach. Sławek Wierzcholski ze swoim składem (w sumie 5 osób) za połowę ceny Możdżera. Chłopaki wyglądają na sponiewieranych, po przejściach. Ale dają radę. Tym razem nie siedzę na ziemi, lecz przy stoliku, świetnie widzę scenę, piję wino z kieliszków oraz piwo z puszki. Nie ma tłoku, nie ma amoku, nie słychać tramwajów. Kultura. Wokół widownia prosta i swojska, znajomi i przyjaciele. Bez przemawiania, bez gadania. Jest blues. Parę prostych historii, kilka solówek. Przez prawie dwie godziny oglądam wszystkie elementy dobrego bluesowego widowiska wykonane przez ludzi, którzy zjedli na tym zęby. Powraca wiara w sztukę. Trzeba częściej jeździć na wieś.
3 Komentarze
А вот знаете что z подумала.
10 дней на Новогодние праздники – это очень много. Сначала как все обрадовалась, что одыхать полмесяца придётся. А вот как вспомнила прошлогодний опыт, и позапрошлый. Так что-то передумала. Сами посудите, ни денег, ни здоровья не хватит. Опять головная боль, опять лишние калории, и опять весь год хождения в спортзал коту под хвост.
Ну что хихикайте? я не права??
Czyli innymi słowy: salony nie dla mnie, 25 złotych za drogo, dopiero jak se z kumplami sięde i się piwa oraz wina nałoję to mi się podoba, ale pod warunkiem żeby nie więcej niż trzy akordy były. Powraca wiara w odbiorców sztuki.
No, jednak nie o to przecież chodziło. Raczej: pompa razi. Zwłaszcza, gdy zamiast grania, do tego za 25 zł, dostaje się godzinny popis kulawej konfenansjerki i seans spiritualistyczny. To potrafi zmęczyć.
Piwem się nie łoję, czasem zaś trzy akodrdy na krzyż są lepsze, niż trzy sample. Poza tym, na wsi lepsza jest publika.