Tymański / Ostr / Kleyff

Kraków – ruiny kamienic, zapchane samochodami chodniki i osiedla. Mnogość okazji do wypicia. Stąd pewnie mit, że jest to miasto przyjazne kulturze i działaniom artystycznym. Gdy tymczasem trudno tu się nawet przejechać rowerem. Kraków, pojemy rynek barowej publiczności, ściąga do siebie wykonawców, organizuje koncerty i festiwale.

Wtorek w Łodzi Kaliskiej. Z klubu w ogóle ciężko jest wyjść. Sprytny system luster odsyła zdezorientowanego klienta tam, gdzie jego miejsce – z powrotem. Ciasno jak diabli, mała salka, trudno się wcisnąć. Nagłośnienie dobre. Gra Tymon Tymański ze swoimi Tranzystorami. Koncert bardzo przyzwoity, Tymon w dobrej formie, bez zbędnego gadania, gra dużo. Są i rzeczy stare, jeszcze z okresu Kur. Tutaj dygresja: Kury zobaczyłem po raz pierwszy i ostatni w lecie 2000 roku. W Andrychowie, w knajpie U Kuby. Kameralny koncert już wtedy legendy polskiej muzyki dla kilku przypadkowych klientów. Absolutna, kilkugodzinna stymulacja wszystkich zmysłów. Nigdy później nie doświadczyłem czegoś podobnego. Energia tamtego wydarzenia wciąż jeszcze jest ze mną. Tymon w Łodzi to już jednak ktoś zupełnie inny. Nie do końca przekonujący repertuarowo, ale przynajmniej wciąż z werwą, pasją, muzycznie sprawny. Tymon to ktoś w rodzaju polskiego zmiennika Franka Zappy. Heros zmagający się ze swoim talentem i realiami obmierzłego kraju. Za dwadzieścia lat wciąż będzie stał na scenie. Zamiast gitary dzierżąc keyboard i z zapałem wykonując covery Kombi. Trzeba było zobaczyć ten koncert. Było dobrze.

Sobota w Studio. Tłum, dym fajek i nachalna ochrona przeszukująca drobiazgowo kieszenie. Czekamy na Ostrego. Zdecydowanie jedną z najciekawszych postaci rodzimego hip-hopu. W dużym stopniu głos mojego pokolenia wyrażony za pomocą środków dostępnych temu akurat gatunkowi scenicznej ekspresji. Kiedyś wychodził samotnie z zapalonym jointem i przez blisko dwie godziny prowadził monolog przeplatany utworami. To robiło wrażenie, nawet na mnie, któremu monotonny podkład beatów niekoniecznie wydaje się szczytem muzycznego wyrafinowania. Dzisiaj po tamtym Ostrym nie pozostał ślad. W zamian świetny, porywający koncert z żywym składem, energetyczną muzyką i raperem-wesołkiem dowcipkującym na temat bitek wołowych i – bez najmniejszego sensu – o polityce. Czy ktoś kiedyś twierdził, że trzeźwość pomaga sztuce?

Niedziela na PWST. One man show w wykonaniu Jacka Kleyffa. Żywej legendy. Dziś znany niewielu, choć to postać przeciekawa. Mająca swój oryginalny styl, rozpoznawalną poetykę przekazu. Do tego album Już nagrany przez Kleyffa z Orkiestrą na Zdrowie to jedna z moich ulubionych płyt. Kleyff, podobnie jak Tymon, niewiele mówił, głównie grał. Prezentował materiał starszy, ale i całkiem nowy repertuar. Wszystko w ramach 45. Studenckiego Festiwalu Piosenki. Tylko gitara i chorus. Niestety, ogólne wrażenie popsuła nieco obecność Tomasza Szweda. Jest on może i uroczym człowiekiem, grać potrafi, ale po kilku minutach zwyczajnie męczy. Mówi dużo, mało śmiesznie, a do tego jego piosenka trąci  meszkiem kowbojskich butów. Trochę też Psem Pankracym.

Podsumowując, trzy ważne postaci polskiej estrady: Tymański, Ostry, Kleyff. Starsi wygrywają z młodszymi – oto wniosek płynący z inspekcji.

Leave a Reply

Your email address will not be published. Required fields are marked *